fbpx

Felipe Lopez: Michael Jordan o miękkim sercu?

8

Sesja dla Sports Illustrated miała być tylko kolejnym etapem drogi do wielkiej sławy. Pochodząca z Dominikany rodzina Felipe, bez odpowiedniego kontekstu kulturowego, nie przeczuwała jednak tego, co niesie za sobą sam fakt zaistnienia w mediach. Presja oczekiwań, która i tak już była ogromna, poszybowała w górę niczym rakieta wystrzelona w kosmos.

Świadomość setek oczu, obserwujących każdy twój krok na boiskiem i poza nim, spowodowała utratę pewności siebie, która potrzebna jest by sięgać po najwyższe sportowe trofea. Mimo iż St.John’s, w ostatnim roku gry Felipe awansowali do turnieju finałowego NCAA, przegrali w pierwszej rundzie z Detroit. Lopez wciąż był gwiazdą, ale już nie mesjaszem. Niemniej opuszczał mury uczelni jako trzeci najlepszy strzelec w historii, ustępując jedynie Chrisowi Mullinowi i Malikowi Sealy.

Kiedy trafił do NBA, wielu chciało wskazać mu miejsce w szeregu. Problem w tym, że Felipe nigdy nie zabiegał o reputację jaką nadały mu media. Nie umiał więc też jej sprostać. Spurs, jeszcze w noc Draftu, odesłali go do Vancouver. Dostanie się do NBA to jedno, ale utorowanie sobie drogi na jej szczyt to drugie. Lopez nie miał zbytnio koncepcji na to, jak wyrobić sobie markę. Kiedy z Vancouver trafił do Washingtonu, gdzie stał się klubowym kolegą Jordana, wielu dziennikarzy znów wzięło go na celownik snując porównania. A w zestawieniu z His Airness nikt nie wypada dobrze. Ostatnim epizodem w NBA były Leśne Wilki. Klubowy kolega z Timberwolves, Wally Szczerbiak, wspomina Lopeza całkiem nieźle:

Był dobrym zawodnikiem, umiał dryblować. Świetnie wpasował się w niszę, jaką była obrona i bycie role/playerem.

1

Jego charakter dobrze obrazuje pewne zdarzenie. Kiedy Wilki grały z Wizards, gdzieś w 2001 roku, Lopez biegł za Jordanem ścinającym na kosz. Sfaulował MJ’a przy próbie zdobycia punktów, na co ten zmarszczył brwi pytając “co do cholery?!” Felipe tylko rozłożył ręce “przepraszam, Mike, przepraszam”. Tacy ludzie nie mają szans przetrwać w NBA.

W 2002 roku nadszedł kres jego kariery w najlepszej lidze świata. T-Wolves podejmowali Celtics. W starciu z Paulem Piercem Lopez doznał jednoczesnego zerwania ACL i MCL. Już nigdy nie wrócił na parkiet NBA. Mieszkając w Miami, próbował sił jako analityk sportowy dla Telemundo. Grywał w Niemczech i Hiszpanii by ostatecznie powrócić do USA i realizować się jako trener w nowojorskich schroniskach dla młodzieży, gdzie udziela się również od lat jego mama, Carmen López. Dziś jadąc do pracy i prowadząc swojego starego Mercedesa, z niemal 300 000 kilometrów m na liczniku, Felipe zamyśla się na chwilę:

Czasem pytają mnie czy, gdyby nie ta okładka dla SI, moje życie mogłoby potoczyć się inaczej, ale nawet nie zadaję sobie trudu, by na to odpowiedzieć. Żadnych “co by było gdyby”. Jestem dumny z tej okładki. Spędziłem cudowne chwile w tym mieście.

1

[BLC]

1 2 3

8 comments

  1. Array ( )
    Odpowiedz

    @Xyhoo: Zgadzam się, taki hype a tu tak nisko? Wystarczy spojrzeć co się dzieje z gościami typu Wiggins czy Lebron, gdzie rozgłos przed NBA wielki to i wylądowali z pierwszymi numerami.Mam świadomość, że praktycznie każdy kto dostaje się do ligi jest lokalnym fenomenem, ale tutaj autor przedstawił wizję świadomości o jego genialności całej Ameryki. Nawet zawalony turniej to za mało, wystarczy wspomniec, że Shaq też nie ugrał nic wielkiego, a wylądowal z pierwszym numerem, nie mówiąc o całej karierze.

    (0)

Komentuj

Gwiazdy Basketu