fbpx

Portland Trailblazers 1977: from zero to hero

17

Nie tak dawno zastanawiałem się, czy drużynę Houston Rockets z sezonu 1994/1995 można nazwać kopciuszkiem. Doszedłem do wniosku, że jednak nie można, no bo jak, w końcu obrońcy tytułu. Nie widzę jednak przeszkód, by takim mianem określić Portland Trailblazers, którzy w sezonie 1976/1977 napisali jedną z najpiękniejszych historii NBA.

Trudne początki

NBA zawitała do Portland w 1970 roku, spotykając się z ciepłym przyjęciem lokalnej społeczności. Jednak przez pierwsze cztery sezony jedyny szlak, który przecierał klub z Oregonu, wiódł na dno tabeli konferencji. Pomimo wysokich wyborów draftu Blazers nie potrafili należycie wzmocnić składu. Nawet wybrani Debiutantami Roku Geoff Petrie i Sidney Wicks niewiele mogli zdziałać w obliczu nieistniejącej obrony zespołu i ofensywnego ograniczenia reszty kolegów.

Wreszcie w 1974 roku Blazers z numerem pierwszym pozyskali kalifornijskiego hipisa Billa Waltona, a niedługo potem do Oregonu zawitał Lenny Wilkens, trener i rozgrywający w jednym. Ruchy kadrowe pozwoliły ekipie odbić się od dna i aspirować do miana ligowego średniaka. Portland wygrało aż 38 spotkań i prawie weszło do playoffs. Rok później, mimo rozpalonych apetytów, kontuzje stopy mocno ograniczyły występy Waltona, a Blazers odnieśli 37 zwycięstw.

Pierwsze jaskółki zmian

Rok 1976 przyniósł oczekiwany przełom. NBA połączyła się z konkurencyjną ABA, o cztery powiększając liczbę drużyn, byli to: Nuggets, Pacers, Nets i Spurs. Z kolei byli gracze Kentucky Colonels i Spirits of St Louis wzięli udział w tzw. “dispersal draft” polegającym na rozdziale zawodników pomiędzy drużyny z NBA. Portland sięgnęło wówczas po Maurice’a “The Enforcer” Lucasa, 24-letniego power forwarda, oraz rozgrywającego Dave’a Twardzika. Co ciekawe, z numerem piątym Blazers wybrali też Mosesa Malone’a, późniejszego 3-krotnego MVP ligi. Środkowy został jednak oddany do Buffalo za pick w drafcie 1977 i worek gotówki.

Kolejna istotna zmiana nastąpiła na stołku trenerskim. Stery po Wilkensie przejął charyzmatyczny Jack Ramsay, wcześniej prowadzący Philadelphia 76ers oraz Buffalo Braves. Znany z sympatii do agresywnej obrony i twardego pressingu coach tchnął w Blazers ducha świeżości. Pomimo utraty Petriego i Wicksa stworzył też nową jakość ofensywną. Trener postawił na młodość, łącząc talenty Lucasa i Waltona, a także mianując starterami rozgrywających Hollinsa i Twardzika. Ponadto Ramsay przesunął do pierwszego składu skrzydłowego Boba Grossa, który umiał znaleźć pozycję do rzutu i działał po obu stronach parkietu. Ramsay po latach przyznał, że drużyna sama była świadoma swoich słabości, co znacznie ułatwiło mu dotarcie do zawodników.

Młodzi gniewni

Blazers rozpoczynający sezon 1976/1977 w niczym nie przypominali ekipy z poprzednich lat. Podopieczni Ramsaya wygrali 14 z pierwszych 20 meczów i znacząco poprawili swój ofensywny rating. Podwójne double-double Waltona i Lucasa było stałym elementem meczów drużyny. Znany dziś coach Lionel Hollins dostarczał solidne 14.7 punktów na mecz, bez słów porozumiewając się z kolegami pod atakowanym koszem. Twardzik i Gross rzucali mniej, ale ich skuteczność (61% i 53 %) była dla Blazers nieoceniona. Wyjściowa piątka składała się na przeszło 70 punktów każdego wieczoru – nieźle jak na średnią wieku 24 lat. Młodych z ławki wspomagali bardziej doświadczeni Herm Gilliam i Larry Steele, a także wybrany w II rundzie draftu rookie Johnny Davis.

I tak w ciągu kilku miesięcy Blazers nie traktowano już jako “pewne zwycięstwo”, ale raczej “prawdopodobną przegraną”. W styczniu nikt nie miał wątpliwości, że po 6 sezonach istnienia z bilansem (170-322) klub z Portland wreszcie zaliczy dodatni sezon, a nawet zamelduje się w playoffs. Kluczem było zdrowie Waltona, bo bez niego Oregończycy wygrali zaledwie 5 spotkań. Jasnym było, że jeśli center nie będzie w pełni sił to playoffs skończą się zanim ktoś zdoła wymówić ich nazwę.

