fbpx

Frank Brickowski: człowiek, na którego gapił się Dennis Rodman

22
Frank Brickowski

Ilu zawodników NBA pamiętasz z lat dziewięćdziesiątych? Członków Hall of Fame? Wyjściowe składy mistrzowskich ekip? Liderów klasyfikacji punktów, asyst albo zbiórek? Autorów jakiejś wybitnej akcji? Tuż obok w pamięci znajdują się przegrani, spóźnieni w bloku i złapani na efektowny plakat jak Shawn Bradley, którego pociągłą twarzą można wytapetować cały hangar. Jest też jeden facet o swojsko brzmiącym nazwisku, dość niefortunnym jak dla koszykarza, który zdołał wylecieć z boiska DWA razy podczas jednej serii Finałów – przed Wami Frank Brickowski.

Jest 1996 rok. Po siedmiu meczach krwawych walk z Utah Jazz do Finałów awansują Seattle SuperSonics. Przyjdzie się im mierzyć z rekordową ekipą Byków i ich magicznym bilansem 72-10. Pośród ogólnej euforii, gdy konfetti leci z nieba a Stockton i Malone pokonani schodzą do szatni, Glenn Nelson, wieloletni korespondent sportowy Seattle Times nie spogląda w stronę gwiazd zespołu, Paytona i Kempa, ale na siedzącego z boku weterana Franka Brickowskiego. Na twarzy środkowego maluje się niezmierzona radość, jakby znów był dzieckiem.

To wzruszający moment, który doskonale zapamiętałem spośród wszystkich obejrzanych gier.

Bad Boy

Podczas serii z Jazz Brickowski nie przypominał wcale małego, szczęśliwego chłopca. Nie przypominał go przez całą karierę. Wchodzącemu pod kosz Stocktonowi sprzedał potężnego łokcia, po którym rozgrywający, swoją drogą też boiskowy zabijaka, z trudem otworzył oko, i warknął:

Tylko na to Cię stać, Brickowski? – Tak, ale musisz przyznać Johnny, że wciąż robię to całkiem dobrze – odparł roześmiany Brickowski, którego koledzy już kryli przed zemstą Listonosza Karla.

Frank bił się wielokrotnie w ciągu swojej bogatej kariery, z większymi i mniejszymi, z przeciwnikami i z kolegami z drużyny, jak choćby z Detlefem Schrempfem z Sonics. Dwane Casey i Eric Snow zgodnie wspominają, że nie były to jakieś przepychanki tylko regularna bitwa aż do nokautu. Ponoć George Karl, ówczesny trener Ponaddźwiękowców, uwielbiał takie momenty na treningach (może dlatego nie wytrzymał przy nim psychicznie Boogie Cousins). Po zajściu Brickowski mówił:

Detlef to mój serdeczny kumpel, a bójka z dobrym kolegą to nie jest żadna wielka rzecz. Miałem wiele innych dziwacznych bójek podczas obozów.

Relacja Schrempfa niestety się nie zachowała.

Party Hard

Charakter Bricka nie wziął się znikąd, drogę do NBA musiał sobie wywalczyć. Po czterech latach gry na uniwersytecie w Penn State, w trzeciej rundzie draftu 1981 sięgnęli po niego Knicks zaraz wysyłając go do Europy, gdzie przez trzy lata grał we Włoszech, Francji i Izraelu. Gdy europejskie, intensywne wakacje dobiegły końca, po doświadczonego rookie sięgnęli Sonics, skąd posłany został do Lakers pod batutą Magica Johnsona. Panowie, których koszykarsko dzieli wszystko, urodzili się tego samego dnia, miesiąca i roku, może stąd ich dobra znajomość. Z tego czasu pochodzi zdanie po którym również kojarzy się Brickowskiego:

Kiedy umrzesz i pójdziesz do nieba, chciałbyś żeby wyglądało jak imprezy u Magica Johnsona.

Możecie mu wierzyć, w temacie dobrej zabawy Frank jest ekspertem. W czasach gry dla Bucks został skazany za posiadanie marihuany i częstowanie nią licznych gości na terenie rancza Montana, którego był współwłaścicielem wraz ze swym kolegą, Charliem Sheneem. Jointa oferował także trenerowi Karlowi, gdy ten, w ocenie zawodnika niepotrzebnie, denerwował się przy prowadzeniu Sonics.

Zamiłowanie do zakazanych rozrywek nie przeszkadzało Frankowi w kręceniu cyfer na poziomie 15 punktów i 7 zbiórek w ciągu trzydziestu minut gry w barwach Spurs. Mimo ciężkich poranków i nieprzespanych nocy opuścił tylko sześć spotkań. Pomyśl, ile razy ty brałeś urlop na żądanie? Ostatecznie, po przystankach Los Angeles, San Antonio, Milwaukee i Charlotte trafił z powrotem do Seattle…

You’re OUT

No dobrze, kiedy konfetti po finałach konferencji posprzątano, a Sonics wylecieli do Chicago na najważniejsze mecze sezonu, Frank zapowiedział, że utrze nosa Rodmanowi. Fryzura Dennisa przypominała mu kolorowe szlaczki z dziecięcego zeszytu. No i właśnie, chyba za bardzo się podpalił. W pierwszym meczu Brickowski wytrwał na parkiecie 2 minuty zanim sędzia Joey Crawford odesłał go do szatni.

