fbpx

Duncan Robinson: kolejny karabin w arsenale Miami Heat

20

Tim Duncan – znam. David Robinson – znam. Ale Duncan Robinson? Przyznaję bez bicia: o bielutkim jak twarożek graczu Miami Heat usłyszałem dopiero gdy wrzucił 29 punktów przeciwko Cavaliers zaliczając skuteczność 9/15 zza łuku. Człowiek stanowiący połączenie nazwisk legend Spurs dopiero przebija się do składu Miami, a w kadrze trenera Spoelstry ciasno jak w kalendarzu adwentowym: Kendrick Nunn, Tyler Herro i ten gwiazdor, którego matka wyrzuciła z domu. Przyjrzyjmy się Robinsonowi zanim zniknie w odmętach ligi (wtedy udamy, że tego tekstu nie było) lub zostanie jednym z czołowych strzelców zza łuku (wówczas z dumą go przypomnimy). Zapraszam!

Trójki

Trójka to liczba jakże symboliczna dla Biblii i wielu kultur świata, istotna stała się także dla małego uniwersum Duncana Robinsona. Bez swojego firmowego rzutu zza łuku nie miałbym co marzyć o NBA, pozostałby kolejnym chudym, białym chłopcem śniącym o wielkiej koszykówce, samu grając w III dywizji NCAA. Tak znaczne transfery między dywizjami zdarzają się niezwykle rzadko (według innych źródeł Robinson jest pierwszym zawodnikiem, który dokonał takiego przeskoku i otrzymał pełne sportowe stypendium w Division I). Jak to się stało, że czołowi skauci w kraju przegapili tego strzelca wyborowego? Cóż, chłopak oprócz sokolego oka miał i wiele mankamentów, ale o nich za chwilę.

Pominięty przez programy uczelniane znane polskim fanom NCAA, Robinson postanowił przyjąć ofertę potentata w trzeciej Dywizji – Williams College, którzy w ostatnie cztery lata przed debiutem Duncana legitymowali się bilansem 93-22. Już jako rookie zaprowadził swoją drużynę do ogólnokrajowego finału, gdzie po zaciętej końcówce, Williams prowadząc jednym punktem na niespełna 5 sekund do końca spotkania, ostatecznie uległo rywalom z University of Winsconsin dwoma oczkami. Robinson miał wówczas na liczniku 17 punktów i mógł cieszyć się zainteresowaniem mediów, tym razem nie tylko regionalnych.

Ze statystykami na poziomie 17.1 punktów w tym 45.3% za trzy, Duncan skupił na sobie nie tylko uwagę prasy, ale i skautów. Jak wspomina w wywiadach, był mocno zaskoczony, gdy w słuchawce słyszał głosy przedstawicieli uczelni, których grę jedynie oglądał wcześniej z kumplami dla przyjemności, nawet nie marząc o podobnym awansie. Jako pierwszy zawodnik z Williamson College został wybrany do All-American Team co znacznie przybliżyło go do spełnienia swoich marzeń –> gry pod skrzydłami Johna Beileina trenującego Michigan State, słynącego z pracy nad rozwojem zawodników wcześniej niedocenianych.

Rekordy

Początkowo Robinson nawet nie mieścił się na ławce swojej drużyny. Pozwolono mu trenować, ale nie umieszczano go na meczowej liście. Punktem zwrotnym był jeden trening, a właściwie jedno ćwiczenie, podczas którego freshman pobił rekord Nicka Stauskasa. W pięć minut z jedną piłką i jednym podającym zdołał trafić 78 trójek. W swoim debiucie na boisku pokazał, że rzucać umie i przy asyście obrońcy, zaliczając 6/6 zza łuku. Przez kolejne dziewięć spotkań trafiał co najmniej trzy trójki, a jego celność ustalona została na ponad 50%. Dopiero mecz przeciw Spartans, w którym zdobył pechowe 0/3 zakończył serię 22 spotkań z choć jednym trafieniem zza łuku.

Jednym z liderów Michigan w czasach pierwszego roku gry Duncana był Caris LeVert, panowie darzyli się ponoć sporą sympatią, czego nie widać było podczas pierwszego starcia na parkietach NBA, gdy zawodnik Nets wziął na plakat swojego dawnego kolegę z drużyny.

