fbpx

NBA Coach of The Year: tajemnica sukcesów Mike’a Budenholzera

27

Patrzysz jak Milwaukee Bucks w rezerwowym składzie dziś w nocy rozkładają po kątach głośno zapowiadane młode gwiazdki Chicago Bulls. Patrzysz jak do składu wprowadzają się bliźniacy najpierw Brook, a później Robin Lopez i obaj jak oczadziali zaczynają siać zza łuku. Patrzysz jak na przestrzeni jednego sezonu Giannis Antetokounmpo z gwiazdy drugiej kategorii przeistacza się w MVP, a to przecież nie wszystko.

Patrzysz jak ekipa z peryferii USA kończy sezon bilansem 60 zwycięstw. Oczy przecierasz, ale to najlepiej zbierający zespół ligi. Patrzysz na zespół o najwyższej średniej zdobywanych punktów. Na drugą największą liczbę trafionych (i oddawanych) trójek. Na czwarty ofensywny i pierwszy defensywny rating NBA. Na drugie najszybsze tempo rozgrywania akcji…

Patrzysz i zastanawiasz się: jak do tego doszło, kto za tym wszystkim stoi? Odpowiedzi za chwilę spróbuje udzielić mój kolega Grzegorz, oddaję Was w jego ręce, miłej lektury:


Weekend na przymusowym chorobowym zaowocował przeczytaniem “Wielkiej Księgi Koszykówki” autorstwa Billa Simmonsa. Wbrew zapowiedziom nie znalazłem w niej wszystkiego co chciałbym wiedzieć o NBA, a i żart amerykańskiego dziennikarza nie zawsze mi odpowiada, ale muszę przyznać, że parę kąsków było naprawdę smacznych, podlanych subiektywizmem i własnym zdaniem, a to lubię najbardziej.

Zastanowiła mnie teza jakoby trenerzy, w zdecydowanej większości, nie mieli żadnego wpływu na losy swoich drużyn, a rezygnacja z wielu z nich, zapewniłaby tylko oszczędności w kasach klubów. Ostatnio pisałem pochwalny artykuł o Kennym Atkinsonie, ale jeśli mowa o szczycie drabinki trenerów dzisiejszej NBA… muszę wspomnieć nazwisko Mike’a Budenholzera.

Brother, brother

Czy posiadanie licznego, starszego rodzeństwa rozwija w człowieku jakieś wybitne kompetencje? Kenny Atkinson był przedostatnim z ośmiorga braci, Mike przyszedł na świat po szóstce starszych dzieciaków zmajstrowanych przez Libby i Vince’a Budenholzerów. Trudne nazwisko nie? Brzmi trochę jak Schleswig-Holstein i trop jest o tyle słuszny, że istotnie rodzina ma niemieckie korzenie.

Wyobraźcie sobie: mała miejscowość Holbrook w stanie Arizona, wiecznie dmący, ciepły wiatr, wielkie kaktusy, zapiaszczone drogi, w tym słynna Route 66, prowadzone w poprzek przez pustkowia. Z domem należącym do Budenholzerów sąsiadowali Meksykanie, Indianie z  plemienia Nawahów* oraz Afroamerykanie. Pełen pakiet.

W domu o niemieckich korzeniach, na dodatek w tak licznej rodzinie, stawiano na porządek i dyscyplinę. Dzieci trzymano krótko, stawiając na edukację i zaangażowanie w pracę. Deweloper, farmaceuta, księgowy, prawnik, farmer, zastępca dyrektora dużej korporacji – oto zawody rodzeństwa Mike’a. Matka Libby została pierwszą kobietą w radzie miejskiej, a następnie piastowała urząd burmistrza Holbrook, ciekawa jak znalazła na to czas? A tata… do niego jeszcze wrócimy, póki co wystarczy nam wiedzieć, że wykarczował większość drzewek wokół domu by przygotować dla dzieci przydomowe boisko z regulaminową linią za trzy punkty. Pod bacznym okiem ojca mecze rozgrywali tam bracia i ich koledzy. A oto jak osiedlowe sparingi wspomina syn sąsiadów:

Potrafiliśmy grać pół nocy a Vince nigdy nie przestawał nas trenować. Dziadkowie zawsze kazali wracać mi przed zmrokiem, ale wizyty u Budenholzerów były zawsze akceptowalną wymówką.

