fbpx

Heart over Height: Earl Boykins

7

W dzisiejszym odcinku na plakacie jeden z trzech najszybszych ludzi, jakich gościły parkiety NBA. Mikrus, który przechodził pod nogami centrów. Drugi najniższy gracz w historii ligi. Maniak siłowni wyciskający na ławce 140 kilogramów! Idealnie wpisujący się w tytuł, całe zawodowe życie zmagający się z przywarą niskiego wzrostu, demonstrujący zalety pracy, wytrwałości i wiary w siebie. Talent to sprawa drugorzędna. Poznajcie Earla Boykinsa.

Spoko, zmieszczę się do torby

Boykins urodził się w mieście króla, choć w tamtym czasie nikt o tym jeszcze nie wiedział. Zapyziałe ulice Cleveland były dla niego całym światem. Będąc dzieciakiem, dla zabicia czasu i poprawienia dryblingu uczył się dryblować piłką od tenisa. Był tak mały, że po ukończeniu 3 lat, ojciec „przemycał” go na salę w torbie treningowej (!) a dekadę później młody brał już udział w grze z seniorami. Brak wzrostu był problemem, ale im więcej czasu spędzał na boisku, tym lepiej potrafił wykorzystywać swoje atuty: ogromną szybkość, technikę jak również koszykarski spryt.

Szczerze mówiąc, byłem znacznie dojrzalszy od większości chłopaków w moim wieku.

Od małego było widać, że niesamowicie czuje pomarańczową piłkę i ma fenomenalny timing. Uczęszczał do katolickiego ogólniaka osiągając średnie na poziomie 24.6 punków. Wkrótce poprowadził swoją szkolną ekipę do bilansu 23-2, a dziennik The Plain Dealer uznał go za najlepszego licealistę Cleveland w latach 1990-2000!

Ale i tak spuszczę wam łomot

Niestety, jak to zwykle bywa w przypadku piekielnie utalentowanych, ciężko pracujących, ale niziutkich zawodników, ofert stypendialnych brakuje. Tylko dwie uczelnie z pierwszej dywizji NCAA zaproponowały angaż Boykinsowi: Eastern Michigan i Iowa, która później wycofała się ze swojej propozycji.

Na uczelni nasz bohater spędził pełne 4 lata. Eastern Michigan wygrało MAC Tournament, czyli mistrzostwo konferencji w 1996 oraz 1998 roku. W swoim ostatnim roku zdobywał średnio 26.8 punktów na mecz i po dziś dzierży rekord w liczbie asyst (624) swej alma mater.

W pogoni za szczęściem

Niestety, w tamtych czasach żaden menedżer klubu widząc w rubryce wzrostu 165 cm nie „zmarnuje” swojego wyboru. Boykins musiał obejść się smakiem, a jego życiowy plan o występach w NBA stanął pod wielkim znakiem zapytania.

Jak większość “pominiętych” wylądował w pierwowzorze obecnej D-League, która wówczas nosiła nazwę CBA. Występował w drużynie Rockford Lightning, nie spuszczał nogi z gazu, trenował zawzięcie, na maksa.

Wkrótce dzięki solidnej grze, kontuzjom w Dużej Lidze oraz szczęśliwemu zbiegowi okoliczności, zadzwonili Cavaliers. Po kilku treningach oferując 10-dniowy kontrakt. Adrenalina skoczyła, ale łatwo nie było. Zagrał w 17 meczach, średnio po 10 minut. Uskładał w tym czasie 2.6 punktów oraz 1.6 asyst. NBA to biznes, nie ma sentymentów. Nie ma znaczenia skąd jesteś i czy właśnie zdechł ci pies. Cavs zwolnili go jeszcze szybciej niż zakontraktowali. Kolejno na radarze pojawili się New Jersey Nets, ale to także był epizod.

Nadszedł 1999 rok, problemy zdrowotne Cavaliers zmusiły włodarzy do ponownego zatrudnienia Earla. Tym razem zagrał w 25 meczach, zdobywając średnio 5.3 punktów. Gdy tylko na horyzoncie pojawił się roślejszy rozgrywający Boykins ponownie został wyrzucony na zbity pysk. Dzięki znajomościom załapał się też na jeden mecz w barwach Orlando, zdobył 6 punktów.

