fbpx

Bobby Hurley: za szybki nawet na Dream Team

24

Obecni na zgrupowaniu w Barcelonie koszykarze pierwszego Dream Teamu wdali się pewnego razu w sprzeczkę na temat najlepszej ich zdaniem drużyny w dziejach NBA. Magic Johnson głośno protestował, kiedy ktoś ośmielał się stwierdzić, że może być inny pretendent do tego miana niż jego Lakers z 1987 r. Twierdził, że on sam, do spółki z Kareemem Abdul-Jabbarem, Jamesem Worthym, Michaelem Cooperem i Byronem Scottem rozwaliliby mistrzowską drużynę Bulls Michaela Jordana. Zaręczał MJ’owi, że ten nie zdobędzie pięciu tytułów w karierze jak Showtime Lakers. Przytakiwał mu Charles Barkley, zapowiadając Jordanowi, że przynajmniej jedno mistrzostwo zamierza mu skraść. Kiedy tylko Sir Charles otwierał jednak swą pyskatą gębę, od razu do parteru sprowadzał go subtelny niczym płyta chodnikowa Larry Bird, mówiąc:

Cicho siedź, ty jeszcze niczego nie wygrałeś, nie masz prawa brać udziału w tej dyskusji! Ahmad (Rashad komentator NBC) też nie. Patrick (Ewing) ty też nie masz na koncie żadnego tytułu, więc zamknij się i chodź, usiądź tu z nami, może czegoś się nauczysz!

I tak rozmowa trwała w najlepsze. Najlepsi zawodnicy przerzucali się argumentami i ilością zdobytych pierścieni mistrzowskich. Myślę jednak, że wszyscy z nich zgodziliby się, że Dream Team stworzony na potrzeby Igrzysk Olimpijskich w Barcelonie, mógłby z powodzeniem rywalizować z każdym z tych składów. W końcu była to Drużyna Marzeń. Jak zapewne pamiętacie (albo wiecie), w drodze po złoty medal Drużyna Gwiazd z NBA nie zaliczyła ani jednego potknięcia, pewnie zwyciężając wszystkie mecze turnieju (ze średnim zapasem ponad 40 punktów) i zgarniając należne im trofeum.

Niewiele osób zdaje sobie jednak sprawę, że ta naszpikowana talentem ekipa zaliczyła na swej drodze małe potknięcie. Przydarzyło im się to na niewiele znaczącym sparingu, ale w przypadku tak ambitnych osobowości jak Magic Johnson czy Michael Jordan żaden mecz nie jest bez znaczenia, zwłaszcza przegrany…

Być może ta jedna mała wpadka była właśnie iskrą zapalną dla beczki prochu, jaką była wówczas Team USA? Trener Chuck Daly wiedział, że trudno będzie mu wyzwolić sportową złość u swoich podopiecznych, zwłaszcza w obliczu ogromnej przewagi ich talentu nad każdym rywalem, zdecydował się więc na mały fortel…

23 czerwca 1992 miał miejsce sparing zawodników Team USA z ósemką najbardziej wyróżniających się graczy uniwersyteckich pod wodzą George Ravelinga. W drużynie młodzików znaleźli się Penny Hardaway, Grant Hill, Chris Webber, Eric Montross, Jamal Mashburn, Allan Houston, Rodney Rogers oraz… Bobby Hurley, filigranowy rozgrywający Duke.

Trenerzy ustalili, że “College Kids” narzucą szybkie tempo gry i będą nękać zawodowców rzutami z dystansu. Efekt przerósł jednak ich oczekiwania:

Skopali nam tyłki. Byłem cholernie zły, Allan Houston masakrował nas rzutami z dystansu i nikt nie był w stanie nadążyć za Bobbym Hurleyem. Nikt nie chciał go kryć, bo nikt nie był w stanie dotrzymać mu tempa. Ci chłopcy nas upokorzyli, ale jednocześnie zrobili nam przysługę. Po tym meczu zmieniło się nasze podejście, wiedzieliśmy, że czas wygłupów się skończył. [Larry Bird]

Młodzież wygrała 62:54, doprowadzając zawodowców do szału, a fragmenty tego meczyku możecie zobaczyć tutaj:

[vsw id=”yCJFI6ycA3k” source=”youtube” width=”690″ height=”420″ autoplay=”no”]

Po tym blamażu Dream Team zażądał rewanżu, który wygrał różnicą 50 pkt., ale to nie miało już takiego znaczenia. Ziarno niepokoju zostało zasiane, cel trenera Daly’ego został osiągnięty.

Cała ósemka gwiazd uniwersyteckich trafiła później do NBA i miała udane kariery. Ten artykuł chciałbym jednak poświęcić w dużej mierze Bobby’emu Hurley’owi. Trudno porównywać sławę jaką zdobył na koszykarskich parkietach z renomą Granta Hilla, Chrisa Webbera czy innych uczestnikach tamtego sparingu, jednak to właśnie on najbardziej zapadł w pamięć członkom Dream Teamu. Pokazał ich największą słabość: nieumiejętność bronienia przeciw wściekle szybkim dryblerom. W tym kontekście był niczym jaskółka wieszcząca przyszłość, podobnie jak kilka lat później Allen Iverson.

