fbpx

Chicago Bulls 1998 rok: jakie to było piękne!

51

Byli silni, zjednoczeni i zmotywowani. Potrafili cieszyć się grą i pokazywali, że kochają swoją pracę, kochają koszykówkę. Sezon 1997/1998 był ich ostatnim tańcem na parkietach NBA. Czas panowania tej wspaniałej dynastii powoli zbliżał się ku końcowi. Właśnie dlatego dziennikarze sportowi na całym świecie zadawali sobie pytanie: czy legendarni Chicago Bulls są w stanie zdobyć szóste mistrzostwo NBA na przestrzeni ośmiu sezonów?! Okazało się, że tak, choć droga do tego była długa i kręta niczym Droga Transfogaraska w Rumunii…

Droga Transfogaraska liczy 151 km długości i została wybudowana na początku lat siedemdziesiątych na polecenie władz Rumunii.
Trasa początkowo miała znacznie militarne, zapewniać szybki transfer przez góry w przypadku sowieckiej inwazji.

Wróćmy jednak do Chicago, którzy wywalczywszy pięć mistrzowskich tytułów w siedem lat już wówczas byli postrzegani jako jedna z najsilniejszych drużyn w dziejach National Basketball Association. Wiele wskazywało, że rozgrywki 1997/1998 będą ich ostatnimi w takim składzie. To brutalne, ale czas nie oszczędza nikogo. Metryki nie da się oszukać, lecz mimo zaawansowanego jak na koszykarzy wieku oraz potężnego “zmęczenia materiału” Michael Jordan, Scottie Pippen, Dennis Rodman i reszta potrafili raz jeszcze wspiąć się na wyżyny swoich możliwości.

Sezon 1997/1998 nie rozpoczął się Byków zbyt szczęśliwie. Na inaugurację sezonu przegrali z Boston Celtics 85:92. Jak przez mgłę pamiętam młodziutkiego Antoine’a Walkera trafiającego rzut za rzutem na drodze do 31 punktów. W tamtym sezonie po raz pierwszy został powołany do All-Star Game i właśnie wkraczał w swój najlepszy czas. Z perspektywy czasu wiemy, że nie miał najlepszej etyki pracy i lubił szastać pieniędzmi, ale wówczas był młodą gwiazdką u progu wielkiej kariery:

Slow start

Co gorsza, kontuzjowany był Scottie Pippen, a bez niego Bulls szło jak po grudzie. Do końca listopada 1997 roku zaliczali mizerny bilans (9-7) w meczach bez dostępności Pippena. Notowali też porażki z Hawks, Supersonics, Pacers, a po kompromitacji z Cavaliers, kiedy przegrali różnicą przeszło 20 punktów MJ był podłamany (zrugał szatnię i sam zastanawiał się czy dobrze zrobił wracając do gry). Na szczęście Air szybko wrócił do wysokiej formy i Chicago znów zaczęło wygrywać. Do przerwy ma All-Star Weekend zaliczyli dwie niezależne serie ośmiu kolejnych zwycięstw, a morale w szatni stopniowo wracało na właściwy poziom.

Następnie był All-Star Game w Madison Square Garden, w którym Michael dał popis, tworząc elektryzującą rywalizację ze świętej pamięci Kobem Bryantem. Po zgarnięciu statuetki MVP można powiedzieć powrócił stary, dobry Jordan. Dodatkowo Chicago odzyskało Pippena i w drugiej części sezonu znów byli materiał na mistrza. Scottie wyraźnie odciążył Michaela, przywracając do zespołu wszechstronność i powiew świeżości. Pip świetne bronił, penetrował, inicjował akcje, a przede wszystkim zdobywał ważne punkty dla swojej drużyny. Jak wspomina znany skądinąd Steve Kerr, podówczas 32-letni szczypior:

Wiele drużyn przegrywało z nami jeszcze przed rozpoczęciem meczu. Tercet Jordan, Pippen, Rodman zwyczajnie wzbudzał strach. Czasami zdarzało się, że rywale byli zrezygnowani już po dwóch kwartach gry.