W drugim roku gry wraz z Michigan nasz bohater dotarł do Finałów pierwszej dywizji, stając się jednocześnie pierwszym graczem, który wystąpił w najważniejszym meczu sezonu zarówno w Division I jak III. Za swoje celne oko został wyróżniony przez trenerów nagrodą najlepszego rezerwowego Big Ten Conference. W dniu zgłoszenia do draftu zatrzymał swój uczelniany licznik na 237 celnych trójkach (42% skuteczności).

Co zabawne, swój rekord strzelecki w NBA zaliczył przeciwko Cavs, drużynie prowadzonej przez byłego mentora chłopaka z czasów Michigan State, coacha Beileina, który po spotkaniu wypowiedział się dla prasy:

Wiele razy słyszałem jak to w Michigan pomogliśmy rozwinąć się Robinsonowi. Jasne, że tak, ale progres który zrobił z Miami w ciągu półtora roku jest niewiarygodny. Wzniósł swoje umiejętności na zupełnie inny poziom [Beilein]

Fajnie, ale o czym właściwie mówi coach?

Obrona

Kolega z Michigan, Muhammad Ali Abdur-Rahkman wspominał, że po pierwszym treningu z nowym zespołem w szatni ochrzczono Robinsona nowym przydomkiem – Uncan.

Nazywaliśmy go Uncan, bo nie było w jego grze czegoś takiego jak D. Oczywiście irytowało go to, ale i zmusiło do większej pracy i skupienia na tym właśnie elemencie, a nie tylko na celności zza łuku. Dziś to zupełnie inny zawodnik i czerpie dumę z wykonanej pracy [Abdur – Rahkman]

Pracy nad obroną swojego rzucającego nie zaniechał także słynący z treningowego reżimu Eric Spoelstra.

Zamęczaliśmy go kolejnymi sesjami treningowymi skupionymi na obronie. Każdego dnia w ciągu wakacji pracował z trenerem Quinnem nad fundamentami defensywy. Muszę przyznać, że wiele z ćwiczeń było naprawdę bezlitosnych. Nienaganna etyka pracy, wytrwałość i unikatowy rzut – to z pewnością wyróżnia Duncana. Żeby jednak grać dla naszej organizacji wciąż musi pracować nad swoją fizycznością. Póki co dajemy mu spory kredyt zaufania [Spoelstra]

Poza boiskiem

Szkoła, w której Robinson zaczynał swoją karierę, oprócz programu koszykarskiego słynęła przede wszystkim jako college artystyczny. Ponoć i Duncan odnajdywał się podczas zajęć dodatkowych. Przyjaźnie nawiązane w czasach gry w III Dywizji przetrwały do dziś – pół zespołu kibicowała mu podczas finałów w barwach Michigan.

Robinson reprezentuje nas wszystkich, gości z niższych lig, którzy marzą o drodze do poważnej koszykówki. To czysta radość widzieć go w grze na tym poziomie [Dan Wohl, kolega z Willamson]

Już po transferze do wyższej dywizji prowadził z kolegami znany na kampusie “podcast” dotyczący nie tylko spraw około koszykarskich. Przez całą karierę pozostawał chłopakiem skromnym, unikającym sporów, zupełnie inaczej nastawionym do życia niż jego obecny kompan z szatni – Tyler Herro. Po każdym ćwiczeniu mówił rywalom „dziękuję”, nosił torbę pani trener, słuchał w szatni starszych graczy, choć miał nad nimi ogromną przewagę talentu. Miarka się przebrała, gdy trener Maker z Willamson przeczytał w lokalnej gazecie z miasteczka Duncana wywiad ze swoim graczem, w którym rzucający stwierdził:

Jako freshman, nie chcę nikomu nadepnąć na odcisk.

Coach zakreślił sobie słowa mazakiem, wezwał Duncana do gabinetu i kazał zakłopotanemu chłopakowi nadepnąć sobie na odcisk, mówiąc:

Tego właśnie potrzebujemy, masz być asertywny i pewny siebie.

Podsumowując

To nie jest tylko strzelec, to gracz koszykówki – zwykł mawiać o Duncanie trener Maker. Miami Heat nie wybierają do swojego programu zawodników pozbawionych etyki pracy i odpowiedniej mentalności. Armia Spoelstry ma stanowić obronny kolektyw, ale i zwartą grupę w szatni. Wielu młodych zawodników w barwach Heat to rzecz jasna szansa na rozwój i świetlaną przyszłość zespołu, ale zdarzą im się i wpadki jak sobotni blamaż z Sixers. Nie można od de facto debiutantów (Robinson poprzedni sezon dzielił między G-League i NBA) wymagać stabilnej formy przez 82 mecze. Trzymam kciuki za chłopaka, niech kontynuuje swą piękną historię.