Walka o zbiórkę, łokieć Franka przypadkowo ląduje na szyi Rodmana. Ten przewraca się spektakularnie. George Karl krzyczy “flop!” Brickowski chodzi niezadowolony, Crawford nie ma wątpliwości, Flagrant faul. Moment później, kolejne spięcie wysokich, Brickowski spaceruje koło ławki rezerwowych Bulls skąd krzyczy do niego ubrany w garnitur Jack Haley, który na parkiecie w tamtym sezonie spędził łącznie siedem minut. Jest jednak dobrym kolegą Rodmana, odpowiedzialnym za trzymanie Robaka w ryzach. Brickowski krzyczy:

Siadaj na tyłku babysitterko!

Ponoć przed słowem opiekunka dodaje jeszcze kilka mocniejszych określeń. Smaczku dodaje plotka, że Frank prosił Haleya o kilka dodatkowych wejściówek przed meczem. Panowie znali się z imprez na ranczo. Wróćmy jednak na boisko, Joey Crawford gwiżdże techniczny. Brickowski odwraca się wściekły by zapytać o co chodzi, sędzia przyznaje drugiego dacha, Frank schodzi do szatni, a afera dopiero się rozpoczyna. Każda ze stron ma tu swoje racje:

Próbują dostać mi się do głowy, ale muszą zrozumieć jedno. Nie możesz zadzierać z mistrzem. Jestem po prostu sobą – Dennis Rodman

Odpowiada coach Karl:

On flopuje. Rozdaje łokcie, ciągnie za koszulkę, kopie, popycha – to brudna gra. Nie zadaje ciosu, ale sprawia, że masz ochotę go uderzyć cały czas. Urządza sobie kpiny z całej ligi.

Odpowiedź ligi:

Rodman nie przekracza pewnej granicy, nie dajcie się prowokować i grajcie dalej – Rod Thorne

CZYTAJ DALEJ >>

1 2

22 comments

    • Array ( )

      Tyle samo ile meczy Jordan kończyłby ze zdobyczami punktowymi 50+ 🙂 Na pewno sporo ^^

      (4)
    • Array ( )

      @Ciuus: Uważasz, że Jordan (gracz zasadniczo bez rzutu za 3) robiłby w dzisiejszych czasach po 50 pkt na mecz?

      Myślisz, że Kawhi, Iguodala czy inni dobrzy obrońcy nie dali by sobie z nim rady? Jakby już jednak wjechał pod kosz nie miałby przed sobą powolnego kloca z lat 80-tych tylko szybkiego, mobilnego i silnego dzika pokroju Davisa, Deandre Jordana czy Whiteside’a.

      Serio, tak jak np. uważam, że Magic Johnson przy dzisiejszej grze mógłby być jeszcze bardziej wartościowym zawodnikiem tak Jordan z przeciętnym rzutem z dystansu, a operujący na dynamice, atletyczności i kontroli nad piłką straciłby jednak trochę i nie robił sezonów z średnimi 37 ppg.

      Oczywiście to takie impresje zakładając, że wrzucamy gracza “as was” z jego grą i skillami z tamtych czasów (a nie, że urodził się w 1995 i szkolą go od HS pod aktualny system gry).

      (-7)
    • Array ( )

      Kamil
      Tak. Tak właśnie uważam. Uważam że Jordan przy dzisiejszych sędziach którzy gwiżdżą czasem bzdury nie potrafiąc odgwizdać równocześnie prostych kroków jakiejś gwieździe MJ robiłby co chciał na boisku i ani Iguodala ani Kawhi nie byłby w stanie go ograniczyć bo wiązało by się to z większą grą na faul której w dzisiejszych czasach nie ma. Prosta kalkulacja

      (2)
    • Array ( )

      JORDAN DAŁBY RADĘ! Dlatego, że poza niesamowitym talentem, niezwykle ciężko pracował na sobą i swoimi słabościami. Jordan bazował na dynamice w początkowych lata kariery, potem poprawił rzut tyłem do kosza i drybling. Zacząć też grać bardziej zespołowo. Jestem przekonany, że gdyby zaszła taka potrzeba to skuteczność rzutów za 3 też by poprawił. Gość był w tej grze naprawdę dobry, a inteligencja pozwalała mu dopasowywać się do gry obronnej przeciwnika.

      (1)
  1. Array ( [0] => contributor )
    PATRON
    Odpowiedz

    Artykuł o Franku nie wierzę…Dzięki stary .Frank mój człowiek pamiętam jak walił tróje w playoffs 96 pomagając Sonics dotrzeć do finałów.

    (11)
  2. Array ( )
    Odpowiedz

    Piekne czasy, piekna agresywna gra. To nadawalo calej grze smaczku, gra byla twarda. W dzisiejszych czasach za samo spojrzenie w stylu Rodmana dzis leca techniczne.

    (8)
  3. Array ( )
    Odpowiedz

    Rodman to naprawdę gnida jakich mało…i dlatego był wyjątkowy!
    Przyznam, że też lubię trochę prowokować przeciwników, choć nie aż tak bezczelnie :p

    (2)
  4. Array ( )
    Odpowiedz

    @śledziu24: boś młody! ja go pamiętam z total nba ’96 chyba, razem z Eric’em Piatkowskim myślałem, że to jacyś Polacy są i się dziwiłem, czemu kurde nam nie mówią o nich XD

    (17)
  5. Array ( )
    Odpowiedz

    @BLC

    Eric Piatkowski miał nick “The Polish Rifle” kiedy grał w South Dakota i jest tam w HoF. Wygląda jak Polak, ma polskie nazwisko i nick, czyli coś w tym musi być..

    (6)

Skomentuj julius Anuluj pisanie odpowiedzi

Gwiazdy Basketu