fbpx

Ghost players: legendy NBA na bocznym torze

14

top

“Ready or not, here they come…” brzmiał napis na legendarnej już okładce magazynu SLAM, u progu rozgrywek 1996/1997 (dokładnie w lutym 1997). Gracze, których dotyczył, stali się ikonami mojego pokolenia fanów NBA. Była to generacja wyrosła na koszykarskim boomie lat 90’tych, kiedy to NBA można było oglądać na TVP2, a każdy szczyl wiedział co znajdzie w telegazecie na stronach 265-268. Walutą naszych czasów były karty Upper Deck, wymieniane pod salonami gier video i na szkolnych przerwach. Tylko tyle Ameryki mogliśmy mieć wtedy w Polsce. Aż tyle. Pod łóżkami piętrzyły nam się stosy koszykarskich magazynów, w których, oprócz Michaela Jordana, królowali oni:

Młodszym wymienię, od lewej do prawej: Marcus Camby, Ray Allen, Stephon Marbury, Kobe Bryant, Shareef Abdur-Rahim, Jermaine O’Neal, Kerry Kittles, Steve Nash, John Wallace, Antoine Walker, Samaki Walker. Z biegiem lat wykreślam z tej okładki kolejnych kończących karierę zawodników. Wraz ze zbliżającą się nieuchronnie sportową emeryturą Kobe Bryanta, nastąpi w NBA finał pewnej ery.

Oczywiście, nie zapominamy, że są jeszcze Kevin Garnett, Tim Duncan, Andre Miller, Manu Ginóbili, Paul Pierce, Dirk Nowitzki, Jason Terry czy Vince Carter. Spójrzmy jednak prawdzie w oczy, ilu z nich ma jeszcze szansę cokolwiek zwojować w tej lidze? Jedynie Tim i Manu nie ustają w swych mistrzowskich aspiracjach, choć, powiedzmy to sobie szczerze, poczciwy Pop z roku na rok stara się zdejmować im z barków nieco odpowiedzialności i chwała mu za to.

Nowitzki, Pierce, Carter… wciąż trzymają się dzielnie, ale ciężko oprzeć się wrażeniu, że z każdym kolejnym nazwiskiem dopisanym do tej wyliczanki pikuje w dół poziom oczekiwań, przynajmniej w kwestii tego, jak indywidualny performance przekłada się na wyniki drużyny. Coraz bliżej nam tu do kategorii “ghost players”, reliktów przeszłości wyjętych poza nawias zmagań o trofea. “Irrelevant”, jak to ktoś zgrabnie ostatnio powiedział na antenie studia NBA.

A przecież jeszcze niedawno…

[vsw id=”S-Yab9KniUk” source=”youtube” width=”690″ height=”420″ autoplay=”no”]

Właśnie Kevin Garnett i Kobe Bryant są tymi dwoma zawodnikami, których najbardziej będzie mi brakować, kiedy ich kariery dobiegną końca. Ich końcowe sezony traktuję jak ostatnie okrążenie zwycięzcy olimpijskiego maratonu, kiedy z flagą na plecach dumnie dobiega do mety witany owacjami tłumu. Bo takie przecież były ich kariery, zwycięskie. Kobe, to ponad wszelką wątpliwość jeden z najlepszych koszykarzy w historii, 5 tytułów mistrzowskich, 2 MVP Finałów, MVP Sezonu zasadniczego i 18 występów w ASG (ten 18-sty jeszcze przed nim). Jego 15 powołań do All-NBA Teams to rekord, który dzieli jedynie z Kareemem Abdul Jabbarem i Timem Duncanem. Temu ostatniemu ustępuje w wyborach do All-Defensive Teams, będąc sklasyfikowanym na drugim miejscu w historii z liczbą 12 powołań.

Po części dzięki swojej grze, a po części dzięki kulturze mediów, Kobe zbudował swój wizerunek zimnego egzekutora i doświadczył globalnej sławy niedostępnej nikomu przed nim. Larry i Magic zmienili oblicze NBA, Michael Jordan wniósł ją na nowy poziom. Kobe Bryant jest ukoronowaniem tego procesu.