Miłego dnia, Grzesiek


Duncan Robinson

201 centymetrów wzrostu, waga w okolicach 95 kilogramów. Pochodzi z Nowego Jorku, a tam mięczaków nie ma. Dziewiętnaście milionów ludzi, więc jak nie walczysz o swoje, jesteś nikim, anonimem. Zeszły sezon uznać należy za niebyły, chłopak był niegotowy. W tym roku przebudowani Miami Heat wystawiają go zamiennie od rzucającego obrońcy aż po oszukane silne skrzydło. Celem jest oczywiście rozciągnięcie defensywy oraz poleganie na rzucie trzypunktowym, którego zostawić samego nie wolno. Jak dotąd zaliczył 39 trafień na 97 prób, a to powyżej magicznej granicy 40%. Co więcej, w dziesięciu meczach wyszedł jako starter, nie dlatego, że jest taki dobry, ale w pierwszej piątce gra się łatwiej, koledzy nie tylko kreują mu okazje rzutowe, ale kryją niekiedy jego braki defensywne. Chodzi o to by zbilansować obie piątki.

Chłopak niedługo skończy 26 lat więc jego pole rozwojowe jest niewielkie. Ideą jest nabranie więcej siły fizycznej. Modelowy przykład dla Duncana może stanowić np. Joe Harris z Brooklynu. Bardzo poprawny, twardo stający na nogach obrońca, gracz niezmordowanie szukający miejsca do rzutu za trzy oraz potrafiący kreatywnie odegrać piłkę, gdy pozycji do rzutu brak.

[admin]

20 comments

    • Array ( )

      Dokładnie tak. Siadło mi śledzenie ligi w tym sezonie… Mam wrażenie, że zostało 29 drużyn i zabrakło tej najważniejszej. Najlepsi po prostu zniknęli z mapy i liga straciła strasznie dużo. Sezon 19-20 jest tankowaniem dla NBA 😉

      (6)
  1. Array ( )
    Odpowiedz

    @ostatniRozumiem, że potrzeba bycia zauważonym jest w dzisiejszych czasach na bardzo wysokim poziomie, ale nie szukajmy atencji aż tak perfidnie. #ironia

    (-6)
  2. Array ( )
    Odpowiedz

    Hej, mam zamiar wybrać się na mecz Bostonu, którym kibicuję od kilku ładnych lat i mam pytanie do osób, które faktycznie były na meczach NBA.

    Chodzi mi o miejsca na hali.
    Wiem, że głupotą jest kupienie tych za zawodnikami Celtów/gości, bo nic nie będziesz widział i lepszym wyborem jest przeciwległa trybuna, ale bilety na te środkowe miejsca, to koszt ok.1000 zł.

    Jakie macie doświadczenie z miejscami? Gdzie siedzieliście? Czy miejsca za koszem są faktycznie niedoceniane oraz czy gdyby wybrać najtańszą opcję, którą jest balkon, to wrażenia ze spotkania też są niesamowite?

    Wiem, że wszystkie hale są tak przystosowane aby dobrą widoczność miał każdy, ale jak jest na prawdę?

    Z góry dzięki za pomoc

    (6)
    • Array ( )

      Jak będziesz miał miejsce blisko to się zdziwisz – sporo bliżej niż to co widzisz w telewizji 😉 Jak chcesz mieć szansę na zbicie piony/fotkę to poszukaj meczu jak grają z jakimiś Hawks czy Grizzlies (to dosyć tanio można kupić miejsce nawet przy samej ławce).

      (-1)
    • Array ( )

      Głupotą jest kupowanie miejsca za zawodnikami??!! Chyba żartujesz, jak masz kasę to lepiej się nie da, jesteś w centrum wydarzeń i na pewno wrażenia niesamowite. Sam nie narzekam bo miałem okazję być na dwóch meczach NBA. Pierwszy w Toronto i mimo tego, że nie siedziałem na balkonie ale dość nisko to i tak odległość była znaczna do parkietu (sporo się wtedy patrzy na ogromne telebimy). Drugi mecz to Phoenix i tam akurat siedziałem na balkonie. Jednak w tym przypadku zupełnie inny stadion od tego w Toronto więc i mecz oglądało się lepiej bo trybuny były zdecydowanie bliżej parkietu. Reasumując, gdzie nie usiadziesz będziesz oczarowany, żadna transmisja w tv nie odda wrażeń jakie się otrzymuje z oglądania meczu NBA na żywo. Jednak jak napisałem na początku, jeśli to doświadczenie na całe życie i druga okazja może się już nie trafić, to zachęcam do kupna lepszych miejsc, już nawet nie wspominając o tym, że siedzisz za zawodnikami ulubionej dróżyny 😉

      (2)
    • Array ( )

      Siedziałem w Staples Center pod samym dachem, niestety #uja widać… Dobrze, że był telebim… Warto myślę zainwestować w lepsze miejsca.