Hurley urodził się w New Jersey. Był gwiazdą drużyny licealnej, którą trenował jego ojciec. Podczas 4 lat spędzonych w St. Anthony High School, będąc podstawowym rozgrywającym i liderem, poprowadził swój team do szalonego bilansu 115-5, w tym rekordu 32-0 podczas ostatniego sezonu. Notował w tym czasie 20 ppg, 8 apg i 3 spg. Szkoła wygrała dzięki niemu 4 z rzędu tytuły stanowe, zdobyła koronę prestiżowego Tournament of Champions i pierwsze miejsce w ogólnokrajowym rankingu liceów. Bobby, którego matka ma polskie pochodzenie, nie wyróżniał się budową fizyczną (183 cm i 75 kg), ale “robił robotę” dzięki wrodzonej szybkości i koszykarskiemu IQ.

Na uczelni Duke trafił pod skrzydła Mike Krzyżewskiego (który w 1992 był asystentem trenera Daly’ego w Team USA). Pod wodzą Coacha K Hurley poprowadził Blue Devils do dwóch tytułów NCAA w roku 1991 i 1992. Jego kolegami z drużyny byli wtedy Christian Laettner i Grant Hill, tak jak Hurley wybierani do First Team All-American. Hurley po dziś dzień jest liderem NCAA w asystach, których zgromadził 1076. Trzy razy grał w Final Four, więc nic dziwnego, że Duke zastrzegli dla niego 11.

U boku gwiazd takich jak Nick Nolte, Bob Cousy, Penny, Shaq, Allan Houston, Dick Vitale czy Larry Bird pojawił się w filmie Blue Chips (polski tytuł to Drużyna Asów) i wydawało się, że koszykarski świat stoi przed nim otworem.

W drafcie 1993 z siódmym pickiem sięgnęli po niego Sacramento Kings (to wtedy z numerem 37 do Lakers trafił Van Exel). Hurley miał wszystko co trzeba, by zostać gwiazdą, a przynajmniej wyróżniającym się zawodnikiem w NBA. Swoim nazwiskiem firmował również buty ITZ (In The Zone).

[vsw id=”PzZHzcRYJNE” source=”youtube” width=”690″ height=”420″ autoplay=”no”]

Niestety, idylla nie trwała długo. Już podczas debiutanckiego sezonu, po rozegraniu ledwie 19 gier, wracając do domu po meczu z Clippers, miał miejsce wypadek. Pickup Hurleya został staranowany przez wyładowanego puszkami z farbą kombiaka. Bobby uszedł z życiem, jednak został mocno poturbowany…

CZYTAJ DALEJ >>

1 2

24 comments

  1. Array ( )
    Odpowiedz

    “Za szybki na dream team”- czyli jednak da się pokonać tą legendarną obronę lat 90 szybkością. Kto wie, może jednak Golden State 2016 pokonałoby Bulls ’96?

    (43)
  2. Array ( [0] => contributor )
    PATRON
    Odpowiedz

    No cóż, jazda bez pasów to też trochę jego nieuwaga.

    Najbardziej szkoda takich talentów, można powiedzieć zmarnowanych, przez jakieś zdarzenia nie zależne od nich samych.

    (12)
  3. Array ( [0] => subscriber )
    Odpowiedz

    I takich koszykarzy powinniśmy żałować…
    To nie z jego winy był wypadek, a ucierpiał na tym cholernie.
    Czemu żałujemy najbardziej i najgłośniej tych, którzy ćpają, chleją – tych którzy sami sobie robią krzywdę?
    Nie wiedziałem nawet o istnieniu takiego Bobiego, ale teraz go zapamiętam na pewno.
    Wielki Szacun!
    BLC dzięki 😉

    (28)
  4. Array ( )
    Odpowiedz

    Gość: Tommy: 7.1 ppg, 6.1 apg, 1.8 rpg, 37% z gry, 80% FT, 26 min/mecz. Raz miał double-double, 5 meczów na poziomie 10+ pkt.

    (21)
  5. Array ( )
    Odpowiedz

    Niezły artykuł, nigdy nie słyszałem o tym meczu, jako że bardziej interesowały mnie zawsze bieżące wydarzenia z NBA a jej historię poznawałem raczej powierzchownie. Nasunęły mi sie dzięki niemu myśli a propos odwiecznych kłótni dotyczących tego, że rzekomo kiedyś grali prawdziwy, męski basket a dzisiejsze ekipy nie miałyby najmniejszych szans w starciu z ówczesnymi twardzielami. Przykład tego małego, białego rozgrywajka pokazuje, że równie dobrze mogłoby być odwrotnie. Koszykówka po prostu ewoluowała, poszła w innym kierunku. Tacy gracze jak np Malone czy Ewing w takim samym stopniu mogliby zdominować dzisiejszych zawodników swoją siłą, jak Curry, Paul czy Westbrook mogliby zdominować tamte legendy swoją szybkością i zwinnością, na które oni na pewno nie byliby przygotowani. Tak samo jak nie byli gotowi na Hurleya w tym feralnym meczu 😀

    (6)
  6. Array ( )
    Odpowiedz

    “No cóż, nie każda historia kończy się happy endem.

