fbpx

50 punktów średnio w meczu NBA: czy to możliwe

11

Są na kartach NBA rekordy, których pobicia raczej się nie spodziewamy. Niektóre z nich, jak 100 punktów Wilta Chamberlaina, wydają się być zupełnie niedorzeczne, nawet w dzisiejszej, zorientowanej na ofensywę koszykówce. Inne zaś, jak 11 pierścieni mistrzowskich Billa Russella, wymagają wielu lat pracy i perfekcyjnego wręcz zbiegu okoliczności. Nawet gdyby ich wymazanie z pierwszych miejsc na tablicach miało stać się faktem, obserwatorzy będą mieć mnóstwo czasu na zbudowanie nowej narracji. Nie znaczy to jednak, że są one nam dane raz na zawsze. Gdy kilka lat temu pisałem ten artykuł:

W życiu nie przypuszczałem, że rekordowy bilans ustalony przez Chicago Bulls w 1996 roku padnie lada moment. A jednak. Podobnie było z mitycznym sezonem triple-double Oscara Robertsona, który też wydawał się być “betonowym rekordem”. Szybko zmieniliśmy zdanie.

Dziś niemożliwy do pobicia wydaje mi się rekord średniej punktowej, ustalony przez Wilta Chamberlaina w sezonie 1961/1962. Zawodnik ten na przestrzeni 80 meczów, dostarczał średnio 50.4 punktów. Czy w dzisiejszej NBA to możliwe? Wciąż uważam że nie i jakakolwiek inna diagnoza byłaby przejawem naiwności. Nim ktokolwiek powalczy o 50 punktów na przestrzeni całego roku, musimy dojść do etapu, w którym taki poziom będzie dla wielu osiągalny na przestrzeni kilku spotkań, miesiąca, itp. Ale słuchajcie! Nawet jeśli jeszcze nie jesteśmy na tym etapie, to 50 oczek zaczęło pękać zdecydowanie częściej niż zwykle. Myślę zatem, że warto się tym zjawiskiem zainteresować.

#Szalone lata dwudzieste

Wydaje się już niemal faktem, że wchodzimy w nową erę historii NBA. W erę, w której występy na poziomie 50 punktów w meczu przestaną być czymś niecodziennym a staną się zdobyczą przyjmowaną z uznaniem, ale bez większych emocji. Jednym z ostatnich dostarczycieli takiego woluminu punktowego był Caris LeVert:

Zawodnik Brooklynu nie jest jedyną jaskółką tej wiosny. Trwający właśnie sezon rozkręca się w tempie na rekord pod względem ilości 50-punktowych występów. Do szóstego marca mieliśmy już 20 takich występów, czyli niemal tyle ile w całych poprzednich rozgrywkach (22).

W sezonie 2019/2020 barierę 50 oczek przełamali (w nawiasie konkretne zdobycze):

  • Damian Lillard (61, 60, 51, 50)
  • James Harden (60, 59, 55, 54, 50)
  • Bradley Beal (55, 53)
  • Kyrie Irving (54, 50)
  • D’Angelo Russell (52)
  • Caris LeVert (51)
  • Khris Middleton (51)
  • Giannis Antetokounmpo (50)
  • Anthony Davis (50)
  • Eric Gordon (50)
  • Trae Young (50)

Na przytoczonej powyżej liście zawodnicy tacy jak Harden czy Lillard mają na swym koncie po 4-5 takich występów w tym roku. Jeszcze kilka lat temu był to pułap dla całej ligi w obrębie jednego sezonu. Zobaczcie sami:

Występy 50+ na przestrzeni ostatnich 30 lat

#Czasy się zmieniają

Patrząc na powyższy wykres, poprzedni peak mieliśmy w sezonie 2006/2007. Z osiemnastu występów powyżej 50+ punktów, jakie zanotowano w tamtym roku, dziesięć przytrafiło się Kobe Bryantowi. Co ciekawe, Bryant nie zdobył nawet wówczas nagrody MVP (zgarnął ją Dirk Nowitzki). Niemniej, ówczesną formę rzutową Black Mamby należy traktować jako pewną anomalię. Nie zwiastowała ona żadnej trwalszej tendencji. Dla porównania: w roku 2011 jedynie Carmelo Anthony i LeBron James przekroczyli granicę 50 oczek w meczu. Rok później na listę 50+ wpisali się Deron Williams, Kevin Love i Kevin Durant. Aktualna sytuacja jest trochę inna. Gdy sezon wystartował, po mniej niż miesiącu mogliśmy doliczyć się już 4 takich występów. Ich autorami byli Damian Lillard, James Harden, D’Angelo Russell i Kyrie Irving. Ciekawą zależność widzimy grupując historię ligi w pięcioletnie okresy. Po odliczeniu kosmity Wilta Chamberlaina (na czerwono) rysuje się nam wyraźna tendencja wzrostowa:

