fbpx

Kobe, Dwight, Nash i Pau: Dream Team, którego nie było

24

Gdy przeczytałem ostatni artykuł dotyczący Dwighta Howarda, wszedłem w stan nostalgii i wspomnień. Nigdy nie byłem fanem Supermana vol. 2, nie wzbudzał mojej sympatii, jej braku tym bardziej. Co prawda spotkaliśmy się w jednej drużynie, gdy trafił do “moich” Lakers. Mimo szumnych zapowiedzi, według mnie wnosił do drużyny mniej niż Pau Gasol, którego przy okazji skutecznie ograniczał. Cóż, klasyczny przykład osoby, która zjawiła się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwym czasie.

Jest lato 2012 roku, w atmosferze bliźniaczej do wynalezienia antybiotyku, 10 sierpnia Howard przywdziewa królewskie złoto i purpurę stając się częścią niesprawiedliwego, aczkolwiek misternie uknutego planu podpicia koszykarskiego świata. Upraszczając temat, istnym majstersztykiem było pozbycie się rozdartego niczym doktor Judym, Andrew Bynuma, który dumał nad wyborem między koszykówką, kulą do kręgli i własną fryzurą by pozyskać Dwighta. Pamiętacie na pewno, Lakers mieli być drużyną z gatunku „galacticos”.

Nash się wysypał

Z premedytacją pomijam tutaj kazus Nasha, który w moim odczuciu nadawał się już wtedy – wybaczcie fani – na trenera graczy obwodowych (byle nie w obronie), nauczyciela gdzieś z boku sztabu, a co najwyżej mentora z ławki. Dwukrotny MVP był w zdrowotnym stanie uczestniczyć w zajęciach zespołu na podobnej zasadzie jak zapraszany niejednokrotnie przez Jaxa na treningi Lakers, Scottie Pippen, który trochę przekazał, co innego opowiedział, a jeszcze czasem włączył się, by pokazać bycze rogi na parkiecie.

Tak, Nasha 2012 uważam za człowieka niezdolnego do gry na profesjonalnym poziomie NBA, który wykorzystał moment, swój status i sławę, by w pełni świadomie skłamać co do swojego zdrowia i łyknąć niezły kontrakt w świetle jupiterów Hollywood (sam przyznał w wywiadzie w 2015 roku, że do Lakers trafił z wątpliwą dyspozycją zdrowotną, zdając sobie sprawę z kontuzji).

Nie wiem, czy w Phoenix mieli dostęp do soku z gumijagód, przejęli recepturę Panoramixa, czy kleili Gatsby’ego ukraińskim butaprenem, ale pewnym jest, że facet hibernowany w Arizonie, roztopił się w słonecznej Kalifornii. Z uśmiechem na ustach dodajmy. I w ten oto sposób przeczytaliście wątek, który stwierdziłem, że pominę, heh.

Mike D‘Antoni

Cały ten zespół został błędnie skonstruowany. Showtime z naciskiem na „show”, ale zupełnym pominięciem „time”. Każdy na zupełnie innym etapie kariery, niekompatybilni stylem, zbyt wiele różnic jak na na drużynę klasy mistrzowskiej. No i kto do zespołu, w którym połowa składu nie wie czym jest defensywa, dobiera spiętego Włocha, który pędzi zawodników od kosza do kosza, niczym trzodę na corocznym wypasie w Brokeback Mountain.

Cóż, może Mike D’Antoni również ma swoje tajemnice… Za tamten sezon powinni mu decyzją administracyjną usunąć „d” z nazwiska (wiecie, na zasadzie klasyka „Psikutas bez “s”) wszak sam wykrzykiwał zza linii bocznej „Where is the D?” Ale umiejętności obronne zdały się opuścić nawet trzykrotnego obrońcę roku, Howarda.

Zresztą to także efekt braku „tajmingu”. Dziesiątego sierpnia 2012 roku nikt w zgiełku zapowiadanego pobicia rekordu 72-10 nie brał pod uwagę doniesień dotyczących Dwighta. O jego bólach kręgosłupa, problematycznej obręczy biodrowej i sztywniejących plecach. Dzisiaj możemy jedynie dywagować, na ile poważne były to dolegliwości. Czy stanowiły tak poważne ograniczenie czy też były jedynie żałosnym tłumaczeniem i zasłoną dymną? W tym wypadku nie stawiam tezy.

Dwight Howard

Dla mnie Howard do tamtego zespołu nie pasował jak Gowin do PiS (Ło panie! Polityka! GWBA nie idźcie tą drogą!) ktoś tu nie pomyślał, marząc o podwalinach Princeton, a oddając łuk w ręce rewolwerowca (run & gun). Głębszej analizy tej kwestii ode mnie nie oczekujcie, bo „nie bawię się w NBA fantasy”.

Jedni kojarzą Dwighta z koniem inni z mini wersją Supermana Sam nie wiem czy przez te sztywniejące plecy czy też nienaganną muskulaturę utożsamiam go z posągiem. Bo takim monumentem był właśnie w Lakers. Podkoszowym nie do ruszenia: sztywny, wolny i zniechęcony. Niezły wertykalnie, nie istniejący horyzontalnie. I nagle wyszło, że jedyny arsenał zagrań, który mu został to ten dziwny półhak.