Ostatecznie ekipa uzyskała bilans 49-33, co zapewnił trzecią lokatę w tabeli. Zgodnie z obowiązującym wówczas systemem w I rundzie mieli zmierzyć się w serii best-of-three z Chicago Bulls, którzy zajęli ostatnie premiowane awansem, szóste miejsce. W meczu pierwszym zwycięstwo gospodarzom dali Lucas, Gross i Twardzik (łącznie 28/36 z gry). W rewanżu w Wietrznym Mieście zespół trafił aż 58% rzutów, ale mimo niedyspozycji rzutowej Norma Van Liera i Scotta Maya Byki wygrały 107-104. W rozstrzygającym meczu awans wisiał na włosku, jako że w czwartej kwarcie limit fauli wyczerpali Walton, Lucas i Twardzik. Portland wygrało, a wśród kibiców zrodziła się tak zwana…

Blazermania

Seria z Chicago okazała się najbardziej wyrównaną dla podopiecznych Ramsaya, choć później też nie było lekko. W półfinałach konferencji czekali Denver Nuggets, którzy jako wiceliderzy tabeli sezonu zasadniczego byli zwolnieni z I rundy. Portland stawiło czoła klubowi Larry’ego Browna, wygrywając 101:100 po rzucie Lucasa na 11 sekund przed końcem meczu. Najlepszy strzelec drużyny po raz kolejny pokazał charakter, prowadząc Blazers przez całą serię.

Lucas był sercem i duszą drużyny. Nie wiem, czy to dlatego, że ważna pozycja na boisku zgrała się z jego mentalnością, ale zaraził nas swoją twardością i nieustępliwym podejściem [Herm Gilliam]

Choć w meczu drugim “The Enforcer” zaliczył 13/17 z gry, a Walton dołożył linijkę 19/16/10, to Portland nie miało recepty na wszędobylskiego Dana Issela. Gdy seria przeniosła się do Oregonu, gracze Blazers dwukrotnie zneutralizowali Paula Silasa i ławkę gości, osiągając prowadzenie 3-1. W kolejnym meczu Nuggets od początku narzucili swoje tempo, choć w ostatniej odsłonie stracili 14-punktowe prowadzenie. W dogrywce zajechani morderczą grą w Górach Skalistych podopieczni Ramsaya ulegli gospodarzom 4:13. W spotkaniu numer sześć to Portland wystartowało z kopyta, wygrywając pierwszą kwartę 33:16. Wyjściowa piątka Denver zawiodła na całej linii, a Blazers do finałów konferencji dociągnęli Johnny Davis i rezerwowy Larry Steele (odpowiednio 25 i 14 punktów).

Droga na szczyt

O ile dotarcie do tego etapu nie było aż tak wielką niespodzianką, to seria przeciw Lakers wstrząsnęła NBA. Oto banda debiutujących w playoffs dzieciaków staje naprzeciw najlepszej ekipy sezonu zasadniczego, na czele z MVP Kareemem Abdul-Jabbarem. Jednakże w dwóch pierwszych meczach ekipa Jerry’ego Westa nie mogła skorzystać z rozgrywającego Luciusa Allena. Bez dyrygenta pierwszego składu i z niedyspozycją rzutową Dona Chaneya nawet Kareem nie dał rady Portland. Czterech zawodników z Oregonu zdobyło ponad 20 punktów i Blazers łatwo wygrali mecz numer jeden.

W następnym spotkaniu nie było już tak łatwo. Choć Hollins zaliczył 31 punktów 9 asyst i 8 przechwytów, to Walton i Lucas zawodzili, a Abdul-Jabbar miażdżył rywali 40 punktami i 17 zbiórkami. Niespodziewanym bohaterem został Herm Gilliam, który w ostatniej odsłonie wywalczył 14 oczek i zapewnił gościom zwycięstwo 99-97.

W drugiej połowie byliśmy na dnie. Kareem mnie torturował i było niemal pewne, że przegramy. Półtorej minuty później Herm przywrócił całkowity porządek we wszechświecie [Bill Walton]

Porażka załamała Lakers, którzy nie byli w stanie przeciwstawić się Blazermanii i nie wygrali w serii już żadnego meczu.

Spełniony sen

Jeśli zawodnicy z Oregonu po awansie do finałów NBA dryfowali w obłokach, to 76ers brutalnie sprowadzili ich na ziemię. Już przy pierwszym kontakcie z piłką Dr. J zniszczył pewność siebie przeciwników potężnym windmill dunkiem. Roztrzęsieni Blazers zaliczyli aż 34 straty, co przyczyniło się do porażki 101-107! W kolejnym spotkaniu dostali jeszcze większy łomot, a Lucas i Darryl Dawkins zostali odesłani do szatni za bójkę.

Paradoksalnie to właśnie ten moment przyczynił się do sukcesu Portland. Przed następnym meczem Maurice podszedł do rywala i przeprosił za swoje zachowanie, choć był tylko połowicznie winny całemu zajściu. Dzięki temu uzyskał psychologiczną przewagę, która udzieliła się całemu zespołowi. W ostatniej kwarcie gospodarze zdobyli 42 punkty i bez problemu wygrali mecz. Dwa dni później Blazers od razu zaczęli dyktować warunki gry i bezstresowo wygrali 130:98. Warto dodać, że Julius Erving zdobył wówczas 24 punkty, czyli tyle samo co reszta starterów z Filadelfii.

