fbpx

He’s a player: jak Donovan Mitchell stawał się gwiazdą NBA

24

Po tym, jak szeregi ekipy Utah opuścił Gordon Hayward, jedni, m.in. jego dawny klubowy kolega Rudy Gobert, wrzucali do sieci filmiki nucąc “These hoes ain’t loyal”, inni nerwowo rozglądali się na boki, pytając “to co teraz będzie?”, a jeszcze inni po prostu wzięli do pracy, bo wiedzieli, że taka szansa może się więcej nie powtórzyć. Do tej ostatniej grupy z pewnością należał Donovan Mitchell, młoda gwiazda ligi i drużyny z Salt Lake City, rookie, który wziął na siebie ciężar zdobywania punktów w ekipie coacha Snydera.

#Flashback

Ci z Was, którzy pamiętają jeszcze “starych Jazz” i zawodnika atomowego dunkera nazwiskiem Darrell Griffith, być może dopatrzą się tu pewnych podobieństw. Griffith także był wychowankiem Louisville, do ligi trafił z drugim pickiem draftu 1980 roku. W swoim debiutanckim sezonie zdobywał średnio 20.6 punktów dostarczając wielu radości kibicom Utah, a finalnie zapracował na nagrodę Rookie of the Year.

Gdy Griffith zdobywał swoje punkty dla Jazz, bohatera niniejszego artykułu nie było jeszcze na świecie. Nie było go nawet gdy w 1993 Jazz wciągnęli pod kopułę hali jersey #35 upamiętniający Darrella. Pierwszy kontakt tych dwóch na zawodowej niwie miał miejsce prawie ćwierć wieku później, dokładnie 22.06.2017, w noc draftu NBA odbywającego się na Brooklynie. To właśnie wtedy Donovan Mitchell odebrał telefon od Darrella:

Musisz być cierpliwy, życie to nie jest film w technicolorze. Będziesz mieć wzloty i upadki, ale się nie poddawaj.

Tej samej nocy Denver Nuggets wybrali Mitchella z 13 pickiem tylko po to, by od razu puścić go w obieg. W zamian za podkoszowych Treya Lylesa i Tylera Lydona powędrował do Utah. Pół roku później, w meczu przeciw Pelicans, Mitchell zdobył 41 punktów, bijąc klubowy rekord strzelecki wśród rookies, który wcześniej należał do Griffitha (38).

Swoimi dotychczasowymi zdobyczami 18.4/3.3/3.4 młodzian pokazuje, że jest godnym sukcesorem kolegi po fachu. Dość powiedzieć, że lepsze strzelecko statystyki od Mitchella legendarny Karl Malone osiągał “dopiero” w drugim sezonie kariery, a Gordon Hayward w piątym.

#Baseball

Według najnowszych badań, koszykówka przeskoczyła baseball i jest obecnie drugim sportem w sercach Jankesów, po footballu amerykańskim. Niemniej, Donovan Mitchell dorastał w czasach, kiedy ta hierarchia nie była jeszcze odwrócona. Co więcej, w jego domu rodzinnym królował właśnie baseball. Urodził się 07.09.1996 w Elmsford, NY. Jego ojciec był zawodnikiem Minor League Baseball, a po zakończeniu kariery zawodniczej objął stanowisko dyrektora ds. kontaktów z zawodnikami w klubie NY Mets. Nie ma się zatem co dziwić, że syn chciał iść niejako w ślady ojca i stać się profesjonalnym graczem MLB.

To pragnienie towarzyszyło mu jeszcze w liceum, do którego uczęszczał. Grał jako pitcher (miotacz). Niestety, jego sny o zawodowym baseballu przekreślił uraz nadgarstka. Warto zaznaczyć, że w owym czasie, podczas nauki w liceum, Mitchell próbował (z całkiem niezłym skutkiem) swych sił również na piłkarskiej murawie. Wykorzystując swój zasięg ramion (6’10”) grał jako goalkeeper reprezentacji. Wspomniana wcześniej kontuzja wyjęła mu rok ze sportowego życiorysu i spowodowała tąpnięcie na wszelkich listach rankingowych AAU, co wedle słów zawodnika było bardzo frustrujące. Spowodowała jednak kluczową w jego życiu decyzję o poświęceniu się w stu procentach koszykówce. Po powrocie na parkiet Mitchell był ujmowany w krajowych rankingach, jednak poza pierwszą setką.