      (2)
    • Array ( )

      No artykuł dobry… ale nie trzymaj tak dalej tylko się popraw (masa literówek w każdym tekście):

      “Bez swojego firmowego rzutu zza łuku nie miałbym co marzyć o NBA, pozostałby kolejnym chudym, białym chłopcem śniącym o wielkiej koszykówce, samu grając w III dywizji NCAA”

      (1)
  3. Array ( )
    Odpowiedz

    Ten draft dla Miami to jakiś kosmos. Zobaczymy za 3 albo 4lata kogo uda im się zatrzymać i czy w obecnym składzie coś osiągną.

    (1)
  4. Array ( )
    Odpowiedz

    Nie kupuj najtańszych miejsc, już lepiej obejrzeć w tv. Siedziałem i na najtańszych, i za koszem i na tych za ok 300 dolarów – zdecydowanie warto dopłacić, choć na tych za koszem nie jest najgorzej.
    Byłem na kilku meczach w LA, w Chicago, nigdy play-off… Najlepiej było na meczu… NCAA, przysięgam. 10x taniej niż NBA, 10x większa intensywność gry, 100x lepsza atmosfera. A hale uznanych drużyn typu UCLA to prawdziwe kościoły koszykówki – można zwiedzać godzinami. Polecam koszykówkę akademicką! A jeśli chcesz spełnić marzenie dzieciństwa i iść na mecz NBA – nie oszczędzaj!

    (8)
  5. Array ( )
    Odpowiedz

    A co do Miami to jestem w szoku ze te wszystkie koty są rookie i nikt ich przed nimi nie wybrał XD jak będą tak dalej grać to będzie jeden z większych stealów jakie widziałem XD

    (1)
  6. Array ( )
    Odpowiedz

    Michigan State (Spartans) to nie Michigan (Wolverines) a autor parę razy myli te drużyny w tekście…Beilein był trenerem Wolverines, a autor pisze “…co znacznie przybliżyło go do spełnienia swoich marzeń –> gry pod skrzydłami Johna Beileina trenującego Michigan State…” i chwilę potem “…Dopiero mecz przeciw Spartans, w którym zdobył pechowe 0/3 zakończył serię 22 spotkań z choć jednym trafieniem zza łuku…”. Jakim Spartans? Michigan State? To co, pierwszy skład kontra rezerwy ? A potem “…Co zabawne, swój rekord strzelecki w NBA zaliczył przeciwko Cavs, drużynie prowadzonej przez byłego mentora chłopaka z czasów Michigan State, coacha Beileina…” . Korekta pliiis…ale art fajny 😉

    (2)
    • Array ( )

      Mój błąd – przepraszam. Tak się życiowo ostatnio składa, że na artykuły mam mniej czasu. Będzie lepiej. Pozdrawiam!

      (3)
  7. Array ( )
    Odpowiedz

    Hmm, czyżby Heat dorobili się swoich Splash Brothers: Robinson-Herro?
    Kolejne obok Dallas objawienie sezonu, może nawet większe?

    (1)
  8. Array ( )
    Odpowiedz

    Zabawne bo od kilkunastu lat uwiebialem DWade co sprowadzalo sie do kibicowania Heat. Pod koniec kariery, kiedy Wade powedrowal do Cavs i potem robil swoje tournee, stwiedzilem ze bede kibicowal Wolves, zeby moze zjednoczyc sie z jakas druzyna NBA (mam wrazenie ze latwiej o to w pilce noznej, za to w NBA raczej ma sie swojego ulubionego koszykarza i jemu kibicuje i z nim wedruje za klubami).

    Czytajac wiecej i wiecej nie tylko graczach Miami, ale tez ich etyce pracy, stylu gry – zastanawiam sie czy nie popelnilem blad i powinienem pozostac przy Miami juz na zawsze! 🙂

    Swietny artykul – przyjemnosc z rana do kawy!

    Dzieki Grzesiek!

    (1)

Skomentuj Gmyru Anuluj pisanie odpowiedzi

Gwiazdy Basketu