Ty byś wytrwał? Cztery drużyny, cztery zwolnienia. Dla jednego wymówka, dla drugiego próba charakteru. Dobrze, że trafiło na człowieka, który całe życie musiał coś udowadniać. W swoim trzecim sezonie na 10 meczów przygarnęli go LA Clippers, po czym znów zesłali do D-League. Jednak to właśnie w Los Angeles, dobry anioł stróż postanowił dać Boykinsowi szansę.

Spróbować Raju

Jest! Earl otrzymał trzyletnią umowę o wartości prawie 2 milionów dolarów. Co z tego, że grał ochłapy. Zyskał przynależność, stabilność finansową, stałe miejsce pobytu. Na takim fundamencie można było budować. Więc budował!

Kolejnym przystankiem w karierze było Oakland i jednoroczna umowa z Warriors, u których rozegrał 68 meczów, grając rekordowe 19 minut i zdobywając średnio 9 punktów na mecz! Golden State byli jak trampolina, trampolina do sukcesu.

CZYTAJ DALEJ >>

1 2

7 comments

  1. Array ( )
    Odpowiedz

    Na obrazku to nie Air Max 1, ale AM90 Panowie :p

    Artykuł świetny jak zawsze! Warto walczyć o swoje mimo, że los często kopie w mordę.

    (14)
    • Array ( )

      Chyba w butach bo z tego co się orientuje to tak się podaje wzrost w NBA. Jest jakaś stronka (nie pamietam nazwy, draft… coś tam) i tam sa wszystkie dane zawodników wybranych w drafcie i zauważyłem, że to właśnie wzrost w butach sie podaje jako oficjalny.

      (2)
  2. Array ( )
    Odpowiedz

    Ta historia każe innym okiem patrzeć na kilkanaście lat kariery Mugsy Bougesa. To chyba ewenement niepowtarzalny w historii ligi. Oprócz Boykinsa chyba jeszcze tylko Michael Adams i Damon Stoudamire osiągneli pomimo tak niskiego wzrostu wymierny sukces grając dość regularnie przez kilka lat. Ale Mugsy był najmniejszy z nich!
    Dziś takim białym krukiem jest niesamowity IT – życzmy mu długiej i owocnej kariery (1000 meczy w S5).

    (19)
  3. Array ( [0] => subscriber )
    Odpowiedz

    Zauważcie, że każdy gracz poniżej <175cm, który w końcu zagrzeje trochę miejsca w NBA nie jest zwykłym ogórem, ale trzepie te przynajmniej kilkanaście punktów na mecz. Z kolei masa zawodników na wyższych kontraktach nigdy nie zbliża się do takich cyferek. To pokazuje dwie rzeczy: 1) to jak bardzo dyskryminowani są niżsi zawodnicy w stosunku do swojej przydatności na boisku i skilla, 2) trzeba być naprawdę dobrym, żeby mimo takiego wzrostu nigdy nie porzucić marzeń o NBA i próbować dalej.

    (6)
    • Array ( )

      Prosta sprawa, zdecydowanie łatwiej ukryć braki wzrostu po atakowanej stronie. Wyobrażasz sobie np. ile punktów zdobywałby taki Curry (1,91m) jakby miał go przy linii za 3 kryć zawodnik mający 1,65m?

      Jak jesteś mały i szybki to zawsze te kilka punktów zdobędziesz ładując się pod kosz i licząc na faul wysokiego i wolnego kołka, do tego skoro dostałeś się do ligi to musisz mieć rzut przy takim wzroście, zawsze się jakiś obrońca zagapi/zaśpi i znów kolejne punkty wpadną.

      Oczywiście niscy mają trudniej, ale też nie można mówić, że gracz mający 1,70m a robiący 15 punktów na mecz od razu musi być bardziej produktywny niż 2-metrowy SF robiący 8 punktów (ale też np. 10 zbiórek i 2 bloki).

      (5)

Komentuj

Gwiazdy Basketu