fbpx

NBA Finals 1991: finały marzeń

39

Gdy po latach gruchotania kości i rozstawiania po kątach Chicago Bulls nareszcie pokonali przeszkodę o nazwie “Bad Boys” Detroit Pistons i awansowali do finałów NBA, amerykańskie media oszalały z radości. Euforia dziennikarzy była uzasadniona, latający byk Michael Jordan wkrótce miał zająć należne sobie miejsce na piedestale najlepszej koszykarskiej ligi świata. Od paru sezonów był indywidualnie najlepszy, a jego powietrzne popisy chciał oglądać dosłownie każdy. Tylko zespół nie domagał, rok w rok twardą lekcję basketu Byki zbierały od wcześniejszych mistrzów, fizycznych i bezwzględnych Pistons.

Co takiego się stało, że Bulls przełamali rywala? Niekoniecznie doświadczony jeszcze wówczas coach Phil Jackson potrzebował dwóch sezonów, żeby poukładać ekipę. Długo uczyli się niuansów “triangle offense” oraz dopierali odpowiednich do systemu wykonawców. Kiedy jednak układanka zaczęła się zazębiać, kiedy indywidualna wielkość Michaela Jordana i Scottie Pippena została właściwie wyeksponowana bez krzywdy dla zaangażowania pozostałych, Bulls zaczęli grać jak z nut. W sezonie 1990/1991 zajęli 1. miejsce w konferencji z bilansem (61-21) a drogę do finałów przeszli jak burza. Kolejno rozbijali New York Knicks Patricka Ewinga (3:0) Philadelphia 76ers Charlesa Barkleya (4:1) oraz swoje nemesis Detroit Pistons kierowanych przez Isiah Thomasa (4:0). W finale ligi mierzyć się mieli z Los Angeles Lakers dowodzonych przez inną legendę… Magica Johnsona.

There’s only one top dog

Jak mówię, cały koszykarski świat czekał na tamte finały, a media widziały w nich pojedynek dwóch pokoleń: młodego atletę Michaela Jordana oraz utytułowanego Magica. Jedna z amerykańskich gazet napisała nawet artykuł pod tytułem “Manifest destiny: Michael vs Magic”. Rzeczywiście to była podróż do krainy snów. Air Jordan kontra Magic, czyli człowiek, który początek kariery spędził w powietrzu kontra główny architekt ery “Showtime”. Lepszych finałów w National Basketball Association nie można było sobie wymarzyć.

Na papierze faworytem byli Bulls. Chicago miało w swoim składzie najlepszego strzelca ligi ostatnich lat i MVP sezonu 1990/1991 – Michaela Jordana. Podopieczni Phila Jacksona grali z pomysłem i zespołowo, na czołowego point forwarda wyrastał Scottie Pippen (średnie sezonu 17.8 punktów 7.3 zbiórek 6.2 asyst 2.4 przechwytów). Dobrze prezentowali się także silny skrzydłowy Horace Grant oraz obwodowi strzelcy John Paxson oraz BJ Armstrong. Co ważne, trenerowi Jacksonowi udało się delikatnie “utemperować” Jordana, który w poprzednich latach najchętniej rzucałby wszystko sam. W tamtych rozgrywkach świadomość była większa, poczynając od 1990 roku MJ grał bardziej zespołowo, co okazało się kluczem do zwycięstw.

Jednak rutyniarze z LA nie zamierzali tanio się sprzedać. Trener Mike Dunleavy miał kilka asów w rękawie. Oprócz wybitnych kompetencji Magica (średnie 19.4 punktów 12.5 asyst 7.0 zbiórek) w kadrze Lakers wyróżniali się zagraniczny środkowy Vlade Divac, wysoki strzelec Sam Perkins oraz dynamiczny James Worthy (21.4 punktów). Poza tym LA mieli doświadczenie w grze w finałach, czego nie można było powiedzieć o młodym klubie Chicago. Tym niemniej, przewagę parkietu posiadali Bulls, którzy w rundzie zasadniczej wygrali trzy spotkania więcej.

Game 1.