W marcu 2013 roku wiedzieliśmy, że krytyczne słowa Hakeema Olajuwona to coś więcej niż wypaczona, subiektywna opinia przebrzmiałej gwiazdy. Do tej pory Dwight niewiele techniki opanował. Do czasu owianych tajemnicą problemów z plecami przekonany był, że coraz szersze bary i wyskok dosiężny zapewnią mu nieustającą dominację. Nie lubię przytaczać w tekstach statystyki, bo uważam ją za pracownicę zamtuza w świecie sportu, ale znów będę niekonsekwentny:

17.1 punktów i 12.4 zbiórek na mecz w 2013 to przecież świetne numery, zwłaszcza u boku Kobe. Warto nadmienić, że Howard miewał mecze świetne (28/20 z Magic, 31/16 z Bucks, 39/16 z Magic) i żenująco słabe (7/4 z Grizzlies, 5/2 z Raptors, czy kończące przegrany sweep ze Spurs 7/8).

Swą użytecznością, zaangażowaniem i mową ciała Dwight sprawiał wrażenie gościa, który nie wie, po co na parkiecie się znalazł. I dużo faulował: 3.8 przewinienia na mecz to najwięcej w jego karierze. Do tej statystyki możemy dopasować bardzo wiele teorii np. ukrywanie kłopotów ze zdrowiem, ale jedno jest pewne: dyspozycja defensywna Howarda w Lakers była tak daleka od jego szczytowej formy jak wierność od Nicka Younga.

Muszę, ale bardzo chcę

Pamiętacie co zrobił Steve Nash z Amar’e i Gortatem? Jak współpraca z Kanadyjczykiem ugruntowała status obydwu? No i weźcie mi wytłumaczcie, jak prostemu chłopu, jakim niby cudem taki kreator jak Nash nie dogadał się z Howardem – przez laty najskuteczniejszego podkoszowego w akcji pick and roll? Koniec końców w tym całym… ogrodzie rozkoszy, za sprzątanie musiał zabrać się sami wiecie kto. Nie żeby nie chciał. To nie Lech Wałęsa “nie chcem, ale muszem” ale Kobe Bryant “muszę, ale bardzo chcę” #mamba_mentality

Przyczynkiem do biogramu Howarda jest dwuletni „dwightmare” poprzedzający przejście do Lakers. A to koledzy nie tacy, a to miasto nieciekawe, indywidualnie osiągnąłem wszystko. W ogóle to sprowadźcie mi wzmocnienia, bo wyślę wszystkie piłki w dwudziesty rząd trybun. Tak trywializując mam tu na myśli przyczynienie się Dwighta do niezdrowej atmosfery w organizacji, która już na samym początku zwiastowała smutny koniec.

I z czego Howard nie zdawał sobie sprawy: odbiła się czkawką w odbiorze jego odejścia z Lakers, niepowodzeń w Houston, rzekomego lenistwa w Hawks. Paskudzenie własnego gniazda nigdy nie prowadzi do niczego dobrego. Smród ciągnie się za człowiekiem jeszcze długie lata. Tak to wygląda w przypadku Howarda i bardzo trudno o oczyszczenie. Tak naprawdę nie dowiemy się dlaczego tak desperacko próbował opuścić Orlando.

Present day

Rzecz jasna popełnienie meczu pod tytułem 32/30 to osiągnięcie wybitne, zwłaszcza w schyłkowym okresie kariery. Myślę, że nikt przy zdrowych zmysłach nie będzie deprecjonował dorobku Howarda z czasów gry w Orlando, bo był to genialny obrońca podkoszowy (trzy statuetki DPOY) dysponujący potężnym blokiem z pomocy i świetnym zasięgiem w pionie. Lata 2007-2012 to czas, w którym samozwańczy Superman z Florydy rządzi pod, przed i nad obręczami, a od szeroko odsłoniętego uśmiechem garnituru uzębienia odbijają się flesze po każdej udanej akcji.

Ale zawodnika oceniam za całą karierę, dlatego o taką refleksję pokuszę się, gdy Howard swoją zakończy. Czy skończy jako niespełniona gwiazda bez pierścienia niczym Malone i Barkley? Pójdzie w alkohol niczym Steve Francis? A może ostatecznie pogodzi z rolą “zadaniowca” i spokojnie dowiezie wagonik swojej kariery do końcowej stacji. Gdybym jednak miał ocenić jego dotychczasowy stan kariery, to wbrew dawnym opiniom, na żadnym etapie jego rozwoju koszykarskiego nie zacząłbym budowania składu od Howarda, bo u “franchise playerów” zawsze doszukuję się fundamentalnego warsztatu po obydwu stronach parkietu.

[HORC]

Autor jest czytelnikiem portalu, to jego pierwszy tekst opublikowany na GWBA.

