fbpx

Bill Laimbeer: najbardziej brutalny gracz słynnych Bad Boys z Detroit

20

Kiedy w 1986 roku ogłoszono listę uczestników Meczu Gwiazd, Larry Bird zapytał grupkę bostońskich dziennikarzy, czy Bill Laimbeer, który przez ostatnie 3 lata występował w Meczach Gwiazd, znów został wybrany. Kiedy usłyszał, że tym razem Laimbeer nie załapał się do składu, odparł śmiertelnie poważnie: To dobrze. Wreszcie nie będę musiał się przejmować, że wejdzie do autobusu i powie “Cześć, Larry!” a ja nie będę musiał odpowiedzieć “Pie%dol się, Bill” [Larry i Magic: kiedy rządziliśmy NBA]

O naszym dzisiejszym bohaterze napisano i powiedziano już praktycznie wszystko. Spotkałem się nawet kiedyś ze stwierdzeniem, że nie wiadomo, czy on w ogóle znał przepisy gry w koszykówkę. Ktoś pod tamtym tekstem ripostował, że to nie tak, że po prostu kiedy wymyślano przepisy gry w basket, nie znano jeszcze Billa Laimbeera. W rzeczywistości jednak wielu postrzega go tylko przez pryzmat “lowlightów”, jako rozdającego razy młóckarza. Czy tak było w istocie?

On sam o sobie mówił, że jest chyba pierwszym w historii NBA zawodnikiem, który zarabia mniej niż jego ojciec, hiper-businessman, filantrop i zdeklarowany demokrata, William Laimbeer Senior. Ta nietypowa, jak na standardy NBA zależność nie ograniczyła jednak w żaden sposób jego pewności siebie. Jego tupet i bezczelność były wręcz legendarne. Jak powstała legenda Laimbeera?

#Billy Kid

Mały Billy przyszedł na świat 19 maja 1957 roku w Massachussets, równe 66 lat po tym jak James Naismith w tym samym miejscu nakreślił zasady gry w basket. Ojciec Laimbeera był prominentem w Owens-Illinois, firmie będącej w Top-500 spółek w USA. Dzięki temu okres dorastania Williama Juniora, w którym zahaczył o takie miejsca jak Chicago czy Palos Verdes różnił się mocno od typowej sztampy NBA, gdzie [czarny] chłopak wyrywa się z getta, by wejść na szczyt sportowej hierarchii. Były jednak między tymi scenariuszami elementy zbieżne: zarówno ci czarni chłopcy, jak i Bill chcieli dla siebie czegoś innego niż to, czego doświadczyli ich rodzice. A u zbiegu tych dążeń leżała NBA.

#Draft 1979: w cieniu Magica Johnsona

Po trzech latach w Notre Dame (7.4/6.3/1/1) wciąż nie był ulubieńcem skautów NBA, mało kto go zauważał. Przystąpiwszy do draftu ten, mierzący 210 cm i ważący 120 kilogramów kloc, spadł na miejsce 65. co i tak uznać należy za sukces, bo dziś tacy goście nie mają szans na angaż w NBA. Wtedy było inaczej, gabaryt był w cenie, a do NBA brano po warunkach. Dość powiedzieć, że po Laimbeerze do ligi dostało się jeszcze dwóch przyszłych All-Stars: James Donaldson (#73) i wyciągnięty z warsztatu samochodowego dryblas Mark Eaton (#107).

Wracając do Laimbeera, sięgnęli po niego Cavaliers, którzy wcześniej z 26. pickiem wybrali Bruce’a Flowersa, uczelnianego kumpla bohatera niniejszego artykułu. Co ciekawe, obaj panowie, zamiast grać w Ohio, zdecydowali się na wyjazd do Włoch.

#Gracz starszy od trenera: Laimbeer poznaje Scariolo

W owym czasie, agenci NBA zwykli doradzać swoim podopiecznym w typie Laimbeera grę na Starym Kontynencie. Wśród czynników mających ułatwić podjęcie decyzji wymieniano słońce, dobry pieniądz, zainteresowanie towarzyszące przybyszom z USA i piękne (i chętne) kobiety. Laimbeerowi dwa razy powtarzać nie było trzeba. Dodajmy, że włoskie kluby były wówczas potęgą w Europie, kwalifikując się do 10 z rzędu finałów Euroligi (i 14 w ciągu 15 lat). Gwiazdami tamtych parkietów byli Essie Hollis czy Roscoe Pondexter.