Pewność siebie, zgranie, żelazna obrona, talent dwójki liderów, znane role rezerwowych i “mistrz Zen” na ławce trenerskiej, to wszystko sprawiło, że Bulls wciąż byli faworytem w walce o trofeum Larry’ego O’Briena. Rundę zasadniczą zakończyli bilansem (62-20) takim samym jak ich największy rywal Utah Jazz.

Playoffs time

Obronę tytułu panowie rozpoczęli od serii z New Jersey Nets. Wbrew pozorom była to bardzo zacięta rywalizacja. W pierwszym meczu w samej końcówce akcja 2+1 Jordana przesądziła o zwycięstwie Bulls 96:93. Emocji nie brakowało także w drugim spotkaniu, które Chicago wygrało 96:91. Dopiero trzeci mecz gracze Bulls wyraźnie przesądzili na swoją korzyść: w Continental Airlines Arena było 116:101, z czego Air Jordan zaliczył 38 punktów).

W drugiej rundzie przeciwnikiem byli Charlotte Hornets. Pierwszy mecz Bulls wygrały łatwo, ale w drugim niespodziewanie ulegli różnicą 76:78 (znakomita końcówka w wykonaniu BJ Armstronga, byłego gracza Chicago, obecnie agenta sportowego gwiazd). Reszta serii już bez historii, podopieczni Phila Jacksona podrażnieni porażką na własnym parkiecie dali lekcję basketu “Szerszeniom”. Glen Rice i spółka byli bezradni ulegając w trzech kolejnych starciach.

W finale konferencji doszło do pasjonującej rywalizacji z Indianą. Musicie wiedzieć, że o ile żelazna psychika Jordana kładła przeciwników jeszcze przed pierwszym gwizdkiem, wśród Pacers biegał pan nazwiskiem Reggie Miller, który mentalnie był na tym samym poziomie co MJ:

Początek tej niezwykle zaciętej batalii należał do Bulls. Chicago wygrało pierwsze dwa mecze głównie dzięki świetnej formie strzeleckiej Michaela Jordana i kapitalnej grze w obronie Scottiego Pippena. Jednak w Market Square Arena górą dwukrotnie byli gospodarze. Indiana doprowadziła do wyrównania w serii. Po czterech meczach rywalizacja rozpoczynała się na nowo. Podopieczni Larry’ego Birda dali show w Game 4. Szalony rzut za trzy Millera widzicie powyżej.

Piąte spotkanie to ponowne odrodzenie Chicago i pewna wygrana 106:87. A potem gdy wydawało się, że Bulls znajdą sposób na pierwsze wyjazdowe zwycięstwo w Indianapolis, znów był remis. Końcówka spotkania należała do Pacers, którzy zwyciężyli 92:89. Przed ostatnim starciem serii atmosfera była niezwykle napięta, nie często w swej karierze ktoś dopychał Jordana do ściany i wszyscy byliśmy ciekawi jak odpowie.

Game 7.

Nie lubię składać obietnic, ale wygramy mecz numer siedem.

Stwierdził przed meczem Michael choć trzeba stwierdzić, że nie emanował już taką pewnością siebie jak kiedyś. Pacers byli wyjątkowo zdeterminowani i powiedzmy uczciwie, niewiele im zabrakło do zwycięstwa. Agresywni jak pitbulle, w każdej z czterech kwart wywierali presję na gospodarzy, ale ostatecznie to obrońcy tytułu byli górą. Kluczem okazała się obrona, wynik 88:83 brzmi jakby rozegrali trzy kwarty, ale takim właśnie zakończyła się ta seria. Jordan dostarczył 28 punktów 9 zbiórek i 8 asyst nie oddając ani jednego rzutu za trzy, Scottie Pippen zanotował 17 punktów 12 zbiórek a Toni Kukoc 21 punktów w tym bardzo potrzebne 3/4 zza łuku. Wsparcie był też wspomniany wcześniej Steve Kerr, ksywa operacyjna “Ice” autor 11 punktów w tym 3/5 z dystansu. W taki oto sposób koszykarze Chicago po raz szósty na przestrzeni ośmiu lat awansowali do Finałów NBA.

