fbpx

Dwa największe absurdy draftu NBA

15

gw

Dawno, dawno temu, będzie ze 30 lat wstecz w lidze NBA występowały 23 zespoły. Clippers grali jeszcze w San Diego, Kings w Kansas City, na mapie było też Seattle Supersonics, a Washington nazywali się Bullets. Prym wiodły ekipy z Bostonu oraz Los Angeles, a największą atrakcję w baskecie stanowiła wielka rywalizacja Magic versus Bird. W zespole Utah grał świetny Adrian Dantley (król strzelców ligi ze średnią 30.6) furorę w Detroit zaczynał robić Isiah Thomas, a topowym zbierającym był Moses Malone, gracz 76ers.

W tamtych czasach draft składał się nie z dwóch, ale z dziesięciu (!) rund. Rzecz jasna nie każdy znajdywał zatrudnienie tj. późniejszy angaż w NBA. Po pierwsze, nie było miejsca w lidze dla prawie 250 rookies, po drugie: ligowi menedżerowie szli po bandzie jeśli chodzi o wybory potencjalnych kandydatów do pracy. Nie trzeba było nawet składać podań o chęć przystąpienie do draftu! Poza topowymi prospektami z NCAA, szefowie klubów sięgali po nazwiska młodych chłopaków, którzy choć nie mieli nic wspólnego z koszykówką, prezentowali potencjał fizyczny i gdyby zabrali się za trening, mogli stanowić o przewadze danego klubu nad konkurencją. Liczyło się przejęcie praw do danego nazwiska, nawet jeśli nie grał w kosza…

I tak w 1984 roku, Chicago Bulls wybrali w drafcie najgłośniejsze nazwisko w całych USA. Nie, nie chodzi mi o wybranego z numerem trzecim Michaela Jordana (znacie?) ale o Carla Lewisa – runda X, numer 208…

Kim był Carl Lewis? Gdy ja dorastałem mówili o nim wszyscy. 188 cm wzrostu, 80 kg wagi. Dziewięć złotych medali olimpijskich, ośmiokrotny mistrz świata. Facet biegał jak wiatr, wygrywał dystanse 100, 200 metrów oraz skok w dal. Okres jego “panowania” przypadł na lata 1984-1992 choć i w Atlancie w 1996 roku wygrywał skok w dal.

[vsw id=”1eBKsE3ahZI” source=”youtube” width=”690″ height=”420″ autoplay=”no”]

Wiedzieliście, prawda? Co ciekawe ówcześni skauci Bulls (Ron Weiss i Ken Passon) zarekomendowali Lewisa, który nigdy nie grał w koszykówkę, ani w szkole średniej ani w NCAA ponieważ “był najlepszym, dostępnym atletą”. Heh, to były dzikie czasy…

CZYTAJ DALEJ >>

1 2

15 comments

  1. Array ( )
    Odpowiedz

    Droga redakcjo:
    Wiem, że w NBA mamy zastój i w pełni rozumiem, że artykuły są naciągane.
    Proponuję zatem temat na artykuł, który będzie można rozbudować nawet do kilku wpisów:
    Sezon 2014/2015 krok po kroku (miesiąc po miesiącu?)
    I zacząć pisać o tym co się działo od września/października (kontuzje, wielkie powroty, zmiany trenerów i ogólne zawirowania w NBA). Wszak w tym sezonie działo się bardzo wiele, a i wiele rzeczy było ewenementem (dwóch rookie coachów w finałach itd.)
    Pozdrawiam!

    (-33)
  2. Array ( )
    Odpowiedz

    no kiedyś to faktycznie były jaja z tym rekrutowaniem zawodników, wolna amerykanka dosłownie. Pierwszy “Polak” w NBA też się ciekawie załapał. Piszę “Polak” w cudzysłowie, bo w papierach był urodzonym w Ohio Amerykaninem, mówił jednak po polsku i miał polskich rodziców. Lee Knorek, bo o nim mowa, walczył w U.S Navy podczas II w.ś, a po powrocie kumpel zapisał go do Knicksów. Wyobrażacie to sobie?
    -Siema, co tam?
    -A nic, wiesz, zapisałem Cię dzisiaj do New York Knicks, no co tak patrzysz, kurde, poruszasz się trochę, pobiegasz…
    Ten kumpel podał w klubowych papierach błędne miejsce urodzenia Knorka, wpisując Warszawę, stąd mówiło się o nim jako o Polaku.

    (32)
  3. Array ( [0] => subscriber )
    Odpowiedz

    @andyqcent – przepraszam, pytanie nie było do mnie…

    a po cholerę o tym pisać??
    każdy śledzący NBA, koszykówkę o tym przecież wie…

    (20)
  4. Array ( [0] => subscriber )
    Odpowiedz

    @BLC

    Ciekawy byłby z tego temat artykułu…
    Byłbym zadowolony gdyby w czasie “ogórkowych” przymusowych wakacji takie ciekawoski wypływały na portal.

    p.s.
    Bardzo ciekawy artykuł. krótki ale ma rąbek informacji o których nie wiedziałem.
    Możemy mówić teraz KOSZYKARZ wyraz wielu ukrytych znaczeń…

    (3)
  5. Array ( [0] => subscriber )
    Odpowiedz

    fajny artykuł wow kobieta w NBA, bardzo ciekawy eksperyment kto wie jak by sięto skończyło, ale mimo to ciesze się że jej nie zatrudnili bo mogło by to prowadzic do kolejnych zatrudnien z udziałem kobiet i co dalej ? Where W&M NBA Happens 😀

    (0)
  6. Array ( )
    Odpowiedz

    andyqcent-nie chcesz, nie czytaj proste:)
    Ja uważam, że redakcji należą się WIELKE PROPSY za to, że codziennie można tu poczytać o czymś nowym i ciekawym mimo sezonu ogórkowego. OBY TAK DALEJ!

    (6)
  7. Array ( )
    Odpowiedz

    A podobno ta nba z lat 60 to taka cudowna, tak to pisał któryś z autorów. Mega inteligencja, mega poziom. Tia.

    10 rund? Po co skoro i tak grał bedzie ktos max z 3 rundy. A pozostała gawiedz bedzie jedynie miała wpisane: nie gra w NBA ale jak cos to nalezy do tego i tego zespołu. No niczym z niewolnikami:D

    Koszykówka dopiero tak od lat 80 jest jakos konkretna. wczesniej to albo takie cuda jak tu, albo kilku czarnych dominujacych białą ligę.

    (1)
  8. Array ( [0] => subscriber )
    Odpowiedz

    Nie ma to jak mieć młodszego o rok brata, który przegląda te same strony i robi wpisy z tym samym nickiem…
    Bardzo przepraszam redakcję jak i użytkowników za ten i możliwe że za inne wpisy, których już nie jestem świadomy. Od teraz mam założone konto z hasłem i nie będzie juz dziwnych wpisów z mojego konta.
    A co do artukułu: moim zdaniem dobrze, że nie było jeszcze kobiety w NBA, ponieważ nie sądzę, żeby była ona poważnie traktowana przez samych zawodników, a to tworzyłoby sztuczne ruchy ze środowisk pozakoszykarskich, żeby ta kobieta grała w s5, a z czasem żeby każda drużyna miała przynajmniej jedną koszykarkę w swoich szeregach. Jest WNBA i tam dziewczyny mogą się realizować, co wpływa na wzrost atrakcyjności tej ligi.

    (3)

Skomentuj szymon034 Anuluj pisanie odpowiedzi

Gwiazdy Basketu