fbpx

Mike Bibby nabity jak lufa czołgu: wspomnienia z NBA

22

Rok 2002. Trwa największa sędziowska ściema w historii amerykańskiej koszykówki. Zegar odlicza ostatnie 14 sekund szóstego meczu finałów konferencji. Lakers prowadzą z Sacramento jednym punktem. Sama tylko IV kwarta przyniosła LAL dwadzieścia siedem (!) rzutów wolnych, a zawodnikom Sacramento kompletnie siadły nerwy. Po wznawianą z boku piłkę przedziera się Kobe Bryant nokautując po drodze łokciem Mike’a Bibby. Ten pada na parkiet w samym środku pola trzech sekund. Sędziowie połykają gwizdki, Kings zmuszeni są celowo faulować, a Lakers… znów rzucają wolne. Szósty mecz pada więc łupem Bryanta i spółki, Game 7 wygrywają po dogrywce, aby następnie gładko (4-0) ogolić w finale New Jersey Nets. Królowie? Nigdy więcej nie nawiązali do formy z tego sezonu.

Uwielbiałem tamtych Sacramento Kings

Webber, Divac, Stojakovic, Bibby, Christie –> 61 wygranych spotkań w sezonie regularnym. Ambicje, kolektyw, wybitny ruch piłki za pośrednictwem dwójki wysokich z nieprzeciętnym przeglądem parkietu, no i zgranie. Z tej grupy szczególnie imponował mi Mike Bibby: agresywny w koźle, szukający drogi pod kosz “charakternik” z pewnym rzutem, ale też naturalnym drygiem do podania. Opaska na czole i wytatuowany na ramieniu krzyż: jako nastolatek taką dziarę uważałem za szczyt finezji i elegancji. Nie znałem jednak historii Mike’a poza boiskiem, która swego czasu elektryzowała dziennikarzy Times’a i Chicago Tribune.

Bohaterowie dramatu

Henry Bibby – trzykrotny mistrz NCAA, triumfator NBA w składzie New York Knicks #58 wybór draftu, raczej solidny pracuś niż gwiazda. Po zakończeniu kariery zapalony trener. Ojciec Mike’a.

Mike Bibby – mistrz NCAA z 1997 roku, swego czasu jeden z największych prospektów w lidze #2 wybór draftu. Po zakończeniu kariery błąkał się po BIG 3 i siłowniach, trenował dzieciaki w swojej dawnej szkole Shadow Mountain High. Gdy dziś wpiszecie jego nazwisko w google większość artykułów dotyczy oskarżenia o molestowanie seksualne nauczycielki z tejże placówki. O tym, że został oczyszczony ze wszystkich zarzutów nie mówi się już tak wiele.

Wyobraźmy sobie, że obaj prowadzą dzienniki w 1997 roku. Przeczytajmy wpis z dnia 15 stycznia, na dzień przed meczem Arizona Wildcats, których gwiazdą jest Mike oraz University of Southern California (USC) trenowanych przez Henry’ego.

15 stycznia, 1997 rok – Mike Bibby

“Trener odsunął mnie od spotkań z prasą. Mam dość słuchania wciąż tych samych pytań, wiecznego porównywania. Najwięcej do powiedzenia mam z piłką w rękach, nigdy nie lubiłem gadać po próżnicy. Nie jestem już tak chorobliwie nieśmiały jak dawniej, ale wciąż pamiętam pierwsze licealne treningi gdy nie odzywałem się do kolegów słowem. W jednym z pierwszych spotkań trafiłem 6/8 rzutów za trzy o czym trener poinformował mnie w przerwie. Spytałem jak głupi czy to wystarczy, Conner zaśmiał się i kazał mi rzucać dalej.”

“Posłuchałem i przeciwko North High zdobyłem 53 punkty. Starałem się przy tym nie wyjść na zarozumialca, zawsze przejmowałem się opinią innych ludzi. Ojca na tym meczu nie było. Jak zresztą na każdym innym, który rozgrywałem w liceum. W pierwszym roku dzwonił co tydzień do trenera, interesował się moją grą, później mu przeszło.”