Laimbeer miał warunki fizyczne i był absolwentem szanowanej koszykarsko uczelni, więc otwierało mu to drogę do zawodowstwa, jednak nie uważano go za taki talent, żeby mógł przebierać w ofertach jak w ulęgałkach. Najlepszą opcją było przystać na kontrakt z zespołem młodym i ambitnym, dopiero roszczącym sobie prawa do miejsca w krajowej czołówce. Tak trafił do Brescia Leonessa, gdzie poznał inną przyszłą legendę: Sergio Scariolo. Scariolo, wówczas osiemnastoletni “praktykant” piastujący stanowisko trzeciego trenera, tak wspomina tamten okres:

Dopiero co zacząłem studiować prawo na uniwersytecie i rok wcześniej miałem okazję trenować tylko kadetów, ale pojawiła się propozycja, żebym pomógł przy pierwszym zespole. Głównym szkoleniowcem był podówczas Riccardo Sales, a jego przybocznym Aldo Derelli.

W drużynie Laimbeer stworzył duet z Markiem Iavaronim, byłym zawodnikiem Caja de Ronda i późniejszym trenerem m.in. Marca Gasola w Grizzlies.

Iavaroni był z nami już od roku. Gdy dołączył Laimbeer, ta para pozwoliła nam awansować w lidze. Laimbeer miał dobre opinie, ale nie przybywał do nas jako gwiazda. Był duży, ale raczej grubasek. Miał 22 lata, ale jego rozwój fizyczny nie wszedł jeszcze w najlepszą fazę dla sportowca. Coś jak Marc Gasol w początkach kariery. Laimbeer potrzebował dobrego prowadzenia. W pierwszych miesiącach w klubie Iavaroni bardzo mu pomógł odnaleźć się w drużynie. Nauczył go wielu manewrów, kiedy ruszyły rozgrywki Laimbeer nie grał jak rookie [Scariolo]

Bob Morse. Za czasów Laimbeera w Europie był on we Włoszech kimś na kształt Larry’ego Birda.

Dyspozycja Laimbeera była na tyle dobra, że wydatnie pomógł on swej drużynie w zakwalifikowaniu się do playoffs wbrew wcześniejszym prognozom. Tam udało im się wygrać na wyjeździe z Varese, drużyną Boba Morse’a i innych legend, jak Dino Meneghin i Aldo Ossola. Sam Laimbeer prezentował się fenomenalnie, notując średnie na poziomie 21.1 ppg i 12.5 rpg, okraszone jednym blokiem.

Miał wielki talent strzelecki i pewną rękę, ale nie umiał poruszać się w low post. Był większy niż Iavaroni i silniejszy od niego, ale bardzo szybko zrozumieliśmy, że najlepiej punktuje w oddaleniu od obręczy, więc graliśmy Iavaronim na środku i Billem na czwórce. To nie była kwestia siły ani charakteru. Laimbeer od samego początku nie dawał sobie w kaszę dmuchać i nie unikał przepychanek. Technicznie przeskoczył Iavaroniego, ale akurat nie na low post, z którego wychodził. Miał osobowość i etykę pracy, ale nie był jeszcze tym, kim stał się później, grając dla Bad Boys [Scariolo]

#W końcu NBA

Laimbeer, w przeciwieństwie do kumpla z drużyny uniwersyteckiej, Flowersa, zdecydował się na powrót do USA, konkretnie do Cavaliers.

W ekipie coacha Musselmana flirtował ze średnimi na poziomie double-double (9.8/8.6) ale daleko mu było do ligowej czołówki na pozycji numer pięć. Trener Musselman był głównym orędownikiem sprowadzenia Laimbeera do drużyny, lecz kiedy Cavs skończyli sezon z bilansem gorszym niż rok wcześniej, musiał pożegnać się z posadą. Gdy on poleciał, w kolejnym sezonie sprzedano Laimbeera do Detroit.

Tam jego losy splątały się z pewnym rookie imieniem Isiah Thomas i kolejnym kumplem z uniwerku, skrzydłowym nazwiskiem Kelly Tripucka. Tripucka nie dotrwał w Pistons do mistrzowskich czasów, ale warto go w tym miejscu przypomnieć, ponieważ jego styl gry był jednym z argumentów na ściągnięcie do zespołu Laimbeera. Obaj dobrze się uzupełniali.

Dziś mało kto pamięta kim był Kelly Tripucka, ale były czasy, że ten gość grał w ASG i notował średnie powyżej 26/4/4.