Gdy seria wróciła do Miasta Braterskiej Miłości, Sixers nie wydawali się być zbytnio przejęci sytuacją. Gdy jednak w III kwarcie Portland zaskoczyło ich serią 31-13, podopieczni Gene’a Shue zaczęli zdawać sobie sprawę z kłopotów. Erving szalał, jak przystało na gwiazdę: 37 punktów 9 zbiórek 7 asyst, ale na nic się zdały jego statystyki.

Mecz szósty miał być dopełnieniem genialnego sezonu Blazers. Do przerwy prowadzili 67:55, ale od końca III odsłony ich przewaga zaczęła topnieć. Na niecałą minutę przed końcową syreną wynik brzmiał 108-105 dla gospodarzy. Lucas trafił tylko jeden osobisty, a chwilę potem George McGinnis zmniejszył przewagę do dwóch oczek. I choć to Sixers byli w posiadaniu piłki, spudłowali 3 ostatnie rzuty, zapewniając Portland pierwszy (i jak na razie jedyny) tytuł mistrzowski. Bill Walton z linijką 18.5 punktów 19 zbiórek 5.2 asyst i 3.7 bloków został wybrany MVP Finałów, choć nagroda równie dobrze mogła trafić w ręce Ervinga (30.3 /6.8 /5.0 /2.7)

Jak uważacie, co by się musiało stać i czy w dzisiejszej NBA w ogóle możliwe jest, by drużyna po kilku ujemnych sezonach od razu sięgnęła po mistrzowski tytuł? Jeśli tak, to kto w najbliższej przyszłości mógłby tego dokonać? Dajcie znać w komentarzach!

[Jędrzej]


[admin] a tam niemożliwe, odpowiedź brzmi: Lakers! Hehe.

17 comments

    • Array ( )

      Tak. W latach 70 każdy murzyn musial umiec się bić . Nawet Kareem pobierał lekcje u Bruca Lee. Nie to co teraz. “On mnie dotknął! Rasista rasista!”.

      (9)
  1. Array ( )
    Odpowiedz

    Nie wiem czemu, ale koszykówka lat 70. wygląda najbardziej finezyjnie i tak jakoś “naturalnie”. Jest jak jazz albo funk z tamtych lat.

    (21)
  2. Array ( )
    Odpowiedz

    Pierwsza ekipa która przychodzi mi na myśl to GSW – co prawda nie po kilku a po jednym, ale oni będą mieli szanse po tragicznym sezonie w przyszłym bić się o misia.

    (3)
  3. Array ( )
    Odpowiedz

    Teraz, przy takiej bojce na halę pewnie wpadlby SWAT, Seals, GROM i Ojciec Dyraktor. A wtedy po prostu poczekali grzecznie. Tym bardziej, że widać było, że chłopaki nienagannie wyszkoleni technicznie

    (8)
  4. Array ( )
    Odpowiedz

    Dallas, nie żadne Lakers. Wobec Lakers były oczekiwania już rok temu, kiedy zjawił się być może najlepszy gracz w historii. Wobec Dallas oczekiwania przed sezonem były takie: Fajnie by było, gdyby weszli do PO. Za wcześnie, żeby przesądzać, ale jeśli utrzymają morale i formę to mogą zbić każdego. Go Mavs!

    Swoją drogą co za przypadek, żeby po dwudziestu latach białego Europejczyka, jednego z lepszych w historii, Dallas ponownie trafiło na białego Europejczyka, w przyszłości być może również jednego z lepszych w historii? Trzymam kciuki mocno!

    (3)
  5. Array ( )
    Odpowiedz

    Bardzo przyjemny tekst 🙂

    Czy admin moglby juz dac spokoj z tymi Lakers? Zeby tak pod nie swoim tekstem trollowac, ciekawe czy komentarze pod swoimi tekstami tez wrzucasz.

    (-5)
  6. Array ( )
    Odpowiedz

    Cała śmietana dla Waltona, a o Maurice Lucas’ie słyszę po raz pierwszy. Sprawdziłem, kozak gracz. Niestety dla mediów epoka gry w kosza zaczyna się od lat 90-tych, ewentualnie od draftu z Birdem i Magic’iem. Dlatego dzięki wam wielkie za świetną robotę.

    (3)
  7. Array ( )
    Odpowiedz

    Bardzo fajny artykuł! Szkoda, że teraz Portland ma pecha (kontuzje Nurkicia i Collinsa) i gra tak słabo. Muszę przyznać, że rozbudzili mój apetyt po zeszłorocznym awansie do finałów konferencji i świetnej grze Lillarda.

    (2)

Skomentuj Jerzu Anuluj pisanie odpowiedzi

Gwiazdy Basketu