Chicago Stadium było wypełnione po brzegi. Miejscowi kibice krzyczeli i tupali, ale koszykarze Lakers doskonale poradzili sobie z presją. Michael Jordan dwoił się i troił. W pierwszej kwarcie zdobył 15 punktów i dołożył 5 asyst. I tak za mało, ponieważ Byki przegrali pierwszą odsłonę 29:30. Perfekcyjnie grą LAL dyrygował Magic, gość widział na parkiecie wszystko, a jego pewność siebie przenosiła się na kolegów. Pewnie egzekwował zagrywki, dostarczał piłki gdzie miały iść, brał na siebie tzw. “broken plays”. Drugą kwartę Lakers znów wygrali minimalnie 23:22.

W trzeciej oglądaliśmy szarżę Chicago (23:15). Końcówka meczu okazała się niezwykle wyrównana, ale decydujący cios zadał Sam Perkins, który na 14 sekund przed końcem trafił za trzy i wyprowadził Lakers na prowadzenie 92:91. Ostatnia akcja należała do Air Jordana, ale tym razem rzut okazał się niecelny. Dalej Byron Scott trafił jeden z dwóch rzutów wolnych czym ustalił wynik spotkania: Los Angeles Lakers 93 Chicago Bulls 91

Game 2.

Możemy się tylko domyślać atmosfery w szatni, Bulls byli mentalnie pod ścianą i musieli to spotkanie wygrać, inna opcja nie wchodziła w grę. Był to najważniejszy mecz klubu w ich 25-letniej historii. Przed jego rozpoczęciem Michael Jordan powiedział dobitnie:

Jeżeli panikujesz przed takim meczem to na pewno go nie wygrasz. W ten sposób nie da się grać dobrej koszykówki.

Innymi słowy: Mike wziął na siebie odpowiedzialność, skupił na sobie uwagę mediów i pokazał, że nie pęka. Jego wywiad tuż przed drugim meczem dodał kolegom pewności siebie. Efekt? Przykładowo 14 punktów Horace’a Granta w pierwszej połowie. Później sytuacja nieco się skomplikowała, kiedy MJ zanotował trzeci faul na swoim koncie, ale Phil Jackson szybko opanował sytuację. Nadrzędną ideą było wystawić Scottie Pippena przeciwko Magicowi. To odwróciło losy rywalizacji, było jak kij w szprychy Lakersom. Scottie sprawdził się znakomicie, naciskał Johnsona od własnej połowy, solidnie zmęczył i wytrącił z rytmu rozgrywającego rywali. Chwilę później Michael Jordan wpadł w trans i wykończył mecz jak przystało na wielkiego mistrza, którym własnie miał zostać. Chicago Bulls 107:86 Los Angeles Lakers, a więc remis!

Game 3.

Rywalizacja finałowa przeniosła się do Los Angeles. Lokalni kibice byli pewni zwycięstwa, a jeden z nich przed meczem krzyknął do kamery: “To jest królestwo Magica, Kalifornia!”. Magic i jego koledzy uwielbiali grać w Great Western Forum. Na szczęście po graczach z Chicago nie było widać presji. Chcieli po prostu odzyskać przewagę boiska, jak nie dzisiaj, to w kolejnym meczu. No cóż, trzecie starcie do najładniejszych nie należało. Cwaniak  Vlade grał na granicy faulu, czego nie potrafił zaakceptować Bill Cartwright. Między środkowymi wyraźnie iskrzyło. Tym niemniej, Lakers dyktowali warunki i dopiero późna seria Byków (20:7) doprowadziła do remisu.

Gospodarze odpowiedzieli skuteczną akcją 2+1 Divaca, dzięki której wyszli na dwupunktowe prowadzenie. Wydawało się, że Lakers dowiozą przewagę do końca, lecz tym razem Michael Jordan się nie pomylił. Przeprowadzi kapitalną akcję, wyskoczył ponad wysokim Divacem i znów mieliśmy remis. A więc dogrywka, a w niej pełna dominacja młodszych gości: Chicago Bulls 104 Los Angeles Lakers 96.

Game 4.

Role się odwróciły. Teraz to Lakers musieli wygrać, by utrzymać się w serii. Początek meczu był niezwykle wyrównany ale mniej improwizowany, pełen determinacji basket Chicago dał im do połowy 8 punktów zaliczki. Lakers znów nie dali rady, po intensywnej trzeciej kwarcie było już praktycznie po zawodach. Na dodatek kontuzji nabawili się James Worthy i Byron Scott. Jordan & Pippen od razu wyczuli w wodzie krew i bez najmniejszych problemów zdominowali coraz bardziej dojechanego Magica. Chicago Bulls 97 Los Angeles Lakers 82. Na pomeczowej konferencji prasowej padły następujące słowa:

Nie mogę się czuć źle, ponieważ oni dają nam niezłą lekcję koszykówki.