NBA Finals

Przed rozpoczęciem ostatniej serii analitycy zastanawiali się ile paliwa zostało w baku drużyny z Chicago. Musicie wiedzieć, że ich rywale Utah Jazz przeszli przez playoffs jak burza i przed samym startem finałów mieli sporo czasu wolnego na regenerację. W drugiej rundzie ograli San Antonio Spurs (4:1) a dalej roznieśli młodych Lakers (4:0). Zapowiadała się więc fascynująca rywalizacja: Karl Malone kontra Michael Jordan, Jerry Sloan kontra Phil Jackson.

W pierwszym meczu, rozgrywanym w Salt Lake City gospodarze mieli ewidentnie więcej energii. John Stockton perfekcyjnie napędzał akcje zespołu. Świetnie funkcjonował pick and roll z Karlem, a “zadaniowcy” notorycznie urywali się po serii zasłon bez piłki. To był naprawdę sprawny i poukładany baskecie. W efekcie wygrali 88:85 po dogrywce. Karl Malone był w siódmym niebie i po meczu powiedział:

Wiem, że będzie bardzo ciężko, ale mamy szansę ich pokonać i zdobyć mistrzostwo. Już nie mogę się doczekać kolejnych meczów.

Optymizm “Listonosza” zniknął jednak po drugim starciu, w którym MJ kolejny raz udowodnił, że miano “Greatest of All Time” nie wzięło się z powietrza: 37 punktów 14/33 z gry oraz +16 wskaźnika plus/minus. Czytaj ekipa Chicago wywiozła z Delta Center cenne zwycięstwo (93:88) czym wyrównała stan rywalizacji oraz odebrała rywalom przewagę własnego parkietu.

Akcja przeniosła się do United Center, gdzie w pierwszej kwarcie Malone trafił wszystkie 6 rzutów. Fajnie, ale już w drugiej kwarcie rozpoczął się koncert gry Chicago, podopiecznym Phila Jacksona wychodziło dosłownie wszystko. Pippen trafiał z niewiarygodnych pozycji, Jordan można powiedzieć robił swoje. Wynik końcowy to 96:54 na korzyść Chicago! Na konferencji po meczu Jerry Sloan nie mógł uwierzyć i pytał dziennikarzy: “Czy to na pewno jest wynik końcowy?”. Takiego łomotu w finałach jeszcze nie dostała żadna drużyna.

Powrót po gry tak dotkliwej porażce był niezwykle ciężki, ale Karl Malone się nie poddawał i od początku zasypał Chicago serią celnych rzutów. Jednak i tym razem, po kilku minutach gracze Bulls opanowali sytuację obroną. Był wieczór cudów w United Center. Dennis Rodman trafił kluczowe dwa rzuty wolne i Bulls wygrali kolejny mecz 86:82 osiągając pewne prowadzenie (3:1) w serii. Potrzebny był tylko jeden mecz…

One more game

12 czerwca 1998 roku całe miasto było sparaliżowane. Tłumy gnały w kierunku United Center, by zobaczyć jak ich bohaterowie zdobywają szóste mistrzostwo NBA. W tej legendarnej hali pojawiło się wiele znakomitości, przyleciał nawet Jack Nicholson. Wszyscy szykowali się na mistrzowską fetę, tymczasem koszykarze Utah postanowili zepsuć gospodarzom imprezę. W piątym meczu wielkie zawody rozegrał Karl Malone zdobywając 39 punktów 9 zbiórek i 5 asyst, a Jazz wygrali minimalnie 83:81. Po końcowej syrenie w United Center zapanowała grobowa cisza. Utah wróciło do gry. Losy finału miały rozstrzygnąć się w Salt Lake City.