Wielu gości, od których uważałem się za lepszego, było wyżej, a dla dzieciaka z liceum te rankingi to sens życia. Mój ranking to był żaden ranking i to mi naprawdę ciążyło. [Mitchell]

W tamtym okresie zmienił również liceum na Brewster Academy, bo wierzył, że koszykarsko bardziej się tam rozwinie. Nowy start w nowej szkole okazał się bardzo pomyślny. Kończąc naukę tam był już Top-30 wśród krajowych prospektów i przyjął ofertę stypendialną Louisville.

#Cardinals

W drużynie coacha Pitino nic nie przychodzi łatwo, toteż pierwszy sezon był dla Donovana okresem potu i zakwasów. Średnie 7 pkt i 3 rpg motywowały go do dalszej pracy. One and done nigdy nie było jego celem, latem po pierwszym sezonie na uczelni pracował nad mechaniką rzutu i podejmowaniem decyzji na boisku. W drugim sezonie jego średnia punktowa wzrosła do 15.4, (+3 asysty 5 zbiórek, 2 przechwyty/mecz) na skuteczności rzędu 40%. Włączono go w poczet pierwszej piątki defensorów AAC.

Cardinals mieli podówczas bardzo wysokie oczekiwania wobec turnieju March Madness. Niestety, w drugiej rundzie trafili na Wolverines, którzy zafundowali im trzypunktowy blitzkrieg. Po zaciętym spotkaniu Mitchell był zdruzgotany. Po powrocie na kampus zobaczył na parkingu samochód swojej mamy, która przyjechała go wesprzeć. Razem uzgodnili następujący scenariusz: Donovan weźmie udział w campie pre-draft w Kalifornii. Zmierzy się z zawodnikami uniwersyteckimi pierwszego sortu, pozna ich słabości i wróci do Louisville, na kolejny sezon z Cardinals.

Był tego tak pewny, że w pokoju pozostawił wszystkie swoje rzeczy, nie wydawało mu się prawdopodobne, że już tam nie wróci. Los chciał jednak inaczej. Jednym z zawodników NBA, którzy dla podbicia hype’u i dania kilku cennych wskazówek pojawili się na campie był Chris Paul. Zawitał tam również Paul George. To właśnie CP3#3, ledwie po dwóch sesjach treningowych, wziął Mitchella na bok i przekonał go, że jakakolwiek inna decyzja, poza podejściem do draftu, będzie w tej chwili szaleństwem.

#Just believe in yourself

Rozmowy z Paulem Georgem i CP#3 przekonały Mitchella. Pierwszą osobą, do której zadzwonił powziąwszy decyzję była matka, która jak zwykle okazała mu pełne wsparcie. Niemniej, od zachęcających słów graczy NBA do bycia wybranym w drafcie jeszcze daleka droga. Mitchell nie zasypiał gruszek w popiele, wziął udział w treningach dla Heat, Utah i Detroit, prognozowano mu wybór na miejscach 15-20. Utah, z którymi współpracowało mu się najlepiej, mieli jednak dopiero pick numer #24. Zdziwił się bardzo, gdy komisarz wyczytał jego nazwisko z numerem 13, jako wybór zespołu Denver. Wszak w ogóle z nimi nie trenował. Podniósłszy się z krzesła, dziarskim krokiem wparował na mównicę.

Po chwili wszystko się wyjaśniło. Denver byli już ugadani z Jazz, to do nich miał powędrować zawodnik. To właśnie wtedy, jeszcze z czapeczką Nuggets na swej łepetynie, odebrał telefon od Griffitha. Ówczesna rzeczywistość była jeszcze nieco inna, rozmawiano z nim pod kątem uzupełnienia Haywarda. Los chciał jednak trochę inaczej. Nie minęło wiele czasu nim podstawowy PG ekipy, George Hill, podpisał nowy deal z Sacramento, a lider Hayward zaczął nucić “I’m shipping up to Boston!” szykując się na obiad z dawnym coachem Bradem Stevensem. Chwilę potem prasa pisała:

Mentalność zwycięzcy

To wszystko sprawiło, że poczynania Mitchella w Summer League zyskały jeszcze większe znaczenie dla sztabu Jazz. Wybierając numer zdecydował się na #45, bo z takim grał Jordan… w baseball. Po zaaklimatyzowaniu się w klubie, Mitchell nawiązał dobre kontakty z resztą zespołu, głównie z Rubio, Gobertem, Jerebko i Favorsem. Wciąż otacza się najbliższą rodziną, która zawsze go wspierała. Jego pierwszym zakupem było białe jak śnieg Audi Q7, które ofiarował mamie. Napisał na insta:

Słowa nie wyrażą, jak bardzo się cieszę, że mogę Ci go podarować. Pamiętam jak chodziłem o drugiej nad ranem wokół sali Louisville, słuchając muzyki i napisałem ci “zrobię tak, żebyś już nigdy nie musiała pracować.” Dzięki za wszystko.