Game 5.

Lakers byli wstrząśnięci, otumanieni, groził im nokaut jeśli posłużyć się żargonem bokserskim. Drużyna z “Miasta Aniołów” potrzebowała cudu żeby odwrócić losy tej rywalizacji. Magic wiedział, że nadchodzi zmiana warty, że jego czas nadchodzi, że młodsi rywale dominowali nie tylko szybkością i dynamiką, ale są lepiej zorganizowanym zespołem! Bulls z kolei nakręcali się zbliżającym się sukcesem, o który od lat walczyli. Tamtego spotkania po prostu przegrać nie mogli. Był to ostatni mecz finałowy w Great Western Forum. Gracze Phila Jacksona postawili w nim “kropkę nad i” pokonując Lakers 108:101. Po raz pierwszy w historii byli mistrzami świata, a Michael Jordan formalnym królem koszykówki.

Po meczu w szatni Chicago rozpoczęła się wielka feta. Szampan lał się strumieniami. Trener Phil Jackson był cały mokry. Michael Jordan, Horace Grant i Stacey King płakali. Zresztą nie ma się co dziwić. W końcu pierwszy tytuł smakuje wyjątkowo. Najlepszy gracz NBA dopiero po 7 latach wywalczył swój pierwszy mistrzowski pierścień. Po szaleństwie w Hali Forum koszykarze Bulls przenieśli imprezę do klubowego autobusu. Tam działy się rzeczy, które trudno opisać. Gracze i sztab szkoleniowy “Byków” byli świadkami nieporadnego tańca w wykonaniu świętej pamięci Jerry’ego Krause’a.

Następnego dnia mistrzowie celebrowali zwycięstwo ze swoimi kibicami przed Chicago Stadium. Scottie Pippen był wniebowzięty, Michael Jordan uśmiechnięty od ucha do ucha. Kiedy nadeszła jego kolej by powiedzieć coś do mikrofonu, powiedział tak:

Za rok będziemy w tym samym miejscu [Air Jordan]

Jak wiemy, słowa danego kibicom dotrzymał. Rok później Bulls ograli w finałach Portland Trail Blazers Clyde’a Drexlera, a następnie w 1993 roku Phoenix Suns Charlesa Barkleya. Potem MJ zrobił sobie przerwę na baseball, po czym wrócił i poprowadził Chicago do kolejnego three-peatu w latach 1996-1998, dzięki któremu Bulls stali się częścią historii i jedną z najwspanialszych dynastii w dziejach NBA.

[autorem tekstu jest Marcin M. szerzej znany jako Nieobiektywny Kibic]


[admin]

Choć wielu z Was nie było wtedy na świecie, pomyślałem że chcielibyście poznać kilka statystyk z opisanej serii finałowej:

  • Air Jordan 31.2 punktów 6.6 zbiórek 11.4 asyst (!) 2.8 przechwytów 1.4 bloków
  • Scottie Pippen 20.8 punktów 9.4 zbiórek 6.6 asyst 2.4 przechwytów
  • Horace Grant 14.6 punktów 7.8 zbiórek 1.6 przechwytów
  • John Paxson 13.4 punktów 3.4 asyst

Najbardziej szokujące dla dzisiejszego fana: w pięciu meczach Bulls zaliczyli jako zespół 5/21 zza łuku! Lakers niewiele lepiej, osiągnęli 13/46 z dystansu, z czego Magic 4/14.

  • Magic Johnson 18.6 punktów 8.0 zbiórek 12.4 asyst 1.2 przechwytów
  • Vlade Divac 18.2 punktów 8.8 zbiórek 2.4 bloków 1.8 przechwytów
  • James Worthy 19.3 punktów w czterech meczach
  • Sam Perkins 16.6 punktów 7.6 zbiórek

Krótko mówiąc, defensywa Chicago zrobiła w tej serii robotę, Lakers których średnia sezonu wynosiła osiągnęli w pięciu grach 91.6 punktów. Jak słusznie wypunktował Marcin, kluczem dla zwycięstwa Byków były: Scottie Pippen spowalniający Magica oraz Michael nabierający świadomości potrzeby gry zespołowej: 11.4 asyst -> rzadko się o tym mówi w kontekście Jordana. Dla dzisiejszego kibica to przede wszystkim strzelec, prawda?