Słyszałem, że raz ćwiczył jeden rzut przez godzinę. Jeden rzut. Przez godzinę. I to nie była żadna trójka, tylko typowy rzut z półdystansu. Wiesz jakie to może być nużące? Jak skoncentrowany musisz być, żeby wykonywać JEDEN RZUT przez godzinę? Żeby móc tak oszukać swój mózg? To niewiarygodne. A on przerobił tak wszystkie możliwe rzuty… na każde zagranie obrońcy ma dwie odpowiedzi, czasem trzy. Z jego pracą nóg wypracuje sobie każdą pozycję do oddania rzutu. Niektórzy robią to dryblingiem, on robi to stopami. Tańczy wokół ciebie, albo wiesza cię w powietrzu i bang! Raz za razem… [Jamal Crawford]

1

Crawford uważa, że Kobe jest w tym trochę jak Olajuwon…

CZYTAJ DALEJ >>

1 2 3

14 comments

  1. Array ( )
    Odpowiedz

    Wszyscy pisali już to setki razy, ale napiszę po raz kolejny. Świetna robota BLC. Twoje arty czyta się jednym tchem. 😉

    (93)
  2. Array ( )
    Odpowiedz

    przecież te 12 powołań kobasa do all defensive to jest kpina… miał może z 4 czy 5 sezonów, w których mu się należało, ale reszta wyborów to głównie za zasługi i nazwisko…

    (-30)
  3. Array ( )
    Odpowiedz

    @ Blejk (z całym szacunkiem dla BLC0 “Nie znam w internecie drugiego takiego kto pisze tak awietnie” – bo nie czytałes moich tekstów 😉 Uwielbiam te czasy, tak jak autor tekstu, wychowałem się na potyczkach tych graczy. Dodatkowego smaczku tej rywalizacji dodawał fakt, że ja jestem “wiecznym Wilkiem” a mój najlepszy przyjaciel był fanem Lakers i Kobasa. W tedy nie znosiłem Kobe, ohhh, nie cierpiałem go, ale teraz po latach doceniłem jego kunszt koszykarski i nisko chylę czoła. To były bardzo dobre czasy, dobre dla ligi i przede wszystkim dobre dla nas (chociaż nie było możliwości ogladania NBA na wyciągnięcie ręki jak teraz, był tylko internet przez modem i DSF) czasy podbite przekonaniem, że NBA, koszykówka to bóstwo, cholera, jak ja czasem tęsknie za tymi chwilami…

    (-19)
  4. Array ( )
    Odpowiedz

    heh, początek artyukułu… piękne czasy… Tęsknię za czekanie na mecze na DSF, tęsknię za lamerskim “Hej, hej tu enBiEj” Szaranowicz. Dziś mogę oglądać NBA w rozdziałce 15 mln x 80 mln Cosmos HD, moge ogladac 24h na dobę, moge zainstalowac sprzet stereo dzieki ktoremu czuję sie prawie jakbym był w hali, mogę oglądać na żywo meczi i sam sobie cofać każdą sekundę meczu… i co? i nic. Wszystko się rozmyło, jak masło za cienko rozsmarowane na kromce chleba. Nijakie, przeźroczyste, bez większych emocji, bez zarywania nocy (zawsze można na komórce w uchwycie w samochodzie obejrzeć jednym okiem jadąc do pracy).

    Czekam jeszcze tylko na reklamy na koszulkach graczy i możliwość zamontowania ekranu w środku kibla tak żebym nawet lejąc mógł oglądać NBA. Tylko, że dzisiejsze oglądanie i oglądanie w latach 90tych to jak ziemia i Niebo. Pozdro all staruchy 🙂

    (28)
  5. Array ( )
    Odpowiedz

    Eh zawsze dobrze jest powspominac tamte lata. Lezka w oku az sie kreci. Nie zrozumie ten kto tego nie przezyl, piekne czasy. I te stroje Vancouver, jak dla mnie najpiekniejsze w calej historii nba. A Abdur-Rahim to byl kozak. Uwielbialem ogladac wtedy ich mecze ( jeszcze byl bialy niedzwiedz Bryant Reevs i Michael Dickerson), tzn to co w tvn i dsf mozna bylo looknac, bo neta jeszcze czlowiek nie mial. Telegazeta jak autor pisze to zawsze rano przed szkola sprawdzane wyniki, czesto przez to sie spoznialem bo wyniki dawali glownie kilka min przed 08:00 hehe a ja zawsze czekalem chocby nie wiem co 🙂

    (4)
  6. Array ( )
    Odpowiedz

    Ani trochę nie będzie mi brakować Garnetta. Mogę docenić jego umiejętności, wolę walki i charakter. Ale przez ponad 2,5 dekady oglądania przeze mnie NBA żaden inny zawodnik nie działał mi tak na nerwy. A im jest starszy tym bardziej 😉

    (-9)

Skomentuj bin Anuluj pisanie odpowiedzi

Gwiazdy Basketu