fbpx

82: najważniejsza liczba NBA

19

Parę dni wstecz BLC przytoczył historię skracania sezonów NBA, dodając też fragment o powstaniu 82-meczowego formatu rozgrywek. Przyznam, że temat liczby spotkań od dawna mnie interesował, bo wbrew pozorom wcale nie jest to taka oczywista sprawa. A że być może nie wszyscy orientują się w terminarzu NBA, to z chęcią przybliżę Wam jego historię…

Miłe złego początki

Przez pierwsze dwadzieścia lat liczba meczów była ściśle związana z liczbą klubów. A ponieważ zespoły pojawiały się i znikały niemal co sezon, kształt rozgrywek stale ewoluował. Nie było wówczas konferencji, a jedynie dwie dywizje: wschodnia i zachodnia. Mimo to, w debiutanckim sezonie Basketball Association of America (1946/1947) każda z jedenastu ekip mierzyła się ze wszystkimi rywalami sześciokrotnie, co dawało w sumie 60 rozegranych spotkań. Rok później w BAA zmagało się osiem klubów z których każdy rozegrał 48 meczów, najmniej w historii.

Sezon 1948/1949 przyniósł powrót formuły 60-meczowej, choć drużyn w lidze było już dwanaście. Wprowadzono wówczas dwie istotne zmiany. Pierwszą była nieparzysta liczba spotkań (5) z rywalami z przeciwnej dywizji. Oznaczało to, że niektóre drużyny częściej niż inne będą grać na własnym parkiecie. Drugą nowością były mecze rozgrywane na neutralnym terenie, którym było Chicago. Ta decyzja była podyktowana chęcią zwiększenia zainteresowania meczami lokalnej drużyny Stags i koszykówki w ogóle…

W kolejnych latach władze NBA starały się docierać z basketem na nowe amerykańskie rynki, nie raz mocno naruszając równowagę pomiędzy meczami domowymi i wyjazdowymi. W 1949 roku, czyli w pierwszym sezonie po połączeniu BAA i NBL, dogorywający Stags rozegrali u siebie 24 spotkania, a np. Fort Wayne Pistons 34. Do tego Pistons tylko raz wybiegli na neutralny parkiet, podczas gdy inni robili to nawet jedenastokrotnie. Mecze na ziemi niczyjej organizowano aż do 1974 roku.

NBAjzel

Pierwszy sezon pod szyldem NBA przyniósł jeszcze większą niesprawiedliwość. Do 10 zespołów BAA dołączyło siedem organizacji z konkurencyjnej National Basketball League. Całość rozdzielono pomiędzy trzy dywizje: wschodnią, centralną i zachodnią. Władze raczkującej ligi doszły do wniosku, że najlepiej będzie z początku ograniczyć liczbę konfrontacji byłych ekip BAA i NBL. I tak dla przykładu Knicks mieli rozegrać po 6 spotkań ze starymi przeciwnikami (sześć razy dziewięć = 54) oraz dwukrotnie podjąć rywali z NBL (dwa razy siedem = 14).

I tu sprawy mocno się pokiełbasiły, bo skoro tacy Denver Nuggets mieli zagrać w sumie 20 spotkań przeciwko byłemu blokowi BAA, to powinni też zmierzyć się ośmiokrotnie (8 razy 6 = 48) ze znanymi już sobie zespołami z NBL. Wówczas wszyscy graliby 68 spotkań – logicznie i sprawiedliwie. Zamiast tego stwierdzono, że nowe ekipy rozegrają ze starymi tylko po siedem gier, co skracało ich sezon do 62 występów. Jakby tego było mało, zrobiono wyjątek dla par Syracuse Nationals vs Indianapolis Olympians oraz Anderson Packers vs Tri-Cities Blackhawks, które rywalizowały dziewięciokrotnie i rozegrały 64-meczowe sezony.

Rok później do rozgrywek przystąpiło jedenaście zespołów, przez co możliwy był powrót do podziału Wschód/Zachód. Jednak i tym razem nie obyło się bałaganu w liczbie spotkań, co było wywołane rozwiązaniem Washington Capitols w połowie sezonu (!) Sytuację dodatkowo komplikował fakt, że w momencie likwidacji drużyny zdążyła ona zagrać dwa spotkania z Lakers i aż siedem z Celtics. W efekcie do NBA wkradła się kalendarzowa partyzantka i każdy zespół grał inną liczbę meczów w obrębie swojej dywizji. Na koniec ekipy zachodnie miały 68 występów, a wschodnie 66. Wyjątkiem byli Celtics, którzy mimo meczów z nieistniejącą już organizacją nie mogli liczyć na ulgowe traktowanie i wystąpili łącznie 69 razy.