39 comments

  1. Array ( )
    Odpowiedz

    no no … od tego się zaczęła moja przygoda z NBA…- retransmisja w tvp z pamiętnym duetem komentatorów ( dobrze wiecie jakich).

    dzięki z art.

    (17)
  2. Array ( )
    Odpowiedz

    W pięciu meczach Chicago 21 trójek oddało teraz w jednym dla brody to za mało?ewolucja ja u Darwina. Znacie Darwina taki koszykarz z przed naszej ery ?

    (15)
  3. Array ( )
    Odpowiedz

    To były czasy! Ja natomiast pamiętam, że LA zrobili grubą niespodziankę eliminując Portland w finałach konferencji. Najlepszy w serii był 3 mecz z dogrywką i to on był kluczowy w całej serii.

    (1)
  4. Array ( [0] => contributor )
    PATRON
    Odpowiedz

    Przyjemnie się to czytało :). Często wracam do moich ulubionych serii finałowych. 1996 , 1998, 2010, 2014 ale 1991… nigdy nie widziałem całej serii. najpopularniejszy GM3 i GM5 widziałem, ale po tym artykule muszę odszukać całą serie. w necie.

    Nieobiektywny kibic mam prośbę… opisz wszystkie następne finały!!! 🙂 przeczytam z miłą chęcią.

    Pojedynek Magic vs Jordan 2.0 miał się wydarzyć w 2009, ale Lebron nie dowiózł. Orlando popsuło jedno z największych widowisk. Kobe vs Lebron w wielkim finale 🙁

    (20)
  5. Array ( )
    Odpowiedz

    Moje czasy. Zaczynałem od tych finałów. Szybki konkurs, oczywiście bez nagród. Który z graczy mistrzowskich byków grał później w Europie. Dokładnie we Włoszech?

    (-3)
  6. Array ( )
    Odpowiedz

    Ludzie po latach widza w MJ tylko strzelca i już nie pamiętają że:1. Był kapitalnym obrońcą. 2. Świetnie podawał.Mówi się że Kawhi przypomina trochę MJ stylem. Ale jego rekord kariery w asystach to 9! MJ tylko sie moze uśmiechnąć na te porównania.

    (9)
    • Array ( )

      Z drugiej strony ludzie po latach widzą game winnery i mecze genialne, nie widzą meczów słabych i przeciętnej skuteczności z dystansu (w tym najbardziej dalekiego, rzutów za 3p). MJ to był genialny gracz, ale też miał braki i są aspekty w których byli lepsi od niego.

      (-2)
    • Array ( )

      @kamil

      Z tą kiepską skutecznością to też tak nie do końca. Statystyki kariery (razem z Wizards, gdzie sobie mocno pozaniżał średnie) Jordan ma na poziomie 51% za 2 pkt i 33% za 3 pkt. Dla porównania Harden ma 50,7% za 2 i 36% za 3 pkt. LBJ ma 55% za 2 pkt i 34% za 3 pkt. Jak na kogoś słabo rzucającego z dystansu to jednak nienajgorzej.

      (1)
  7. Array ( )
    Odpowiedz

    To byly moje pierwsze finaly. Cale mecze pokazywal screen sport. Od tego czasu zaczelo sie moje kibicowanie LAL. I z tego co pamietam to kilka uwag.. Chicago nie tylko na papierze bylo faworytem. Byli pewniakami, tak jak ktos napisal Lakersi niespodziewanie ograli Portland. Na Jordana nie bylo obroncy, robil co chcial, mial taka przewage, ze bylo to na granicy fair play ;)) Kolejny powod to, ze Worthy i Scott juz po serii z Portland odczuwali kontuzje i nie byli pewni wystepu w Finalach(posklejali ich ale jak sie pozniej okazalo posypali sie zdrowotnie)
    Dla mnie najciekawszy byl mecz5. Lakersi bez dwoch starterow wyszli nie majac nic do stracenia.Grali na luzie i mieli przewage. Mimo ze Chicago mialo potezna przewage fizyczna. Albo w S5 albo szybko z lawki wyszedl rookie Elden Campbell, ktory wczesniej grywal ogony a tym razem Rzucil pare pkt i walczyl na tablicach. Wpadla nawet trojka Magicowi ktora miala byc podaniem na alley oop. Ale na koniec MJ i Paxon wlaczyli tryb GOAT i bylo pozamiatane..

