fbpx

Coby White: nowy ulubieniec kibiców Chicago Bulls

29

Doceniaj to, co masz –> takie zdanie kołacze mi się z tyłu głowy od dobrych kilku tygodni. Niby oczywistość, ale zawsze chcemy więcej, lepiej, zamiast na moment przystanąć i cieszyć się z tego kim jesteśmy w tym konkretnym momencie. Myślę, że krótka, bo zaledwie dziewiętnastoletnia historia Aleca Jacoby “Coby” White’a świetnie wpisuje się w moje rozmyślania. Zaskakująco jest nauczyć się czegoś istotnego, czytając milion stron otwartych w pasku przeglądarki dotyczących o ponad dekadę młodszego Afroamerykanina. Z naciskiem na afro. Zapraszam do lektury.

Doc

Goldsboro, małe miasto w Północnej Karolinie, to tutaj wychował się wraz ze starszym bratem i siostrą Coby White. Nic dziwnego, że po spokoju mniejszej miejscowości, w Chicago najbardziej przeszkadzają mu dziś korki. Jak można jechać kilka kilometrów w ponad dwadzieścia minut? – zastanawia się rookie. Zapraszam do Gdańska w okolicach piętnastej, zawsze jak wracam na Śródmieście z Zaspy, myślę, że Google Maps ostatecznie postradało rozum…

Państwo White mieli “zwykłe” prace, które uzupełniali drobnymi przyjemnościami jak wielokrotne seanse serii filmów “Rocky”. Donald, znany powszechnie jako Doc, spędzał pół dnia na nocnych zmianach w fabryce, a Bonita pracowała w firmie ubezpieczeniowej. Senior rodu dni spędzał na drzemaniu, rzadko wstawał z kanapy, no chyba że Coby z bratem za mocno hałasowali waląc piłką do kosza na przydomowym boisku. Donald sam kiedyś grał w basket, więc przemywał twarz i szedł “naprostować” chłopaków, najczęściej grając w HORSE. Coby uwielbiał wyzwania, jakie rzucał mu tata. Prędko nauczył się wygrywać, rozszerzając zasięg swoich rzutów. Doc, w koszu, jak i w całym życiu, był dość staroświecki, udoskonalił przede wszystkim rzuty z półdystansu, szczególnie od tablicy.

Donald uwielbiał syna i jego kolegów, postępując również według starej, słusznej według mnie, szkoły. Dom państwa White był otwarty dla wszystkich znajomych Coby’ego. Ci często zamieniali więcej słów z ojcem swojego kumpla niż z nim samym. Co więcej, Docowi zdarzało się wybrać numer jednego z nich by pogawędzić o najnowszych osiedlowych plotkach. Nie wstydził się również okazywania miłości swojemu dziecku:

Nieustająco pokazywał mi, że mnie kocha. Mówił to wielokrotnie, każdego dnia. Całował mnie w policzek nie z powodu szczególnych okazji, ale często, w zwyczajnych sytuacjach, gdy wokół byli ludzie. Nie przejmował się, nie czuł się zawstydzony pokazywaniem, że kocha swojego syna [Coby]

Bardzo mądre zdania, jak na nastoletniego milionera, jeszcze mądrzejsza postawa ojca. Żyjemy w świecie, w którym niemal wszystko wystawiamy na widok publiczny, ale tak naturalnych i potrzebnych uczuć jak miłość, wstydzimy się, chowając je po kątach lub odkładając na później. Zapominamy tylko, że później może szybko zamienić się w nigdy.

FMF

Słysząc, że ojciec zachorował na raka, Coby nie przejął się zbytnio. Przecież to mój ojciec, on ze wszystkim sobie radzi, zawsze zna prawidłową odpowiedź, w swoich dykteryjkach wciąż wychodzi z opresji obronną ręką. Dopiero po nieudanej chemioterapii i poważnej rozmowie z matką, zrozumiał, że czas taty się kończy. Panowie zdążyli jeszcze wspólnie poznać trenera Tar Heels i jednogłośnie zagłosowali za dołączeniem Coby’ego do tej właśnie uczelni.

Draństwo w ciele Doca postępowało, aż do momentu gdy nie odróżniał dnia od nocy, a także nie poznawał swoich dzieci. Jak wspomina Bonita, już po śmierci ojca, Coby wypłakał dosłownie, nie w marnej przenośni – kałużę łez. Z otwartego chłopaka o bujnej fryzurze stał się mrukiem, który łatwo popadał w smutek i wycofywał się z kontaktów z kolegami, nigdy nie dzieląc się swoimi problemami. Tracąc ojca zwątpił i w kolejną wartość wpajaną mu od dziecka – Boga.