#Laimbeer snajper

Lata osiemdziesiąte to były inne czasy centrzy nie siali wówczas zza łuku tak, jak dzisiaj, niemniej w przypadku Laimbeera trzeba przyznać, że wyprzedził swoją epokę. “Na dobre” zaczął rzucać w późniejszym etapie kariery i osiągnął rezultat 202/619 trafionych, co daje blisko 33% skuteczności. W najlepszym sezonie trafił 57/158 rzutów, a to więcej trafień zza łuku niż zaliczył Manute Bol przez całą karierę w NBA (łącznie 43/205, a przecież kojarzy się go z dalekimi rzutami i są one w każdym zestawieniu jego zagrań!).

Trzeba jednak uczciwie zaznaczyć, że nie była to wystarczająca przewaga dla równania się z takimi tuzami trumny jak Jabbar, Parish, Olajuwon, Walton, Gilmore, Moses Malone i inni. Dlatego też Laimbeer musiał wypracować sobie inne atuty. I stało się. Tzw. “cheap shots”, gdy sędzia nie widział, podszczypywanie, sączenie jadu do ucha “Yo momma this, yo ol’ lady that…” i inne, równie wyrafinowane uprzejmości.

Nie miałem szans być tak dobry jak Kareem i wiedziałem o tym doskonale, ale przecież, do cholery, musiałem jakoś grać przeciw niemu! [Laimbeer]

Lepiej nic nie mów

Robert Parish, czyli 1/3 podkoszowego tercetu śmierci Boston Celtics, zwany był przez kolegów “Chief”. Wzięło się to od Indianina z filmu Lot nad kukułczym gniazdem. Przezwisko oddawało przede wszystkim zabawny (w swej dostojności) sposób poruszania się po parkiecie, ale licowało również z manierami zawodnika:

Zawsze uczono mnie, że jeśli nie masz nikomu nic miłego do powiedzenia, to lepiej nie mów nic! [Parish]

Laimbeer wyznawał zgoła odmienną filozofię:

W pierwszej rundzie playoffs 1989 roku dowalili nam do zera. Mahorn, Rodman i Laimbeer to byli prowodyrzy, agresorzy. Grając w basket spotykasz nieraz zawodników o takim temperamencie, ale gdy jest ich trzech, to zupełnie inna bajka. Nie chcąc dać się zdominować zaczynasz oddawać im te zaczepki, mecz przekształca się w jatkę a oni są przeszczęśliwi, bo są w swoim żywiole [Ramón Rivas, ex-Celtics]

Rivas, to Portorykańczyk, który sławę zdobył w ACB. Jego jedyny sezon w NBA zbiegł się z mistrzostwem Detroit w 1989. To wtedy pogonili oni kota Lakersom (4-0), w dużej mierze dzięki 27.3 ppg Joe Dumarsa. Sezon później wrócili po swoje, rozdając po drodze jeszcze więcej łokci i kuksańców. W finale zjedli 4-1 Portland Trail Blazers.

Więcej niż oprych

Laimbeer był więcej niż boiskowym oprychem, ale tak będzie zapamiętany [Dennis Rodman] Umiał sprawić, że traciłeś równowagę na boisku i umiał to dobrze [Isiah Thomas]

Łącznie Bill Laimbeer rozegrał 12 sezonów w najlepszej lidze świata. Jego jersey z numerem 40. do dziś powiewa pod kopułą hali Detroit.

Po zakończeniu kariery Bill na krótki czas zajął się biznesem, pomagając w interesach swojemu ojcu, ale szybko zrezygnował z tej ścieżki i wrócił do koszykówki. Powołanie odnalazł jako trener WNBA. Jakim był coachem dla dziewczyn?

Bill Laimbeer jest wymagający i twardy, kiedy trzeba. Lubi robotę zrobioną dobrze, nie na odp#$rdol i żebyśmy wylewały z siebie siódme poty na każdym treningu. Chce zaszczepić nam swój boiskowy charakter i żyłkę rywalizacji, swoje ambicje i oddanie tej dyscyplinie. [Anna Cruz, grała pod Laimbeerem dla NY Liberty]

No cóż, nie spodziewałem się po nim niczego mniej. Macie jakieś wspomnienia z tym zawodnikiem i erą Bad Boys?

[BLC]

20 comments

  1. Array ( )
    Odpowiedz

    Młodzież nie pamięta Billa. Współczesne gwiazdy zgniatalby jak robaki. Currego, Hardena nawet Jamesa doprowadzalby do płaczu. Nie lubilem go bo kibicowalem Bykom ale teraz po latach stwierdzam zecwspolczesma liga jest miękka jak pasztetowa.