Liga wychodzi na prostą

Podobny bałagan trwał do 1953 roku, kiedy ustalono 72 mecze dla wszystkich zespołów. Liczby spotkań nie zmniejszono, gdy w sezonie 1954/1955 zastępy NBA opuścili Baltimore Bullets. Wprowadzono wówczas system 12 konfrontacji z drużynami z własnej dywizji i 9 pojedynków z przeciwnikami z dywizji przeciwnej. W 1959 roku poszerzono kalendarz o dodatkowy mecz pomiędzy ekipami z jednej dywizji (łącznie 75 gier) a jeszcze rok później o kolejne rywalizacje pomiędzy zespołami z różnych dywizji (79 występów).

W 1961 roku NBA ponownie zawitała do Chicago, tym razem w postaci klubu Packers. Włodarze ligi zdecydowali, że każdy z 9 zespołów rozegra aż 80 spotkań. Najprostszym wyjściem wydawałby się równy podział (10) meczów pomiędzy wszystkimi członkami NBA, jak w początkowych latach istnienia BAA. Na podobnie rozwiązanie przyszło jednak poczekać do 1966 roku, kiedy liga zaproponowała system 9 konfrontacji pomiędzy swoimi dziesięcioma członkami. Jeśli jednak ktoś sądził, że oto zapanowała koszykarska harmonia, to grubo się pomylił.

Zmiany, zmiany, zmiany

82 mecze, które przetrwały do dzisiejszych czasów, wprowadzono w sezonie 1967/1968. Chodziło o rosnącą liczbę drużyn. Pierwsze rozgrywki w nowym formacie obejmowały dwanaście ekip, a gdy dekadę później doszło do wchłonięcia ABA, na parkietach NBA śmigały już 22 drużyny. Uznano jednak, że nie da się już bardziej rozciągać sezonu regularnego, bo zawodnicy padną, a wraz z nimi wyrównana walka i zainteresowanie kibiców. Aby to uniemożliwić, konieczny był szereg reform.

Jedną z nich był pomysł rozegrania większej liczby spotkań pomiędzy zespołami z krótkim stażem. Podczas gdy reszta ligi mierzyła się 6 lub 7 razy, Milwaukee Bucks w swoim pierwszym sezonie stoczyli 8 potyczek z również debiutującymi Phoenix Suns. Ponadto panowie z Wisconsin tyle samo razy stawali naprzeciw drugorocznych Supersonics, a Suns 8 razy próbowali pokonać San Diego Rockets. W ten sposób nowicjusze mogli nazbierać nieco doświadczenia, a kibice starszych ekip mieli więcej okazji do oglądania pojedynków już wówczas klasycznych.

Nowe porządki

Kolejną rewolucją była restrukturyzacja z 1970 roku, kiedy do życia powołano konferencje. Wschodnia została podzielona na dywizje Atlantycką oraz Centralną, a na Zachodzie wyróżniono Pacyficzną oraz Środkowo-Zachodnią. Nowych ekip wciąż przybywało, a pod uwagę brano też czynnik ludzki. Nawet dziś dużo mówi się o problemach logistycznych i zmęczeniu zawodników, którzy kilka razy w sezonie ruszają w tournee na drugi koniec kontynentu.

Dawniej drużyny musiały częściej podróżować z Kalifornii na wschodnie wybrzeże, a możliwości komunikacyjne kilka dekad temu na pewno były mniej zaawansowane. Dlatego ostatecznie od 1980 roku ograniczono liczbę spotkań pomiędzy ekipami z przeciwnych konferencji do dwóch w całym sezonie zasadniczym. Dzięki temu nie tylko odciążono harmonogram, ale też zaostrzono apetyt kibiców na niezwykle dochodowe rywalizacje gigantów, od Magica i Birda poczynając na Curry’m i LeBronie kończąc.

Złoty środek?

Przez następne ćwierćwiecze zmieniała się jedynie liczba meczów w obrębie własnej konferencji. Ostatnia rewolucja dokonała się w 2004 roku, gdy za sprawą Charlotte Bobcats liczba ekip NBA dobiła do trzydziestu. David Stern i jego świta postanowili podzielić ligę na sześć dywizji, ustalając przy tym nowy format sezonu zasadniczego. Od tamtej pory każda ekipa rozgrywa:

  • po dwa mecze z 15 drużynami z przeciwniej konferencji = 30 spotkań
  • po cztery mecze z rywalami z własnej dywizji = 16 spotkań
  • po cztery mecze z wybranymi 6 zespołami własnej konferencji = 24 spotkania
  • po trzy mecze z pozostałymi 4 zespołami własnej konferencji = 12 spotkań
  • przy czym każdy zespół na przestrzeni pięciu lat mierzy się z każdą drużyną konferencji osiemnastokrotnie

Terminarz ogłaszany jest zwykle w sierpniu, ale jego ustalanie rozpoczyna się jeszcze w lutym. Niedługo potem wszystkie zespoły przesyłają raport z dostępności swojej hali na cały przyszły sezon. Przepisy wymagają przynajmniej 50 możliwych terminów, w tym 4 poniedziałków i 4 czwartków (prawa telewizyjne). Wcale niełatwe jest zadanie panów Evana Wascha i Toma Carellego, którzy kierują ustawianiem 1230 spotkań w taki sposób, by każda ekipa spełniała wspomniane kryteria, zagrała 41 meczów u siebie i na wyjeździe, nie gryzła się z NHL, koncertami i innymi wydarzeniami we własnym obiekcie i miała czas na odpoczynek. Znacznym ułatwieniem okazało się stosowane od trzech lat wydłużenie sezonu o tydzień, co pozwoliło niemal całkowicie wyeliminować “zjawisko” rozgrywania czterech meczów w 5 dni.