Dziś stara się koncentrować na tym co rzeczywiste, realne. Pomogły terapeutyczne rozmowy w rodzinnym gronie i wysiłek wkładany przez młodego na boisku. Wciąż w kluczowych momentach kariery, jak np. zdobycie 20 punktów w jednej kwarcie czy pokonanie po dogrywce rywali, albo podczas draftu NBA:  obok naturalnego szczęścia czuje swego rodzaju pustkę. Swoją historią zdecydował się podzielić na łamach The Players Tribune, opowieść narobiła sporego szumu w ligowych kręgach, jej szczerość docenił między innymi Dwyane Wade.

Skrót FMF oznacza “For my Father”, Coby wytatuował go sobie na ramieniu, kończy tak wszelkie wpisy w mediach społecznościowych i właśnie poprzez te trzy litery rozumie swoją karierę – sukces dedykuje ojcu.

Nie tylko smutek

Nie tylko smutkiem żyje 19-letni White. Zainteresowanych jego osobą odsyłam do krótkiego filmiku Coby White: From a Small Town to CHI-TOWN. Śledzimy w nim jeden dzień z życia utalentowanego nastolatka stojącego u progu NBA. Szkaradnie fałszuje śpiewając w samochodzie, choć zapewnia, że jest w tym świetny. Zajada najgrubszą pizzę jaką widziałem, pozuje do zdjęć z fanami, udziela wywiadów i z lekkim zdziwieniem ogląda jerseye z własnym nazwiskiem wiszące w sportowych sklepach.

Opowiada też dużo o pewności siebie, której nie wolno mylić z fałszywą buńczucznością. Za swoich idoli uważa Damiana Lillarda i Kyrie Irvinga, wiele nauczył się także od Chrisa Paula, z którym łączy go prywatna znajomość, zapoczątkowana na obozach organizowanych przez rozgrywającego OKC. Zapowiada też, że naprzeciwko swoich idoli wystąpi z nieustępliwością równą szacunkowi, żadnej taryfy ulgowej czy próśb o autograf.

Tar Heel

Naturalną smykałkę do zdobywania punktów White’a dostrzegali trenerzy jeszcze w liceum, zresztą musieliby okazać się ślepcami, by go przeoczyć:

Coby to gracz, który zdobyłby punkty nawet śpiąc [coach Salter z Greenfield School]

Coby w cztery lata ogólniaka nawrzucał przeciwnikom 3573 punktów, zostając samodzielnym rekordzistą tej kategorii w stanie. Skuteczna gra zapewniła mu powołanie do młodzieżowej reprezentacji USA, z którą sięgnął po złoto na ubiegłorocznym turnieju w Kanadzie.

Stał się pięciogwiazdkowym prospektem i mógł przebierać w propozycjach stypendialnych największych uczelni. Wybór uniwersytetu North Carolina był dość oczywisty: bliskość domu, w dodatku program nastawiony na wysokie tempo gry i trener przypominający mu z charakteru ojca. Nowi koledzy patrzyli jednak nieco sceptycznie na świeżego combo-guarda, który przybył na campus znany z niebotycznej średniej punktowej w liceum.

Pamiętam, że oglądałem jego statystyki z liceum i zapytałem “Chłopie, Ty w ogóle umiesz podawać? Jak to możliwe, że rzucasz po czterdzieści punktów każdej nocy?” Jednak w miarę wspólnej gry zrozumiałem, że nie jest typem samolubnego gracza. Autentycznie się cieszy, gdy ktoś z drużyny odnosi sukces. Coby może zostać kim zechce. To dynamiczny strzelec, który już dziś jest przerażający z piłką, a wciąż ma wiele miejsca na rozwój [Nassir Little, Portland Trailblazers]

Od początku zadziwiał publiczność łatwością rzutu – pobił rekord największej liczby punktów zdobytych jako freshman, należący uprzednio do Michaela Jordana. 82 celne trójki również zapisały się na stałe w szkolnych księgach.

Najlepsza wersja siebie

W przeciwieństwie do wielu pierwszoroczniaków, White otwarcie przyznaje, że nie uniknie wpadek, a życie świeżaka to ciągła huśtawka, połączona z codzienną rywalizacją z najlepszymi graczami świata. Zaczynają pojawiać się głosy, że wybrany z siódemką Coby może okazać się sensacją draftu. Po trzech meczach jego średnia wynosi 16.7 punktów w zaledwie 26 minut spędzanych na parkiecie jako rezerwowy. Swój rekord sezonu ustalił póki co na poziomie 25 punktów. Dobrze czuje się w kontrataku, specjalizuje w trójkach z odejścia, nie ma też problemu z minięciem rywala.