    (37)
  2. Array ( )
    Odpowiedz

    Przepraszam, ale artykuł jest po prostu nudny. Zabrakło przeplatającego luzu w tekstach, jak to zwykłeś czynić chociażby w NPAW, czuję się jakbym czytał wikipedię, ciągłe cytaty.

    (-31)
  3. Array ( )
    Odpowiedz

    Mam wrażenie l, jakby artykuł został przerwany w połowie jego pisania, a Laimbeer to jedna z barwniejszych postaci w koszykówce.

    Pomyślności. 😀

    (62)
    • Array ( [0] => contributor )
      PATRON

      twardziel czy prostak, uciekający się do prymitywnych zagrywek względem przeciwnika..?
      nie bez powodu bird miał o nim takie,a nie inne zdanie
      co to za twardziel,który potrafił poszatkować przeciwnika “w powietrzu”… zero szacunku i ROZWAGI
      sory,ale dla mnie bill to ostatni cham i kretyn
      ted – nie piernicz,że zjadłby tego czy tamtego z czasów współczesnych,bo moim zdaniem taki harden czy kurczak zabiegałby biednego billa na śmierć. laimbeerek nie dawałby rady przejąć żadnej zasłony i jedyne co by mu zostało to … chamówa i prymitywne faule. takie jak na birdzie… zapomniałeś,czy nie znasz,bo aż dziw mnie bierze,że taki wiarus chwali “twardziela” billa… weź mi to chłopie wyjaśnij z polskiego na nasze 🙂
      także nie wmawiaj młodzieży bajek o twardzielu z detroit. taki sam z niego cwaniak jak z garnetta. tego samego co fikał do mniejszych o głowę,ale to już kiedyś było wspomniane.
      twardziele z koziej wólki sztwa jego jucha…
      największym twardzielem z jajami z bad boys był dumars gdyby młodzież to interesowało
      także tego… laimbeer to prostak i wyjątkowy imbecyl,a nie koszykarz
      miał szczęście,że znalazł się w tak doborowym towarzystwie i mógł zaistnieć przez chwilę

      (13)
    • Array ( )

      @kmn

      Cześć dziadu 😉 Podpisałbym się w większości pod tym co napisałeś, także to o Dumars`ie. Laimbeer to był typowy boiskowy burak i cham, ale też nie można mu odmówić koszykarskich umiejętności. Świetnie pasował do ówczesnego systemu Detroit, doskonale zastawiał dechę, był niezłym blokującym z pomocy, siepał trójki i świetnie rozdawał piłkę, czy to po obwodzie czy też w grze inside-outside. Dużo widział na parkiecie. Natomiast te wszystkie przepychanki, ściąganie do parkietu zawodników będących w powietrzu, szczypanie i trash talk`s to objaw prostactwa i faktycznie nie ma nic wspólnego z tą legendarną, tzw. “twardością”.

      (5)
    • Array ( [0] => contributor )
      PATRON

      tomtom – siema dziadu i od razu wiem,że “swój” napisał 🙂
      oczywiście nie odmawiam billowi umiejętności czysto koszykarskich. jestem zdania,że był inteligentnym zawodnikiem, dużo ponad przeciętną. doskonale pamiętam jego 6 trójek w którymś z finałów z blazers (coś mi śmiga jakiś mecz z dogrywką,ale dawno jak cholera to było), z tym,że jego chamskie odpały, stanowią dla mnie rysę na jego cv nie do zaakceptowania. tak już mam i hugon. grać trzeba twardo i gryźć parkiet ile się da,ale PRZECIWNIK TO NIE WRÓG, którego należy uszkodzić żeby pokonać. nie tędy droga. no chyba,że trafisz na takiego właśnie cepa,to trzeba z nim jechać wg jego zasad… tak samo nie trawię bowena za podchodzenie pod stopy (spurs mają u mnie plamę na honorze (chyba jedyną) za zastrzeżenie jego numeru. twardziel z jajami to ktoś kto bez zbędnego gadania i pajacowania robi swoje i nikomu specjalnie krzywdy nie czyni. patrz inny “tłok” big ben. i takie tam gadki do ucha czy nawet szczypanie mnie nie razi, sam gram i wiem o co kaman. natomiast obchodzenie się z przeciwnikiem będącym w powietrzu,to sprawa delikatna. nie jeden mój kumpel zerwał czy skręcił coś tam,bo jakiś pajac udawał twardziela i nie odpuścił gdy nie był w stanie nic poza kretyńskim faulem zrobić.
      także tego… zdrówka życzę i ciekawego sezonu 🙂