Skończyłem z nim dawno temu

“Na każdym meczu, na jutrzejszym także, będzie moja mama. Samotna kobieta z czwórką dzieci, czasem widziałem ją załamaną, ale starała nam się taką nie pokazywać. Znamy się doskonale, dobrze wiem kiedy coś ją męczy. Łatwo wykonać raz w miesiącu przelew i nazwać to wychowaniem, zrzucając cały ciężar na kobietę. Geny ojca nie stworzyły mnie koszykarzem, którym jestem, przecież żaden z braci nawet nie polubił tego sportu. To mama zachęcała mnie do treningów gdy miałem ich już serdecznie dość. Jesteśmy bliskimi przyjaciółmi, sposób w jaki podchodzę do gry i życia zawdzięczam właśnie jej. Kiedyś używałem dużo trash talku, wiadomo, nie spodobało jej się to zbytnio i upomniany – przestałem. Rad ojca nawet nie miałem okazji wysłuchać.”

“Wierzę w przeznaczenie, naprawdę niewiele możemy przeciw niemu zdziałać. Wychodzę więc po prostu na boisko i gram, robiąc wszystko by mu dopomóc. Mecze rozgrywam już przed wejściem na parkiet, noc wcześniej. Śni mi się gra. Staram się przewidzieć losy spotkania, co się wydarzy, co ja powinienem zrobić. Bawić się koszykówką sprawiając, że stanie się to naprawdę. Jutrzejszy mecz również przeanalizuję, wyśnię. W wywiadach mówiłem, że to tylko kolejna runda, spotkanie jak wiele innych, ale wszyscy dobrze wiedzą, że to kłamstwo.”

“Matka twierdzi, co więcej jest o tym przekonana, że pomimo wszystkich zapewnień ojca, w głębi duszy bardzo zależy mu na pokonaniu mnie w bezpośrednim starciu. Cóż, dla mnie jest to równie istotne. Nigdy go nie było. Najpierw odwiedzał nas dwa razy do roku, później raz. W końcu wcale. Teraz gdy wszystko się układa, chciałby być częścią sukcesu. Ja na to nie pozwolę. Skończyłem z nim dawno temu.”

Miał czelność

“Miał jednak czelność zadzwonić do mnie z propozycją stypendium na USC, gdy tylko objął tam posadę . Ciekawe czy potrzebował odnowienia kontaktu ze mną, czy po prostu dobrego rozgrywającego, który urzeczywistni jego wiecznie niespełnione marzenia o sukcesie w trenerce. Oto co powiedział na konferencji, a w Times mógł przeczytać cały mój akademik:

Myślę, że jestem w stanie przekazać mu więcej wiedzy o rozegraniu niż ktokolwiek inny w PAC-10. Jest jednak w dobrej szkole, z dobrym trenerem, cieszę się widząc jego progres, przebiegający tak jak się tego spodziewałem.

Do zobaczenia jutro na boisku, gdy przedstawię mu progres, który tak pięknie zakładał. Więcej nie będę już o nim mówił. Nigdy.”

15 stycznia 1997, Henry Bibby

“To mój pierwsze wpis, ale i sytuacja jest szczególna. Mam 46 lat i w końcu dostałem stanowisko, na które tak długo czekałem. Znam się na tym fachu jak mało kto i zamierzam wykorzystać szansę od USC. Wiem co jest potrzebne do osiągnięcia sukcesu – gwiazdy. Potrzebuję choć jednego lub dwóch dzieciaków, którzy w przyszłości zagrają w NBA. Mike na pewno znajdzie się kiedyś w tym gronie. Zadzwoniłem do niego z pytaniem tylko raz, powiedziałem, że stypendium na niego czeka, jeśli tylko zechce. Wiedziałem, że odmówi.”

“Grałem w czterech różnych klubach, wygrałem mistrzostwo w Nowym Jorku, nic dziwnego, że dużo się przeprowadzaliśmy. Zawsze od grania wolałem trenowanie innych, to była moja pasja. Szkoda zmarnowanego początku w Arizona State, przez przekręty rekrutacyjne szefostwa musiałem odejść z pracy. Po takim skandalu musiałem szukać innej drogi niż koszykówka akademicka, a przecież nie jest łatwo o posadę trenera kilka mil jazdy od domu.”