    (6)
  8. Array ( )
    Odpowiedz

    Cóż, Majkel był the one & only 🙂
    Chyba nie ma sensu przyrównywać innych do niego, bo każdy ma swój styl.
    A Kawhi mi się podoba, bo generalnie nie wymięka, jak trzeba to zapakuje, jak trzeba to rzuci półdystans, a jak trzeba to i trójkę zapoda, ale bez przeginania (to mi się najbardziej podoba, że bez przeginania, nie jest jednowymiarowy).
    No i jest przede wszystkim genialnym obrońcą.
    A co do Mike’a, im dłużej grał tym bardziej potrafił zaskoczyć – skoro już jesteśmy przy finałach, to np. game 1 A.D. 1992 (wszyscy wiedzą dlaczego) albo game 6 A.D. 1993 (nie rzucał w ostatniej akcji, co w teorii wydawało się oczywiste).
    A taki Starks w game 6 A.D. 1994 poszedł na przypał i próbował rzucić w ostatniej akcji i go przyblokowali. W tamtej serii tróje siedziały Derekowi Harperowi i na niego moim zdaniem powinni grać – wg mnie w tej akcji Brylantowy Pat się nie popisał. Albo może i zaplanował to inaczej, tylko Starksowi odbiło i zrobił po swojemu 🙂
    A felietony o finałach ery nowożytnej (skoro zaczęliśmy od 1991, możemy się umówić, że wtedy się zaczęła) jak najbardziej, następny w kolejce byłby właśnie game 1 A.D. 1992 🙂

    (8)
  9. Array ( )
    Stojko Vrankovic 6 listopada, 2019 at 00:09
    Odpowiedz

    Złoty medalista igrzysk olimpijskich, zawodnik North Carolina, grał w finałach NBA przeciwko Michaelowi Jordanowi dwukrotnie- , podobno do 3 razy sztuka ale nie w jego przypadku ostatni finał z jego udziałem również przegrany i tu ciekawostka był w składzie razem z nim w ostatnich finałach NBA koszykarz który ma 2 złote medale olimpijskie – zdobyte z Jordanem- o kim mowa, wymień 2 zawodników….. podpowiedz łączy ich jedna rzecz są leworęczni – TAKA ZAGADKA DLA MŁODYCH KIBICÓW NBA- stara wiara na pewno wie o kim mowa 🙂

    (2)
  10. Array ( )
    Odpowiedz

    Dodaje komentarz i potem d.pa z pisaniem ch.j z poczytaniem. Co się z nim dzieje to ku.wa nie wiem nawet kogo zapytać. A konkurs ogłosiłem. Bez nagród.

    (-3)
  11. Array ( [0] => subscriber )
    Odpowiedz

    dzięki za streszczenie, ale jeśli ktoś jeszcze nie oglądał nawet powtórek z tej serii …. to nie wiem, przecież to mus

    (0)
  12. Array ( )
    Odpowiedz

    Fajny art. Jedno co trochę mnie gryzło to na początku pominięcie ważnego szczegółu, ze Detroit w 1990 było już inna drużyna, wiec to nie tyle zasługa Bulls ze pokonali bad boys, bo pokonywali już ich resztkę z mistrzowskiego składu. Ale po ząb tym bardzo przyjemnie się czytało

    (2)
  13. Array ( )
    Odpowiedz

    Finaly marzen byly by z Blazers
    Byli mlodzi i swietni
    Lakers byli starzy, bez Worthyego, z mlodym Divacem
    Do dzis zaluje frajersko przegranego game 1 w 4 kw czy game6 ( pamietam kontre w ostatniej minucie 3 na 1 nie zakonczona punktami, a lakers wygrali 1 wtedy)

    (0)

Skomentuj thompkins Anuluj pisanie odpowiedzi

Gwiazdy Basketu