fbpx

Lot na terytorium wroga: Atlanta Hawks za żelazną kurtyną

10

Mecze rozgrywane pod hasłem “NBA Global Game”s mają naprawdę długą tradycję. Istniały jeszcze zanim koszykówka NBA zaczęła pukać w ekrany naszych telewizorów i komputerów (i telefonów!) każdego dnia, czyniąc z tych rozgrywek ligę ogólnoświatową. Pierwszy mecz, w którym drużyna NBA zmierzyła się z przeciwnikiem poza USA rozegrano jeszcze w latach 70-tych, gdy Maccabi Tel Aviv podjęli u siebie Washington Bullets we wrześniu 1978. Ówcześni mistrzowie NBA, w barwach których występowali wtedy Wes Unseld, Mitch Kupchak, Elvin Hayes i Bob Dandridge, przegrali (97-98) na oczach 10 000 izraelskich kibiców.

Wes Unseld, poruszając się po Izraelu, zakładał na afro jarmułkę. Wygląd ten nazywał “judefro”.

Rozpoczęta wówczas tradycja międzynarodowych pojedynków była kontynuowana, a kluby takie jak Seattle Supersonics, Phoenix Suns czy New Jersey Nets rozgrywały swoje mecze w RFN, Włoszech czy Szwajcarii. Dwanaście lat po pamiętnym meczu w Tel Avivie rozegrano “na obcej ziemi” pierwsze spotkanie sezonu regularnego między Utah Jazz a Phoenix Suns. Obie ekipy spotkały się w Tokio, gdzie górą były Słońca, w dużej mierze dzięki 38 punktom i 10 zbiórkom Toma Chambersa (dla Jazz Karl Malone zdobył 33 pkt i 10 zbiórek).

#Za żelazną kurtyną

W tym artykule chciałbym jednak przypomnieć inne spotkanie, nie mniej przełomowe. W 1988 roku ekipa Atlanta Hawks, jako pierwsza drużyna NBA, zawitała za żelazną kurtyną. Układ sił w międzynarodowej koszykówce wyglądał wówczas nieco inaczej niż obecnie. Było to przecież 4 lata przed pierwszym Dream Teamem z Barcelony. Wszak ’88 to rok Igrzysk w Seulu, gdzie Amerykanie (m.in. David Robinson, Danny Manning, Dan Majerle, Mitch Richmond, Stacey Augmon) wywalczyli “dopiero” brąz, plasując się za Sowietami i Jugosławią.

Wracając do Hawks, ekipę prowadził wówczas Mike Fratello, a właścicielem był Ted Turner, co jest o tyle istotne, że przyjaźnił się on z samym Michaiłem Gorbaczowem, którego polityka rozluźniła nieco zimnowojenny gorset w ZSRR, umożliwiając, pośród wielu ważnych zmian w polityce krajowej i zagranicznej, również takie inicjatywy, jak opisywany mecz.

Ta retoryka nie przemawiała jednak do koszykarzy Atlanty, którzy wciąż traktowali wyprawę do Związku Radzieckiego jak lot na terytorium wroga. Kevin Willis wspominał potem, ze “za cholerę” nie chciał tam jechać, natomiast Mike Fratello mówił:

To była dla nas zupełnie nowa sytuacja, nie wiedzieliśmy dokładnie jakie są prawdziwe relacje USA i ZSRR, w co się pakujemy.

Stare powiedzenie brzmi “miłe złego początki”, jednak w tym wypadku wcale nie zaczęło się miło. Drużyna Hawks spodziewała się lotu czarterowego, dzięki któremu mieli dostać się do Suchumi, jednak okazało się, że polecą lotem zwykłym, co więcej, ich współpasażerowie przewozili na pokładzie zwierzęta hodowlane, co było dla zawodników zupełnym novum, tak jak i wiadro z wodą i chochlą, służące za rezerwę “mineralki”. W drodze do hotelu przymusowy przystanek zaliczyli przez stado bydła, pasące się przy szutrowej drodze i uniemożliwiające przejazd.

Lokalne rozrywki, czyli wieczór z flaszką gitarą. Od lewej: Aleksander Wołkow, Sarunas Marciulionis i Steve Holman, komentator sportowy Hawks 

Ich ośrodek, położony nad Morzem Czarnym, był centrum przygotowań olimpijskich. Na zdjęciach prezentował się nieźle, ale zawodnicy nie wiedzieli, że już od kilku lat jest nieczynny, nie działa w nim klimatyzacja, w prysznicach jest tylko zimna woda, a na dodatek życie uprzykrzają roje komarów. Gdy kontyngent amerykański, składający się z drużyny, rodzin i działaczy, wytoczył się autokaru, taszcząc pod pachami, oprócz standardowych podróżnych tobołków, sprzęt do nurkowania i jazdy konnej oraz inne tego rodzaju wakacyjne fanaberie, Gruzini tylko spojrzeli po sobie “Oni nie wiedzą, gdzie się znaleźli”.