And another

Utah miało niepowtarzalną szansę doprowadzenia do remisu, a później siódmego spotkania na własnym parkiecie, gdzie w sezonie zasadniczym dwukrotnie ograli Chicago. Jeśli nie teraz to kiedy? Takie pytanie zadawali sobie wszyscy kibice Jazz. Był czternasty dzień czerwca, hala wypełniona była po brzegi. Początek meczu był niezwykle wyrównany. Cios za cios, kosz za kosz.

Co gorsza na samym początku spotkania odnowiła się kontuzja pleców Scottiego Pippena, który mimo “blokady” zdołał rozegrać jedynie 25 minut. Na placu boju pozostał MJ, któremu znów przyszło pociągnąć drużynę ku zwycięstwu. Raz po raz kończył akcje rzutami z odchylenia, do połowy osiągając 23 punkty. Mimo to, miejscowi pozostawali w grze, pick and roll Stockton / Malone skwierczał jak kiełbasa na patelni.

Zacięta walka trwała do ostatniego gwizdka. Na 42 sekundy przed końcem meczu Johny Stockton trafił arcyważny rzut za trzy, dzięki któremu Jazz objęli prowadzenie 86:83. Nie był to jednak koniec emocji. Jordan ograł Bryona Russella: wbiegł w trumnę, wyskoczył ponad Antoine’m Carrem i zdobył łatwe punkty. Chwilę później Stockton znów podawał do Malone’a, krytego przez Dennisa Rodmana. Lider Jazz złapał piłkę nie wiedząc, że za jego pleców wychynie czytający grę Jordan. Michael przytomnie odpuścił krycie swojego zawodnika, doskonale wiedząc, gdzie w tamtym momencie pójdzie Spalding. W jednym momencie wybił piłkę z rąk zaskoczonego Malone’a odzyskując posiadanie i szansę na ostatnią akcję.

Wiadomo było, że nikomu piłki nie odda. To była decydująca akcja w wykonaniu Bulls. Cała ławka Chicago na czele z Philem Jacksonem wstała z miejsc. MJ zatrzymał się, po czym zaatakował. W jednej chwili ponownie wymanewrował Bryona Russella i wyprowadził Bulls na prowadzenie 87:86. Do dziś pamiętamy jak długo trzymał rękę wyciągniętą w górę oraz spieramy się czy nie popełnił faulu w ataku.

Utah miało jeszcze szansę, ale John Stockton spudłował rzut za trzy i w ten sposób Chicago obroniło tytuł. Drugi three-peat w historii stał się faktem. Michael Jordan eksplodował z radości, a kilkanaście sekund później Jackson podszedł i uściskał go mówiąc: “O mój Boże, to było piękne!”

W ten sposób zakończyła się piękna dynastia Chicago Bulls

Drużyna ze stanu Illinois przeszła do historii NBA jako jedna z najlepszych. Michael Jordan (45 punktów w finałowym meczu) kolejny raz udowodnił wszystkim, że w finałach potrafi wziąć ciężar gry na swoje barki. Jako lider nie zawiódł. Finały w 1998 roku tylko scementowały jego legendę. W końcu był w nich niepokonany: 6 finałów, 6 zwycięstw i 6 nagród Finals MVP. Pod tym względem żaden nie może się z nim równać.

MJ wyznawał zasadę „etyka pracy eliminuje strach”. Właśnie dlatego był koszykarzem wybitnym i wielkim zwycięzcą. Jego charyzmy, umiejętności i wpływu na rezultaty Chicago Bulls nie można kwestionować, aczkolwiek warto zauważyć, że wszystkie te sukcesy Byków nie byłyby możliwe bez obecności takich graczy jak: Scottie Pippen, Dennis Rodman, Toni Kukoc, Ron Harper czy Steve Kerr. Każdy z nich dołożył swoją cegiełkę do ostatniego mistrzostwa NBA w wykonaniu Byków. Tamta ekipa była jedną z najwspanialszych w dziejach koszykówki. Dawali czadu na parkietach jak Rollings Stonesi na swoich koncertach i właśnie dlatego pozostaną nieśmiertelni. Takiej drużyny już nie będzie!