      (2)
  4. Array ( )
    Odpowiedz

    “Tough guy, tough guy, Bill Laimbeer you motherf%cker it’s time for you to die”- Beastie Borys, “Tough guy”. To tyle jeśli chodzi o uczucia jakie żywili kibice innych drużyn w stosunku do Billa

    (5)
  5. Array ( )
    Odpowiedz

    Można by o Billu napisać znacznie więcej i lepiej. Był boiskowym dupkiem, ale najlepszym w swoim fachu. Jako fan byków nienawidziłem go okrutnie, ale tylko dlatego, że jeśli moi ulubieńcy byli bykami, to on był bizonem. Tytan pracy i wirtuoz wyprowadzania z równowagi. I to on stworzył Robaka, który na nowo zdefiniował byki…

    (7)
  6. Array ( )
    Odpowiedz

    Gra twarda i siłowa wdg przepisów a brutalna i ich łamanie to dwie różne rzeczy. Bill był tym drugim typem gracza, na dłuższą metę przypalowy. On nie grał on bił ludzi a wynikało to z tego że miał za małego skilla. Norma w przypadku takich graczy. Taki Anthony Mason czy Gary Payton nawet Jordan grali siłowo jak na swoje pozycje twardo i nieustępliwie i jak ludzie a nie jak bandyci. Bill to boiskowy kryminał, dobrze że nikt nie stracił zdrowia przy nim, no urazu czaszki przy upadku itp a sposobności byly. Tyle w temacie.

    (2)
  7. Array ( )
    Odpowiedz

    świetny strzelec i systemowy gracz. nie bez kozery był żelaznym punktem skladu Pistons.

    a prowokacje, cóż : każdy mistrzowski zespół potrzebuje kogoś takiego, Bulls mieli Dennisa Rodmana, Warriors mają Draymonda Greena, nawet nice guys z San Antonio stawiali na Bruce’a Bowena.

    Larry Bird kokietuje, bo i jego koledzy z zespołu umieli nieźle sprowadzić rywali do parteru, Kevin Mc Hale swego czasu o mało nie posadził na wózek Kurta Rambisa z Lakers, a i sam Larry The Legend bywał nerwowy i histeryczny.

    Laimbeer miał tę przewagę nad rywalami, że robil swoje numery na zimno, jako część psychologicznej wojny, a oni brali to całkiem personalnie, zapominali o koszykowce i bawili się w jego piaskownicy.

    kto był rozsądny, ten nie reagował, nie dał się w to wciągnąć, tylko tak mozna było Billa pokonać, jak każdego wysokiej klasy prowokatora. Czasy były jednak takie, że miedzy zespołami walczącymi o tytuł naprawdę iskrzyło i o wybuch było nietrudno.

    swoja drogą, Laimbeer był zabawny, bo zaczepial, wyprowadzał cios, albo trash talk, a potem uciekal przed co bardziej wkurzonymi przeciwnikami, gotowymi udusić go gołymi rękoma. momentami były to akcje wręcz kabaretowe.

    złota era NBA, romantyczna, wtedy naprawdę koszykówka była ważniejsza niż życie, larger than life, pieniądze miały znaczenie trzeciorzędne, no i najlepsze teamy to były zespoly złożone w zawodnikow nie tylko świetnych technicznie, ale walecznych i szalenie inteligentnych. I dlatego tacy jak Bill, umiejący rozgrywać psychologiczne bitwy, byli na miarę mistrzostwa, bo tylko na polu psychologii, poprzez wyprowadzenie rywala z rownowagi, rozkojarzenie go, można było zyskać jakąś przewagę, czasami decydującą o sukcesie, zwłszcza w Playoffs, gdzie psychika odgrywa kluczową rolę, gdy trzeba grac 7 meczów z jednym rywalem, kiedy po 3 meczach trudno juz zaskoczyc taktycznym mismatchem i trzeba szukać rożnic w innych obszarach rywalizacji.

    (7)
  8. Array ( )
    Odpowiedz

    Warto byłoby wspomnieć w tym miejscu o jednym jedynym gościu, którego Laimbeer bał się panicznie jak ognia po jednym ze starć jakie z nim zaliczył.

    (0)
  9. Array ( )
    Odpowiedz

    Artykuł za krótki. Zanim się zaczęła historia Billa to już koniec. Nie fair.
    Pamiętam go dobrze z pierwszych meczy Detroit jakie widziałem. Dodawał kolorytu tej lidze. Lubiłem twardzieli z Detroit.

    (2)

Komentuj

Gwiazdy Basketu