24 comments

  1. Array ( )
    Odpowiedz

    Trochę mniej (tak o połowę) tych kwieciestych porównań i będzie lepiej. Po przeczytaniu artykułu nie wiem o czym był. O Lakers z czasów Nasha, Gasola, Howarda? O ówczesnym Dwighcie czy o przekroju jego kariery?

    (144)
    • Array ( [0] => contributor )
      PATRON

      Momentami strasznie chaotyczne, a masa wyżyłowanych porównań przysłania czytelność. Raz króciutkie zdania, a zaraz wielokrotnie złożone, z całą gamą interpunkcji i nawiasów. Ciężko mi było przebrnąć, poległem na pierwszym akapicie o Dwight’cie.

      (-2)
    • Array ( )

      @bobciu A Ty przeczytałeś w życiu jakąś książkę? Strasznie to dziwne, że w tekście są zdania pojedyncze i złożone i jeszcze interpunkcja. I co znaczy wyraz “dwight’cie” mistrzu języka?

      (5)
  2. Array ( [0] => contributor )
    PATRON
    Odpowiedz

    wszystko co napisałeś jest prawdą, ale trochę im się oberwało za cały skład. Tamci Lakers to szereg porażek. Prawie cały skład był kontuzjowany. Ogólnie kiedyś podsumowałem że lakersom zabrakło zdrowia a system D’antoniego brak tego zdrowia szybko przełożył na rehabilitację. Źle dobrany skład i tyle.

    Najgorsze że Dwightmare zakończył erę Kobego. Zbyt wcześnie i niestety bezpowrotnie.

    (20)
  3. Array ( )
    Odpowiedz

    Bardzo przyjemny artykuł, ciekawe porównania, ogólnie dobrze się czyta, ale jednak jeżeli nazywa się artykuł “DREAM TEAM, KTÓREGO NIE BYŁO” można rozszerzyć zakres opisywanych wątków do całego zespołu, roli różnych zawodników, analizy co konkretnie zawiodło itp. Zamiast tego powstał artykuł w 3/4 o Howardzie i troszkę o innych(trener, Nash) rzeczach. Myślę, że i temat bardzo ciekawy i talent do pisania jest, tylko trochę koncepcja nieprzemyślana.

    (28)
  4. Array ( )
    Odpowiedz

    przyczyną dlaczego Nash był w Arizonie produktywny jest świetny sztab medyczny. Ponoć najlepszy w całej lidze

    (5)
  5. Array ( [0] => subscriber )
    Odpowiedz

    A tak pamiętamy ten dream team, a ile zachwytów było nad nimi także na Waszej stronie jak się utworzyli to tym bardziej 🙂
    Howard niestety nie umiał się dostosować do zupełnie innych warunków jakie tam miał względem Orlando, nie dopasowanie z Gasolem, mnóstwo pajacowania za co spadło na niego pełno hejtu, do tego połamany Nash i nic nie robiący w obronie Bryant – to nie mogło się udać.
    Minęło 5 lat od tego niewypału, a Howard dalej radzi sobie bardzo przyzwoicie, całokształtem kariery mocno niedoceniany zawodnik.

    (1)
  6. Array ( )
    Odpowiedz

    Teraz w Hornets Howard gra najlepiej od czasów gry w Orlando.Niby piszą że ostatnio gra słabo a Gortat zagra na poziomie powiedzmy 10pkt 10zb i solidny wystep.Gdzie tu logika?

    (5)
    • Array ( )

      Porównaj co osiągnął Gortat i Howard, ogólnie nie ukrywajmy Howard był kiedyś jednym z lepszych All starów oraz przez kilka lat najlepszym centrem w lidze. A Gortat? Średni center i to jeszcze z Europy, z Polski. Z kraju gdzie koszykówka jest na niskim poziomie,więc osiagnięciem jest już nawet to,że wychodzi w s5, ma dobry kontrakt i tyle lat trzyma się w NBA. Gortat byłby idealnym centrem w GSW zamiast Zazy , miałby chociaż pierścień . I tak jego największym osiągnięciem jest bycie z Bachledą 😀

      (0)
  7. Array ( )
    Odpowiedz

    Pomysł na artykuł ok, wykonanie … hmm … średnie, przydałaby się też jakaś korekta gramatyczna tych wszystkich tekstów bo momentami czyta się ciężko.

    (-1)
  8. Array ( )
    Odpowiedz

    Pytanie do osób bardziej zorientowanych. Czy New Orleans Hornets w momencie zmiany w Pelicans zrzekli się historii “Hornets” i oddali ją w ręce Charlotte? Jako drugi strzelec w historii organiacji podawany był Dell Curry, sądziłem, że aktualni Hornets nie mają nic wspólnego z Hornets lat 90′ i że są przedłużeniem historii Bobcats (tak jak OKC przypisuje sobie historię Seattle Supersonics). To skomplikowane, ale jestem pewny, że ktoś w temacie to zrozumie i mi odpowie. Pozdro 😉

    (1)

Skomentuj Marcin Anuluj pisanie odpowiedzi

Gwiazdy Basketu