Dominique Wilkins i coach Fratello na Placu Czerwonym

W ciągu 12 dni miały zostać rozegrane 3 spotkania. Pierwsze w Tbilisi, potem w Wilnie, a na końcu w Moskwie. Całe przedsięwzięcie miało oczywiście wymiar dyplomatyczny. NBA również chciała na tym skorzystać, budując swoją globalną markę na nowym terenie. Swój interes w tym wszystkim mieli również Hawks, którzy za żelazną kurtyną chcieli zwerbować dwóch wspaniałych koszykarzy: Sarunasa Marciulionisa (ostatecznie trafił do Golden State) i Aleksandra Wołkowa (z nim się udało).

#Przyjaźnie ponad podziałami

Jak pisaliśmy wcześniej, zawodnicy Atlanty lecieli do ZSRR z dużą dozą rezerwy, ale ich przeciwnicy również nie do końca wiedzieli jak odnaleźć się w zaistniałej sytuacji. Gdy na kilka miesięcy przed ustaloną datą ruszyły przygotowania do turnieju, wielu zawodników Czerwonej Gwiazdy zupełnie nie wierzyło, że dojdzie on w ogóle do skutku:

Ta, jasne. Atlanta ci tutaj przyjedzie. Śmialiśmy się z tego między sobą i robiliśmy żarty podczas przygotowań, ale oni faktycznie się u nas zjawili [Wołkow]

Jakiekolwiek uprzedzenia ustąpiły, gdy tylko zawodnicy zaczęli mieć ze sobą styczność. Duża w tym zasługa Wołkowa, który płynnie mówił po angielsku i dużo rozmawiał z koszykarzami z USA. Dla niego i wielu jego kolegów z drużyny spotkanie graczy NBA było jak poznanie sławnych aktorów.

Oprawa turnieju była bardzo oficjalna…

Sowieci spodziewali się po jankesach pewnej arogancji, ale nic takiego nie miało miejsca. To jeszcze bardziej ośmieliło Marciulionisa i Wołkowa do zademonstrowania na boisku, że wszyscy koszykarze byli ulepieni z jednej gliny. Nastroje były coraz lepsze:

Mieliśmy dzień wolny i przyszło do mine kilku kolegów z drużyny Hawks, mówią “Sasza, chcemy iść się zabawić!” Mówię “OK, znacie już Suchumi, wiecie co tu może być za klub, najwyżej! Byłem pewny, że nic się nie znajdzie, ale podzwoniłem po znajomych. Po kilku godzinach zapukał do mych drzwi oficer KGB. Mówi “Saszka, ja cię proszę, ty nie rób głupstw!” Udałem głupiego, więc mówi tak: “Masz im powiedzieć, że jest święto i wszystko zamknięte.” Nikt z Amerykanów nie wyszedł tej nocy do miasta [Wołkow]

…ale znalazło się też miejsce na zabawę

CZYTAJ DALEJ >>

1 2

10 comments

  1. Array ( )
    Odpowiedz

    Mecze NBA w Europie to wspaniała inicjatywa. Czekam aż będzie jakiś w Polsce, ale chyba to marzenie ściętej głowy, za mały rynek jest u nas, chociaż myślę, że zainteresowanie byłoby duże. Może kiedyś wielka koszykówka zawita do Warszawy, bo jedyny przebłysk NBA jaki widzimy w Polsce to w pewnym stopniu campy Gortata i zawodnicy niechciani w lidze i grający u nas. Także mam cichą nadzieję, że kiedyś pójdziemy na jakiś mecz 😀

    (20)
    • Array ( )

      No na narodowym mecz dwóch drużyn NBA byłby czymś, nagłaśniany przez media w całym kraju pewnie stadion zapełniłby się aż po dach, chociaż wejściówki pewnie walnęli by większe niż na playoffs

      (0)
  2. Array ( )
    wielmozny pan P 31 lipca, 2017 at 15:20
    Odpowiedz

    ciekawe, ze te mecze pokazywane były w TVP, a komentatorzy w niezapomniany, poczciwy, sposób
    przybliżali widzom zarówno samą NBA, jak i sylwetki zawodowców zza Oceanu.

    takie to były czasy.

    wspaniała inspiracja wówczas dla wszystkich, którzy preferowali piłkę koloru
    pomarańczowego, omijając dumnie i obojętnie te place do gry, na których królowała
    “biedronka” :]

    (11)
  3. Array ( )
    Odpowiedz

    Film nazywa się Czarodziej z Harlemu i dajesz takie zdjęcie na końcu… BLC, chyba pobrales nie ten film o takim tytule XD

    (7)
  4. Array ( )
    Odpowiedz

    Jak mowa o czarnoskorych koszykarzach w komunistycznych klimatach to polecam poczytac historie o kent’cie washingtonie czyli tym murzynie ktory grał w kosza w “Misiu” i na nim tez wzorowano glownego bohatera w “czarodzieju z harlemu”. Koles po prostu przyjechal do polski grac w kosza z usa w tamtych czasach i w 1980 roku byl nawet mvp plk

    (5)

Skomentuj Sledziu 24 Anuluj pisanie odpowiedzi

Gwiazdy Basketu