Dziś, gdy prasa po równo obdarowała już statuetką ROTY Tatuma i Simmonsa, Mitchell robi swoje (18/3/3) i dalej nad sobą pracuje. Co chwilę zaskakuje kibiców atomowymi wsadami i mówi, że z chęcią pokaże się w konkursie.

Coach Snyder mówi, że jest jego faworytem, z uwagi na etykę i mentalność zwycięzcy. A jak Wy uważacie?

[BLC]

24 comments

  1. Array ( )
    Odpowiedz

    Jazz zasługują na solidnego grajka, ostatnie lata i transfery są dla nich bardzo pechowe, miejmy nadzieje że perspektywa grania z atomowym młodziakiem przyciągnie jakieś ciekawe nazwiska do Salt Lake City 🙂 a ten putback z meczu vs Lakers …. Moc!

    (21)
  2. Array ( )
    Odpowiedz

    Nie Simmons, nie Tatum a właśnie Mitchell. Bardzo życzę temu chłopakowi by sięgnął po statuetkę ROTY.
    Niekwestionowany największy steal tego draftu. Jazz nabrali zupełnie nowej jakości dzięki Jego poczynaniom i tego jak wpasował się w zespół. W Utah brakowało właśnie kogoś takiego. Kolesia z jajem, który pociągnie ten zespół i przyciągnie ciekawe nazwiska w przyszłości. To Jego rookie sezon a gra z taką pewnością siebie jakby był już w NBA dobrych kilka lat. Moment w którym cała publika w Utah wstaje z miejsc i bije brawa, gdy ten w ostatniej kluczowej akcji meczu mija Smitha, Love’a i LeBrona ładując piłkę do kosza to jeden z najlepszych momentów tego sezonu. Istne ciary na plecach. Fani Jazz doczekali się kogoś, kto naprawdę może w przyszłości wynieść ten zespół na wyżyny.

    (42)
    • Array ( )

      Bardziej skrzyżowanie Zacha Lavine’a z Monta Ellisem… Z Westbrookiem to on ma chyba tylko wzrost tożsamy ;]

      (3)
  3. Array ( )
    Odpowiedz

    Za to kochamy NBA. Niby wiadomo kto jest dobry, kto ma potencjał, ale nagle objawia się taki koles i wszystko wywraca.

    Te paki to ma nieziemskie. Mało jest takich dunkerow w NBA którzy potrafią tak załadować z góry, żeby piłka po kontakcie z siatką, nadal tak mocno uderzała o parkiet.

    (12)
  4. Array ( )
    Odpowiedz

    Offtopic. Kiedyś nie lubiłem jazz (za czasów malone’a i stocktona ale teraz bardzo lubię. Jadł ktoś lubi muzykę z gatunku drum’n’bass polecam sprawdzić grupę o nazwie… Utah jazz ?

    (5)
    • Array ( )

      Bo w drafcie nie chodzi o to, żeby wybrać gracza tu i teraz, często bardziej liczy się potencjał. Np. taki Ingram w LAL, od razu zakładano, że on będzie kocurem i graczem all star po 5 latach ciężkiej pracy a nie w rookie sezonie. Mitchell podobnie jak np. Damme Lillard dosyć późno trafił do NBA, nie wiadomo jak mocno się jeszcze rozwinie. On jest 2 lata starszy od Tatuma, on jest nawet starszy od Devina Bookera, który gra już swój 3 sezon w NBA.

      (6)
  5. Array ( )
    Odpowiedz

    Mam nadzieję, że za 10-15 lat będziemy się śmiać z Lakers, że wybrali takiego Balla w drafcie, zamiast all-starów Mitchela, Tatuma, Markkanena, Jacksona, Kuzmę, Monka.

    (4)
  6. Array ( )
    Odpowiedz

    Gość jest franchise playerem, życzę mu żeby dopisało zdrowie. Oddałbym dużo za to zeby oglądać go w akcji przez następne 20 lat bez zerwanego acl, czy złamanych kosci. Taki talent po prostu nie może się zmarnować

    (3)
  7. Array ( )
    Odpowiedz

    Od dzisiaj ogladam wszystkie skróty spotkan Utah .Co za gość.Miał szczescie ze tarfił do Utah bedzie miał dla kogo grac tam są wspaniali kibice

    (0)
  8. Array ( )
    Odpowiedz

    #45 to ulubiony nr Michaela Jordana, nie mógł go przyjąć w Chicago, stwierdził, że podzieli 45 na pół i tak wybrał nr 23.

    (0)

Skomentuj Anonim Anuluj pisanie odpowiedzi

Gwiazdy Basketu