Autorem wpisu jest Marcin Mendelski, znany w sieci także jako Nieobiektywny Kibic

51 comments

    • Array ( )

      Wtedy właśnie zakochałem się w Indianie. Reggie Killer Miller to był kozak. Do tego Mark Jackson, Jalen Rose, wersja beta Bojana Bogdanovica czyli Austin Croshere no i wyglądający jak bułgarski aktor por– Rik Smits. To była paka. Szkoda że nie wygrali… było blisko

      (12)
  1. Array ( )
    Odpowiedz

    Miło poczytać, szczególnie jako ktoś kto w tym czasie był w, co prawda niedalekich, ale dopiero planach 🙂 piona!

    (5)
  2. Array ( )
    Marian Paździoch syn Józefa 3 kwietnia, 2020 at 20:31
    Odpowiedz

    6 finałów, 6 zwycięstw i 6 nagród Finals MVP. Ktoś ma jeszcze wątpliwości kto jest G.O.A.T?

    (39)
    • Array ( )

      Anonim a mnie najbardziej śmieszy jak narzucasz komuś swoje zdanie.Każdy ma.prawo uważać inaczej ,i ch.j Ci do tego.Jeden lubi MJ inny LBJ a jeszcze inny kogoś innego uważa za najlepszego.

      (2)
    • Array ( )

      Anonim ja uważam ,że Jordan jest lepszy od Lbj.Ale jak ktoś uważa, że Lebron jest lepszy to nic w tym śmiesznego bo jednak do tych finałów dochodził często “sam”.Obiektywnie patrząc cięzko powiedzieć bo można by tu jeszcze pare nazwisk wstawić.To nie biegi czy podnoszenie ciężarow.W sporcie drużynowym ciężko wyłonić najlepszego

      (0)
    • Array ( )

      “Lebron jest lepszy to nic w tym śmiesznego bo jednak do tych finałów dochodził często “sam”.”

      No może bez jaj. Prima Aprilis był w środę.

      (6)
    • Array ( )

      ja 🙂

      Bulls było nudne jak flaki z olejem
      szkoda, że ich Indiana wtedy nie pojechała

      (-1)
  3. Array ( )
    Odpowiedz

    Bardzo fajnie się czytało. Lubię wracać od czasu do czasu do tamtej ery NBA i ten artykuł pozwolił mi ponownie odpłynąć. Dzięki! Dobra robota Marcin 😉

    (12)
  4. Array ( )
    Odpowiedz

    Lata 90te były najlepsze, bo:
    byliśmy młodzi, nie mieliśmy kredytów, impreza na działce to było coś ekstra, dziewczyny były piękne, seks był wow, zawsze było kilku chłopa do pogrania, nie mieliśmy szefa psychopaty, dzieciaki nie wstawały w nocy, żony nie narzekały na powtórki NBA na c+, nowe kicksy były jednym z niewielu zmartwień, nie było koronawirusa, nie musieliśmy planować zakupów obiadowych, nie było zrzędzącej teściowej, kac nie był straszny, nie było nawału projektów do skończenia, nie było problemu ze znalezieniem roboty itp. Niepotrzebne skreślić.

    (64)
  5. Array ( [0] => contributor )
    PATRON
    Odpowiedz

    Michael against Russell, 12 seconds…11…10
    Jordan a drive, hangs…fire… SCORES! HE SCORES!!!!

    Nigdy tego nie zapomnę!
    I love this game!