Gdyby tylko nie pochlali…

Dwóch braci Mike’a trafiło do koszykarskiej drużyny w koledżu Pomona-Pitzer, usytuowanym w Kalifornii, w którym trenował wówczas pewien uznany dziś szkoleniowiec… ale i do niego wrócimy później. Dość powiedzieć, że zapatrzony w starsze rodzeństwo chłopiec, którego dziś znamy jako trenera Bucks, miał tylko jeden cel:

Moim największym marzeniem było grać na poziomie uczelnianym. To był mój jedyny punkt odniesienia [Mike Budenholzer]

Rozgrywki licealne w barwach Roadrunners wychodziły Mike’owi całkiem nieźle, pewnego roku dotarł nawet do stanowych finałów, które niestety przegrali… między innymi przez zawieszenie dwójki kolegów z zespołu, którzy pochlali poprzedniego dnia.

Myślę, że oddałbym pierścień NBA by cofnąć czas do tego roku. Jak oni mogli dać się złapać? Mistrzostwo stanu Arizona… to była wówczas wielka rzecz [Mike Budenholzer]

Tak czy inaczej, zaangażowany i uważny Budenholzer osiągnął swój cel: dostał się na studia grając w koszykówkę. Na sukces składały się jak zawsze: talent, praca, szczęście, ale i jakże ważna dla każdego chłopca – figura ojca – i w tym momencie wracamy do…

Vince Budenholzer

Mając za wzór tatę, który należy do elitarnego grona Hall of Fame trenerów uczelnianych stanu Arizona, można pokusić się o sukces w koszykówce. W 1971 roku Vince prowadził Holbrook Roadrunners do mistrzostwa Arizony, sukcesu niebywałego dla miasta z populacją w granicach 5000 mieszkańców. Dziesięć razy zwyciężał w turniejach regionalnych, uzyskał bilans zwycięstw i porażek wynoszący 323-161. Przede wszystkim jednak, potrafił przez 20 lat z pasją i zaangażowaniem pracować w jednym miejscu, a z roli trenera nie wychodził nawet na przydomowym boisku. Od niego właśnie podstaw nie tyle trenerki, co ludzkich zachowań uczył się Mike:

Pamiętam, gdy jako bardzo młody chłopak, patrzyłem jaką energią emanował przy linii bocznej, jak się ekscytował, podglądałem całą jego mowę ciała, sposób w jaki reagował na sytuację na boisku. Patrzyłem na mojego tatę i nauczyłem się mnóstwa rzeczy, nie tylko koszykarskich. Ale muszę podkreślić – wiedza, którą przekazał mi o tym sporcie, bez wątpienia pomogła mi bardziej niż mogę opisać to słowami [MB]

Minęło wiele lat, a Mike wrócił do Phoenix na mecz, jako asystent Gregga Popovicha w San Antonio (a gdzieżby indziej). W hotelu panowie mieli spotkać się z leciwym już Vince’m, podobno gdy senior rodu Budenholzerów wszedł do budynku, Pop uklęknął przed nim na jedno kolano mówiąc: “To jest właśnie prawdziwy Trener”. I tak wracamy do Popovicha, który z rodziną Budenholzerów miał związki już wcześniej…

Pop

Bracia Mike’a grali w koledżu właśnie dla Gregga Popovicha, przy okazji bardzo chwaląc jego niekonwencjonalne metody. Niestety młodszy brat nie zdążył załapać się pod skrzydła Popa – ten wówczas dostał już angaż w NBA u boku Larry’ego Browna.

Studia w Stanach jak wiemy nie są tanie, na czesne dla Mike’a składało się całe rodzeństwo wierząc w jego talent. Budenholzer nie zawiódł oczekiwań, wyróżniał się na uczelni w koszykówce i w… golfie, ukończył studia filozoficzne i ekonomiczne, co stanowi ciekawą mieszankę przygotowującą do przyszłej kariery trenerskiej. Vince przekonał swojego syna, by po zdobyciu dyplomu odezwał się w sprawie pracy do Popovicha. Tak pierwsze spotkanie wspomina legendarny trener Spurs:

Nie miałem za cholerę pojęcia kim jest ten dzieciak, wiedziałem tylko, że grali dla mnie jego bracia a on pałętał się po szkole. Nie miałem czasu na rozmowy kwalifikacyjne, spotkałem się z nim tylko ze względu na byłą uczelnię. Przyszedł do gabinetu i od razu go polubiłem, zobaczyłem zaangażowanego, młodego człowieka. Mimo to porozmawiałem z nim chwilę i chciałem pozbyć się go z gabinetu, wymigując się pracą. Budenholzer powiedział jednak, że nie ma zamiaru wyjść, że przyjmie każdą pracę [Popovich]

Skończyło się przyjęciem na posadę koordynatora wideo, marną pensją i godzinami spędzonymi sam na sam z kasetami VHS. Analiza spotkań, rozpracowanie przeciwników, tak naprawdę wyszukiwanie wszelkich niuansów gry, które Spurs mogli wykorzystać do osiągnięcia przewagi. W wieku 26 lat został najmłodszym wówczas asystentem trenera w NBA, a w 1999 roku podczas finałowych starć z Knicks Popovich nie wahał się już prosić o radę swojego wieloletniego współpracownika. Przygoda skończyła się na wspólnych dziewiętnastu sezonach okraszonych licznymi sukcesami. Lata lojalności dla klubu Spurs opłaciły się gdy Budenholzer, spełniony już jako mąż i ojciec czwórki dzieci, zapragnął objąć samodzielne stanowisko w pracy. Danny Ferry z San Antonio przeniósł się jako generalny menadżer do Atlanty, a następnie zatrudnił Mike’a jako głównego trenera Hawks.

Kolektyw

Pamiętacie jeszcze? Ekipa Jastrzębi za czasów Budenholzera osiągnęła największe sukcesy od lat. W pierwszym roku się docierali, awansowali do ósemki, ale następnie odpadli w pierwszej rundzie z Indianą. Następny sezon przyniósł rekord: 17-0 zanotowane w styczniu i ostatecznie 60 zwycięstw na budziku. Drużyna stanowiła zwarty kolektyw doskonale wypełniając slogan – “tu nikt nie gra dla siebie i swoich statystyk, ale angażuje się dla dobra zespołu”. Z dobrymi wynikami przyszły także pierwsze wyróżnienia: nominacja do nagrody Coach of the Year i prowadzenie drużyny podczas NBA All Star Game.

Kto nie pamięta Hawks z tamtego sezonu, wystarczy niech przypomni sobie nazwiska, z których Mike zbudował zespół o bilansie (60-22): Paul Millsap, Al Horford, Kyle Korver, Jeff Teague, Thabo Sefolosha. Przy okazji napomknę tylko, że ówczesnym asystentem Budenholzera był… bohater poprzedniego artykułu Kennny Atkinson.

Coach of The Year (again)

Odbierając drugą w swej karierze statuetkę dla Trenera Roku, Mike podziękował najpierw swoim dzieciom, żonie, rodzicom, a całość przemówienia zamknął klamrą dziękując organizacjom Hawks i Spurs. Bo taki właśnie jest Budenholzer: skrupulanty, analityczny, lojalny, potrafiący dotrzeć, porozumieć się z gwiazdami zespołu, a przy tym nie rezygnować z gry kolektywnej.

A zatem, jeśli macie furę rodzeństwa, upór i determinację – macie szansę zostać kim chcecie, nawet trenerem w PLK. Czego wszystkim czytelnikom Gwiazd Basketu znad herbaty z imbirem serdecznie życzę. Grzesiek


*na koniec, kto (bez pomocy wyszukiwarek) potrafi wymienić inne plemienia indiańskie aniżeli Nawahowie? Najlepszą odpowiedź nagrodzimy brawami oraz zaproszeniem do grupy typera GWBA.

27 comments

  1. Array ( [0] => subscriber )
    Odpowiedz

    Chereokee? znałem więcej jak grałem w Europa Universalis 2 😀
    swoją drogą, Mike świetny trener, a artykuł jeszcze lepszy. dziękówa. a, i jak Robin zacznie rzucać za 3 lepiej od Giannisa to COTY dla Mike poraz wtóry 😀 a Ben niech się schowa w pufie

    (7)
  2. Array ( [0] => subscriber )
    Odpowiedz

    Było ciekawe plemie indian, które zwało się MUNDUGUMUROWIE, mieli bardzo “szorstki” charakter swojego społeczeństwa czy to w relacjach miedzy sobą czyt. sądziedzi czy w stosunku do członków rodziny, przykład: Ich niemowlaki kładzione były w twardych, wiklinowych koszach i nikt nie reagował na ich płacz i atencje, tym sposobem uczyły się od narodzin same rozwiązywać swoje problemy i kształtowało się tak ich charakter.