    Dziś Hurley jest trenerem Arizona State”

    Ja tu widze happy end 😀

    (1)
  7. Array ( )
    Odpowiedz

    Gdyby nie rozpad ZSRR i Jugosławii, “Dream Team” wcale nie byłby taki “dream”. Gdyby Marciulionis, Sabonis, Volkov i reszta mogli grać w jednej drużynie, poważnie zagroziliby Amerykanom. Tak samo Vlade Divac i Drazen Petrovic. ZSRR pokazało, co można zrobić z USA (m. in. Robinson, Richmond, Majerle) w 1988.

    (-1)
  8. Array ( )
    Odpowiedz

    @ julius – w 1988 – jak wcześniej grali w reprezentacji “college Kids” właśnie. W 1992 – zawodowcy w tym wielokrotni mistrzowie NBA – pod wodza wybitnego trenera. Może nie wygrywali by średnio 40 pkt. ale wynik mógłby tylko jeden. Widziałem to na żywo w TV, a potem z trenerem roztrząsaliśmy niemal każdy mecz na VHS (wiecie co to ? 😉 – więc wiem, co mówię 😉 To była koszykówka zespołowa najwyższej próby grana przez mistrzów nad mistrzami w fenomenalnej formie fizycznej.
    Oni byli lepsi pod każdym względem, a ich rywale do tego często traktowali ich jak nadludzi.
    W 1992 DT był nie do pobicia. Kropka.
    Co do Hurleya – to wówczas (1992) był prospekt na miarę następcy Stocktona – ocena graczy DT była najlepszą rekomendacją.
    BLC – napisał mało drastycznie – to był niemal śmiertelny wypadek – np. zapadniecie się płuc- to stan krytyczny. Ponad pól roku w szpitalu, kilkanaście operacji ponad rok rehabu. Sukcesem był powrót to zawodowej gry. Sukcesem na miarę Mistrzostwa Świata.
    To moim zdaniem najbardziej jaskrawy przypadek gracza z rodziny “wouldda/shouldda”.
    A co do jazdy bez pasów: w USA od lat 80 montowano powszechnie poduszki powietrzne ogromnej wielkości (tzw. Full Bag) – które zgodnie z fałszywym, acz powszechnym i istniejącym do dziś przekonaniem mają wystarczyć (bo są duże, amerykańskie…). Do dziś duża część amerykanów nie używa pasów, choć przepisy (i zdrowy rozsądek) tego wymagają (od późnych lat 90 dopiero).
    Działanie Bobbiego – to nie głupota, ale zwykła praktyka tamtego czasu.

    (3)
  9. Array ( )
    Odpowiedz

    @idoru- ależ oczywiście, że byli nie do pobicia, natomiast nie wygrywaliby tak łatwo. Poza tym, wśród “college kids” w ’88 było kilku przyszłych All-Stars, a mimo to przegrali z ZSRR.

    (0)
  10. Array ( )
    Odpowiedz

    @ julius – clou to jest fakt że w 88 w Team USA grali zieloni ok. 20 latkowie (amoatorzy z NCAA) których kilku zostało potem AS (a chyba tylko Admirał i Richmond więcej niż raz). A W drużynie Radzieckiej – grały same wygi (w praktyce sami zawodowcy z najlepszych lig Europy), co znali się jak łyse konie. W 1992 – DT to były wygi nad wygami, każdy (za wyjątkiem Laetnera) kilkukrotnym AS. A i jeszcze jedno: w 88 Sabas był sprawny. W 1992 bardziej przypominał tego “kloca” który grał potem w Portland w każdym zagraniu kipiąc koszykarskim IQ i żalem za utraconą sprawnością …
    A Team z 88 ograł także w pojedynkę Oscar Schmidt w turnieju przedolimpijskim… więc nie porównujmy gruszek z jabłkami 😉

    (0)
  11. Array ( )
    Odpowiedz

    Myslalem ze juz wiem wszystko o dzisiejszej NBA oraz ze ogarniam lata 90-te. Jako fan nigdy o bohaterze artykułu nie słyszałem… Zaskoczyłeś mnie obnażeniem mojej niewiedzy i poziomem artykułu 🙂 dołączam sie do bandwagonu. Zajebisty art, 10/10. #BLCMVP

    (5)
  12. Array ( )
    Odpowiedz

    Swoją drogą ciekawe dokąd zaszliby Bulls, gdyby na motocyklu chyba jeszcze przed swoim rookie season nie rozwalił się Jay Williams… I tak gdybać można sobie w nieskończoność…

    (1)
  13. Array ( )
    Odpowiedz

    Watson – dokąd zaszliby Celtics, gdyby nie śmierć Lena Biasa . Apropo pasów – takiego szczęścia po ich niezapięciu i wylocie z auta nie miał pół roku wcześniej Drażen Petrović…

    (0)

Skomentuj julius Anuluj pisanie odpowiedzi

Gwiazdy Basketu