    (27)
  6. Array ( )
    Odpowiedz

    Fajnie bylo to ogladac…zarwane nocki i finaly w tvp a rano do szkoly zamroczony ale szczesliwy….szok ze to juz 22 lata minęły

    (15)
  7. Array ( )
    Odpowiedz

    Może teraz dzięki Netfliksowi młodziaki bardziej docenią tamten skład i samego Jordana. My nie mieliśmy wówczas wątpliwości, kto jest najlepszy

    (10)
  8. Array ( )
    Odpowiedz

    Ale tutaj jest dużo ludzi którzy zatrzymali się na poziomie lat 90.Wtedy z tego co widać było dużo maruderów,z niskim IQ.Jednak roczniki późniejsze częściej wyjeżdżają za granicę i nie pracują za marne 3-4tysiące.

    (-26)
    • Array ( )

      widze, że kolega wychowany w mysl zasady “pieniadze to wszystko..”
      Twój wybór i powodzenia w życiu. Kiedys twoj poglad życie zweryfikuje..

      (19)
    • Array ( )

      Uciekaj, uciekaj, bądź wyrobnikiem u obcych. Spoko, Twój wybór.
      Tylko skoro uciekłeś, to po ch. wchodzisz na polskie strony?

      (8)
  9. Array ( )
    Odpowiedz

    Jak Jordan faulował Russela to co zrobił Reggie na tym gifie?
    W tamtym czasie nikt nawet nie myślał o takich zagraniach jak o faulu.
    Malone dostaje po łapach przy przechwycie i nawet ręki do góry nie podnosi w gescie protestu. Stockton jak pali trójkę to nie wyrzuca nóg do przodu licząc na faul.
    Inne czasu, inne sędziowanie, inna koszykówka…

    (30)
    • Array ( )

      Millerowi odgwizdano faul. Przechwyt Jordana czyściutki, sam Malone przyznał później. Stockton przy rzutach za 3 wyskakiwał może 15cm w górę, więc nie mógł dać nóg do przodu.

      (-3)
    • Array ( )

      O podobnej rzeczy również przy tym gifie pomyślałem. Gdyby taka akcja zdarzyła się w ówczesnej NBA, to np. taki Lebron flopem poleciał by za połowę boiska i byłby gwizdek.
      Nie żeby kogoś oczerniać, ale taka różnica w epokach koszykówki, wcześniej grało się dużo twardziej i mi osobiście to się bardziej podobało.

      (15)
    • Array ( )

      Killuminati widze ze stara NBA jest ci kamieniem u nogi, drzazgą w oku:) Tak było i juz zostanie lata 90te to najlepsza NBA.

      (8)
    • Array ( )

      Ted, nie mam żadnej drzazgi. Wychowałem się na nba lat 90tych, była świetna to fakt ale nie chce być ślepo zapatrzony. Dla mnie osobiście dekada 00-10 nba była najlepsza

      (-3)
    • Array ( )

      W każdej epoce jest co podziwiać:
      – druga połowa lat 90 to dla mnie Byki, dream shake Olajuwona, Shaq rwący obręcze
      – lata 2000 – Kobe & Shaq, nudna koszykówka Spurs, którą docenia się po latach
      – po 2010 transformacja koszykówki w bardziej wszechstronną, multipozycyjność Lebrona, zespołowość GSW.
      Najchętniej wracam do Bulls 98 i piątki MJ, Pippen, Kukoc, Rodman, Harper (czy to nie był już small Ball?).
      Później GSW 2015.

      (4)
  10. Array ( )
    Odpowiedz

    Jak się oglądało Byki w 1998 roku, to widać było, że ciągną już na oparach i że to jest ich ostatni wspólny sezon. Raz, że fizycznie słabo, dwa, że chemii w drużynie nie było żadnej. Ale zdobyć mistrza nie rozmawiając ze sobą w szatni też trzeba umieć.

    Tak na marginesie – dyskusja o tym, czy Jordan faulował Russela, czy nie powstała parę lat temu. W 1998 nie było takiego tematu, bo w świetle ówczesnych przepisów takie odepchnięcie było dozwolone. Sędziowie puszczali o wiele bardziej agresywne zagrania, wystarczy obejrzeć na przykład Shaqa w akcji. Tak się wtedy grało.