Okres 2015-2019 miał więcej 50-punktowych występów niż jakikolwiek inny w historii, wyłączając erę Wilta Chamberlaina. A oto historyczne top 10 graczy z największą liczbą takich występów:

  1. Wilt Chamberlain 118
  2. Michael Jordan 31
  3. Kobe Bryant 25
  4. James Harden 23
  5. Elgin Baylor 17
  6. Rick Barry 14
  7. LeBron James 12
  8. Allen Iverson 11
  9. Kareem Abdul-Jabbar 10
  10. Damian Lillard

Portal Ringer pokusił się nawet o stworzenie grafiki pokazującej właściwą hierarchię na tej liście. To jeszcze bardziej pokazuje jak przegięty był Wilt:

#Skąd to się bierze

Po pierwsze, tempo gry znacznie przyspieszyło, co sprzyja zwiększeniu wolumenu punktowego. Więcej posiadań to więcej rzutów, nie mówiąc już o fetyszyzacji trafień zza łuku w ostatnich latach. W trwającym aktualnie sezonie drużyny plasują się między 96.5 posiadań (Charlotte Hornets) a 105.2 (Milwaukee). Przed dekadą przedział rozciągał się między 88.6 (Portland) i 101.5 (Golden State Warriors). Gdybyśmy cofnęli się jeszcze bardziej, do sezonu 1996/1997 różnica będzie jeszcze większa. Trafimy bowiem na przedział 84.3-97, wyznaczany odpowiednio przez Cleveland i Philadelphię.

Podobnie rzecz ma się z rzutami. Najwięcej prób oddają zawodnicy Nowego Orleanu 92.3, najmniej Miami, 84.7. Poziom Heat, czyli aktualna dolna granica, przed dekadą dawałby miejsce w czubie zestawienia.

Kolejna rzecz to rzuty zza łuku. Oto jak w poszczególnych latach kształtował się ich wolumen:

  • 2019-20: średnia liczba oddanych trójek, najwięcej Houston Rockets 44.6 najmniej Indiana Pacers 27.7
  • 2009-10: średnia liczba oddanych trójek: najwięcej Orlando Magic 27.3 najmniej Memphis Grizzlies 12.4
  • 1996-97: średnia liczba oddanych trójek: najwięcej Miami Heat 22.7 najmniej Utah Jazz 11.0

Do podobnych wniosków będziemy mogli dojść, jeśli przeanalizujemy ile punktów zdobywa się dziś w lidze. Aktualnie najmniejszą średnią zdobycz notują Charlotte Hornets. Ich 102 punkty to o jedno oczko niżej niż dorobek najbardziej “bramkostrzelnej” ekipy rozgrywek 1996/1997 wynoszący 103.6.

Dla uproszczenia pomijamy już tutaj takie czynniki jak fakt wprowadzenia linii rzutów za 3 punkty w 1979 roku i wszelkie zmiany w liczbie drużyn rywalizujących w NBA na przestrzeni lat. To wszystko tylko zwiększa szanse na kolejny 50-punktowy występ.

#Nowe rozdanie…

Niestety, po dzisiejszej nocy trzeba zmienić nieco treść tego wpisu. NBA zatrzymała się i dziś już wiemy, że w tych rozgrywkach rekord nie padnie. Niemniej, tendencja jaką obserwujemy najprawdopodobniej utrzyma się w kolejnych latach i z roku na rok będziemy obserwować coraz więcej takich występów w NBA. Najpierw staną się one cotygodniową rewelacją, później, wzorem triple-doubles, na stałe wejdą do sprawozdań z poszczególnych kolejek. A dalej? No cóż, sky is the limit, pożyjemy, zobaczymy!

[BLC]

11 comments

  1. Array ( )
    Odpowiedz

    Najtrudniej będzie chyba pobić rekord liczby fauli w jednym meczu ustanowiony przez Cala Bowdlera 🙂

    A z takich bardziej typowych to 63 punkty w meczu playoff też wydają się być trudne do pokonania.

    (4)
    • Array ( )

      Czemu trudne.Jak sporo walą 50 w sezonie to pobić 63pkt też można i na bank z czasem będzie ten rekord pobity

      (3)
    • Array ( )

      W XXI wieku nie było nawet chyba 10 przypadków, żeby w playoffach ktoś 50 rzucił – mimo, że w regularnym 50-tka to żaden obecnie wyczyn.

      Punkty punktami – ale 30 asyst Scotta Skilesa i 48,5 minuty na mecz Wilta też raczej ciężkie będzie 🙂

      (7)
  2. Array ( )
    Odpowiedz

    Ja wczoraj ogladalem final boston lakers 1985…dużo calych meczow na yt z lat 80 i 90 ….teraz jest czas zeby sobie odswiezyc historie nba

    (2)

Skomentuj Szarygrey Anuluj pisanie odpowiedzi

Gwiazdy Basketu