Mimo to głosy na temat zmniejszenia całkowitej liczby spotkań nie cichną. A jakie jest Wasze zdanie? 82 to odpowiednia liczba, czy po przeszło pięćdziesięciu latach czas może na zmiany? Dajcie znać w komentarzach!

[Jędrzej]

19 comments

  1. Array ( )
    Odpowiedz

    Tak 82 to odpowiednia liczba. Po co to zmieniać. mozna wydłuzyc sezon ale nie zmniejszac liczbe meczy. To w koncu ich praca. Na marginesie MJ zap…….ł po trzydziestce po 82 mecze i prawie po 40 minut i nie płakał. Teraz to jakies cyrki z tymi gwiazdkami aczkolwiek Leonada rozumiem.

    (-10)
    • Array ( )

      Leonard miał chyba dość skaplikowana kontuzję. Nie kostną tylko chyba mięśniową i widać po nim że nawet jak gra to nie do końca na 100%. Mam wrażenie że jest spore ryzyko że przeciążenie może skończyć się naprawdę źle.

      (3)
  2. Array ( )
    Odpowiedz

    Uważam że 58 spotkań, oo 2 z każda drużyna wyszło by wszystkim na dobre. Mniejsze obciążenie , więcej czasu na regenerację, równało by się wyższemu poziomowi sportowemu. Przez co sezon stał by na wyższym poziomie( nie można pozwolić sobie na dłuższą chwilę słabości, mniej meczy na odrobienie strat) gwiazdy gramy by częściej . W Play off zawodnicy byli by wypoczęci i mniej było by kontuzji które często wypaczają wynik końcowy. Tak, finały 2019 wygrali by GSW

    (22)
  3. Array ( )
    Odpowiedz

    Szacun Ted wyczytałeś z Telewizjii to ze chłop jest bliski kontuzji, czym prędzej daj znać sztabowi Clippers!!

    (3)
    • Array ( )

      Naprawdę musicie być durni skoro myślicie ze Leonard od tak sobie z dupy wymyślił że on nie ma ochoty grać w back to back i tak for fun opuszcza sobie mecze…

      Jakie siano trzeba mieć w głowie aby tak myśleć?

      (4)
  4. Array ( )
    Wezyr Nicponim 28 marca, 2020 at 20:46
    Odpowiedz

    Za to tutaj nie wszyscy wiedza o rychłym końcu świata, ale nie przeszkadza ci to w oznajmianiu tego pod każdym postem

    (-2)
    • Array ( )

      Skrócenie sezonu sprawi że łączne zdobycze będą mniejsze natomiast średnie powinny podskoczyć i może być kilka nowych rekordów

      (3)
  5. Array ( )
    Odpowiedz

    “po cztery mecze z wybranymi 6 zespołami własnej konferencji = 24 spotkania” – kto wybiera te 6 zespołów?

    (0)
    • Array ( )

      Zajmują się tym wspomniani panowie Wasch i Carelli, a przed nimi robił to Matt Winick – twórca tego systemu. Ustalanie z kim drużyna zagra 4, a z kim 3 mecze odbywa się przy uwzględnieniu dostępności hal oraz unikania niepotrzebnych podróży i kumulacji spotkań. Jednocześnie w NBA muszą pamiętać o tym, by rywalizacje zapowiadały się jak najciekawiej dla jak największego grona odbiorców, więc czynnik komercyjny także odgrywa tutaj rolę.

      (2)
  6. Array ( )
    Odpowiedz

    Ten filmik z meczu Lakers @ Celtics z 1966 roku przypomina mi jak graliśmy w kosza w podstawówce: jeden bierze piłę w łapy i kozłuje przez całe boisko i oddaje jakiś tam rzut albo podaje do najwyższego ziomka z klasy, który jest kiepsko wysportowany, ale ma „najbliżej” do kosza xD fajny artykuł, przyjemnie się czyta i w końcu się dowiedziałem jak wygląda układanie meczów we własnej konferencji, dzięki’ pozdrawiam

    (0)
  7. Array ( )
    Odpowiedz

    Ja bym zrobić mecz i rewanż z każdą drużyną bez względu na konferencje, wyszłoby po 58 meczów w sezonie regularnym, który i tak ciągnie się za długo, wszyscy czekają na PO, szczególnie w marcu już polowa ekip nie gra o nic. Wyeliminowałoby to też ten load management, bo tu każdy mecz byłby cenny, gdyby było ich mniej

    (4)

Skomentuj Nick Napalm Anuluj pisanie odpowiedzi

Gwiazdy Basketu