    (12)
  11. Array ( )
    Odpowiedz

    Niesamowicie pokazane jak mental, siła psychiczna potrafi wiele razy zagórować na czystą sumą talentów. Choć sam talent akurat w tym przypadku był wyrównany, ale mental był po stronie bulls.
    Jeszcze bardziej to widać w wielu innych przypadkach w historii. Świetnie to akurat ukazuje książka Jordan Rules, która pokazuje drogę do 1 mistrzostwa Jordana i Bulls. Wcale nie było tak kolorowo jak to się później gloryfikuje. Ktoś kiedyś dobrze napisał, że gdyby Jordan grał w czasach takich social media i obiegu informacji jak teraz, to nie byłby taką ikoną (jego hazard, przesiadywanie przed meczami po w kasynie z barkleyem itp., jak ciągle wbijał szpile w kolegów, nieraz niektórych niszczył psychicznie, jak nieraz (ciągle mowa o 1 sezonie, czy początek phila i trójkątów, który pogardliwe nazywał ofensywną równych szans) czy nawet bardzo często wyłamywał się z trójkatów, nie wierzył w nie – dopiero w po trochę się do nich przekonywał, jak ciągle grał w golfa zamiast i to się dla niego bardziej liczyło niż spotkania z kolegami itd. itd.)
    W ogóle czytając tę książkę można odnieść wrażenie, że takie tam były problemy w szatni, że nie wiadomo jakim cudem oni wygrywają. Ale tak jak twierdził Phil Jackson, dopóki na parkiecie potrafią ze sobą współpracować i wygrywać, nie ma znaczenia, że niekoniecznie żyją ze sobą w pełnej symbiozie poza parkietem i nie muszą się lubić.
    Polecam tę książkę, dla nie niewspółmiernie lepsza od Mamba Mentality (nie jest zła, po prostu za mało treści).

    (3)
  12. Array ( )
    Odpowiedz

    Niemal 22 lata po G6 w Utah a Ja pierwszy raz czytam ze ktoś się zastanawia czy MJ faulował. Ja rozumie pogoń za sensacja ale Please… to lata 90’te które z perspektywy dzisiejszej NBA wyglądają jak WWF za czasów Hogana.
    Rocznik 80 pamięta te nie przespane noce i słynne Hej Hej tu NBA no i DSF.
    Po tej akcji mając 18 lat o 4 czy 5 rano płakałem ze szczęścia jak dziecko.

    (2)
  13. Array ( )
    Odpowiedz

    ogladalem te finaly na zywo na malym telewizorku czarno-bialym
    budzilem sie w nocy mialem kawe i zarcie przygotowane zeby nie chodzic po domu i nie budzic nikogo
    niesamowite emocje

    kiedys to było… 🙂

    (5)
  14. Array ( )
    Odpowiedz

    Ktoś gdzieś ostatnio z młodzieży pytał czy wszyscy faktycznie w latach 90 uwielbiali Chicago i MJa?
    Ja pamiętam, że na ok 10 moich kumpli może tylko 2 było za Chicago.
    Reszta była za Houston z Hakeemem i Clydem, Seattle z Kempem i Paytonem, Orlando z Shaqiem i Pennym, Indianą z Reggiem, nawet za Detroit z Badań Boys.
    Chicago i MJ podziwialiśmy ale trochę nas wkurwia*ło bo non stop pokonywali nasze drużyny. Trochę jak GSW ostatnio.
    Tak więc nie każdy wielbił wtedy Chicago 🙂
    Admin i ekipa: wincyj wincyj dobrego tekstu!
    Pozdro

    (6)
  15. Array ( )
    Odpowiedz

    Ja zawsze kibicowałem NY Knicks, a mój ulubiony zawodnik to Patrick Ewing. Szkoda ,że przegrali że Spurs w finale, po świetnych Play offach do których weszli z ostatniego miejsca. Ewing, Sprewell, Houston, Johnson, Camby, Ward, Child, Thomas. to był sklad

    (1)

Skomentuj swek Anuluj pisanie odpowiedzi

Gwiazdy Basketu