    Inne ciekawie plemie to te, z którego pochodzi ostatni dziki/wolny Indianin czyli Ishi z plemienia Yahi. To w ogóle jest ciekawa hisotria i jak ktoś ma wolną chwilę to rzućcie na nią okiem. Bo powiedziecieć, że ciężki jest życie ostatniego przedstawiciela swojego “gatunku” (tutaj grupy etnicznej) to jakby nic nie powiedzieć 🙂

    (10)
  3. Array ( )
    Odpowiedz

    Siouxowie, dakota (nazwa wymiennie stosowana z lakota) irokezi, apacze, navaho, pueblo(nie jestem pewien ale bez wyszukiwarki to bez wyszukiwarki ale raczej było takie plemię), czejenowie, arapacho, paunisi. Wszystko Ameryka północna

    (3)
  4. Array ( )
    Odpowiedz

    Ło Panowie to mój temat. Irokezi, Siuksowie, Dakotowie, Guarani, Pueblosi, Huroni, Czejeni(?), Majowie, Aztekowie, Inkowie, Toltekowie(toltecy?), Nawajo, Inuici, Mohawkowie, Olmecy(olmekowie?) . Kurde liczyłem, że dam radę więcej wymienić. Pozdro

    (9)
    • Array ( )

      Raczej zawiodę oczekiwania, po prostu historia to moje hobby. Stąd zainteresowanie ludami północnej, mezo, oraz południowej ameryki. Cywilizacje, kultura, czy też ich architektura zawsze mnie fascynowały. Szczególnie ludy mezo i południowej ameryki. W tym miejscu warto wspomnieć o cywilizacji Caral (możliwe, że najstarszej na świecie – w co nie wierzę, ale to mógłbym esej napisać o tym) i po niej Chavin, o których nie wiem czemu, ale zapomniałem napisać w poprzednim poście. Pozdrawiam 🙂

      (2)
  5. Array ( )
    Boją Się Nawet Jego Koni 8 października, 2019 at 22:02
    Odpowiedz

    Hehe, fajna podpucha… bez chwalenia się, ale samych szczepów Apaczów i Dakotów z pamięci dałbym radę wymienić ze dwadzieścia…

    (-1)
  6. Array ( )
    Boją Się Nawet Jego Koni 8 października, 2019 at 22:09
    Odpowiedz

    Jeszcze tytułem uzupełnienia. Większość pewnie nie zdaje sobie z tego sprawy, ale multum nazw geograficznych w USA i Kanadzie (nazwy stanów, miast, rzek, gór, jezior, etc.) wywodzi się od plemion indiańskich zamieszkujących okoliczne tereny. Pierwsze z brzegu przykłady jakie przychodzą na myśl to chociażby Dakota, Delaware, Utah, Iowa, Miami i wiele, wiele innych…

    (8)
  7. Array ( )
    Odpowiedz

    No Panowie, szacun tu dla co niektórych. Niby myślisz że znasz ale po dwóch, trzech plemionach w głowie pustka. A tu takie popisy. Fajnie, fajnie.

    (3)
  8. Array ( )
    Odpowiedz

    Jeszcze nikt tutaj nie wymienil wiec ja sie pochwale: Seminole. Plemie indian z Florydy. Znam, bo mieszkalem troche na FL i druzyna uniwersytecka nazywa sie Florida Seminoles. Pozdrowienia dla calej ekipy GWBA! Rzadko komentuje ale czytam codziennie!

    (3)
  9. Array ( )
    Odpowiedz

    Plemiona dakotów -santee, yankton, yanktonai, teton~do nich łapią się komancze, siouxowie czy oglala.
    Apacze, czarne stopy, czipewejowie, saukowie.
    Nie wiem czy nazwy się nie pokrywają, ale no

    (1)

Skomentuj Boją Się Nawet Jego Koni Anuluj pisanie odpowiedzi

Gwiazdy Basketu