Uwagi zawsze dotyczyły liczby straconych piłek, ale nie oszukujmy się: zdecydowanie bliżej mu do rzucającego niż choćby gracza łączącego obowiązki jedynki i dwójki, stąd ważny transfer Tomasa Satoransky’ego. Wśród młodych latawców z Chicago może czuć się jak w domu i bez presji na wynik realizować swój potencjał. Medialne formułki także ma wyklepane na blachę, mówi co kibice i trenerzy chcą usłyszeć:

Jestem graczem nastawionym na ciężką pracę i wygrywanie. Mam dużo pewności siebie i umiem być liderem zarówno na boisku, jak i poza nim [White]

Pracy z pewnością nie zabraknie, z tym wygrywaniem może być nieco gorzej. Chłopaka luźno porównuje się do D’Angelo Russella. Liczę, że się nie pogubi w świecie NBA bez tak ważnej figury w życiu dorastającego mężczyzny, jaką jest ojciec. Łatwo znajdziecie go na boisku z powodu charakterystycznej, bujnej fryzury, której nie zamierza się pozbywać. Siadajcie więc przed ekranami i poczekajcie aż poderwie się z ławki Byków. Zwyczajowo: trzymam kciuki!

[Grzesiek]


[admin] po czterech spotkaniach średnie Coby White’a to 13.8 punktów 4.3 zbiórek 3.3 asyst a także 6/19 zza łuku.

Najbardziej podoba mi się u niego szybkość i nie chodzi mi tylko o szybkość “pierwszego kroku”. Wiadomo, to jeden z tych graczy, przed którym nikt w pojedynkę nie ustoi -> w tym względzie przypomina nawet Derricka Rose’a.

Jednak nie o to chodzi, ogarnijmy hype. Mam wrażenie, że jego karierę bardziej zdefiniuje szybkość, z jaką oddaje rzuty. Również te bez kozła i ze stacjonarnych pozycji… zauważcie z jak niskiego pułapu rzuca.

29 comments

  1. Array ( [0] => subscriber )
    Odpowiedz

    super artykuł a historia ciekawa. mało młodych którzy się nie puszą przed kamerę. ciekawe co z niego będzie. czołówka wyścigu po ROTY póki co się zapowiada

    (17)
  2. Array ( )
    Odpowiedz

    Źle mu nie życzę,ale to melodia przyszłości jak wielu innych. Wśród Byków jest pewien Fin który ma być ALL Starem a póki co nie jest nawet graczem który robi największe postępy.

    (2)
  3. Array ( )
    Odpowiedz

    Brawo za życiówkę !!! Żyjemy w świecie, w którym niemal wszystko wystawiamy na widok publiczny, ale tak naturalnych i potrzebnych uczuć jak miłość, wstydzimy się, chowając je po kątach lub odkładając na później. Zapominamy tylko, że później może szybko zamienić się w nigdy. A co do Cobiego.. Ten jego zryw i pierwszy krok jest niesamowicie piekielnie szybki.. Będzie z niego gość ?

    (2)
  4. Array ( )
    Odpowiedz

    Grzesiek jak zwykle na poziomie. Przyznaje, że wróciłem tu po dzisiejszym wpisie Admina o komentarzach pod tym artykułem. Na GWBA zaglądam spokojnie co najmniej 5 razy dziennie. Komentuje mało, prawie wcale, ale jeśli to ma pomóc to postaram się to zmienić! Piona!!

    (4)
  5. Array ( )
    Fan Byków z Chicago 30 października, 2019 at 22:46
    Odpowiedz

    O ile najczęściej to trenera obwinia się o porażki zespołu tak w przypadku Byków to właśnie JEST wina trenera. Ma zajebistą pakę młodych kozaków (Lavine, Markannen, WCJ, White) i zupełnie nie wie jak ich ustawić. Ten trener ZUPEŁNIE nie ma pomysłu na zespół Bulls. Wywalić go na zbitą mordę. Ile jeszcze mój ukochany klub będzie grał piach?!?! I dlaczego Coby gra z ławki?! Wtf??? Przecież to on jest samcem alfa i będzie liderem tego zespołu.

    (1)

Skomentuj MjFan Anuluj pisanie odpowiedzi

Gwiazdy Basketu