“W 1985 roku musiałem wyprowadzić się do Baltimore trenując tamtejszy klub z CBA, tak chyba zaczęła się moja rozłąka z rodziną. Później było już tylko dalej, tylko gorzej. Savannah, Tulsa, w końcu Puerto Rico i Wenezuela. Koledzy ze sztabów szkoleniowych śmiali się, że koszykówka zastąpiła mi małżeństwo, a ja naprawdę byłem bliski obsesji. W Oklahomie zwolniłem z dnia na dzień połowę składu, w Jersey wynająłem za własne 2000 dolców autobus by dowieźć drużynę na mecz.”

“Nie pokazywałem się w domu bo niby kiedy miałem to robić? Musiałem zapewnić im utrzymanie. Nie chciałem mieszkać przecież w Wenezueli, gdzie nikt nie mówił po angielsku, nie było telewizora i nic do roboty w promieniu 5 mil. To był jedyny sposób żeby zająć się moją rodziną. Robiłem to, co chciałem robić. Ilu ludzi może tak o sobie powiedzieć? To było moje życie. Zarabiałem pieniądze i wysyłałem je do domu.”

Jestem trenerem

“Rozumiem, że Mike ma do mnie żal, czytałem jego wywiady. Niepotrzebnie wspominałem na konferencji prasowej o propozycji stypendium. Niech chłopak mówi co chce, po prostu jeszcze tego nie rozumie. Wraz z wiekiem, może to się zmieni. Wtedy też pozna czym jest pasja, zobaczy, że życie nie układa się w czerni i bieli. Najczęściej wybiera się mniejsze zło. Jestem trenerem – tak zawsze się przedstawiam i to słowo mnie definiuje. Prowadziłem zespoły w 600 spotkaniach, zwyciężyłem może w 400 z nich, ale to nie o wygrywanie chodzi. Jestem nauczycielem tych dzieciaków, przekazuję im doświadczenie, szczególnie dobrze pracuje mi się z tak zwanymi trudnymi graczami. Wszyscy chcą być kochani. O to właśnie ma do mnie żal syn – paradoks, wiem.”

“Żałuję, oczywiście, że wielu spraw żałuję. Z matką dzieci nie mogłem się dogadać, ale nie powstrzymało to mojego uczucia do nich samych. Kocham mojego syna bezwarunkowo. Historia naszej rozłąki nie jest w historii nowa, tak się w życiu zdarza. Chciałbym przy nich być, ale nie mogłem. Mimo wszystko wielki szacunek do mojej byłej, wykonała mnóstwo pracy, wychowała mądrego chłopaka. Nie chcę grać przeciw niemu ani jutro, ani kiedykolwiek później.”

28 grudnia, 2003 – Michael Bibby Jr.

“Tata śmieje się, że jestem łamagą, zupełnie jak on. Nie umiem zawiązać butów, pływać, jestem chudy jak tyczka i nie lubię spać przy zgaszonym świetle. Lubię Scooby-Doo, uwielbiam patrzeć jak gra tata, nawet gdy nic nie trafia i tak mówię, że idzie mu świetnie. Dziadek odwiedza nas coraz częściej, dzwoni do taty i do mnie, jego też lubię. Ostatnio widziałem jak płakali przytulając się, dorośli są jednak bardzo dziwni.”

Od autora: fragmenty w cudzysłowach to dosłowne cytaty z wywiadów, których obaj panowie udzielali w 1997 roku. Pisząc korzystałem z New York Times, Chicago Tribune, Los Angeles Times, Washington Post.

Przechodząc do czasów bieżących: 41-letni Mike Bibby po dwóch dekadach od porzucenia studiów, wrócił na uczelnię i zdobył wyższe wykształcenie! W lecie 2017 roku otrzymał dyplom magistra sztuki. Niedawno zrezygnował z pracy w szkole, czas poświęca rodzinie. Wspólnie z żoną Darcy mają czwórkę dzieci.

Jego średnie 14-letniej kariery w NBA: 14.7 punktów 5.5 asyst i 38% zza łuku w 34.9 minut spędzanych przeciętnie na parkiecie. Rekordy statystyczne: 44 punkty (2006 rok) 11 zbiórek (2000) 18 asyst (2001) 9/12 trójek (2007).

Cytowany wyżej, 21-letni dziś syn Michael Bibby Jr. występuje w barwach niewielkiej uczelni Appelachian State. NBA mu nie grozi, jego średnie to 2.9 punktów 1 zbiórka i 1 asysta. Podobnie jak Mike mierzy w okolicach 190 cm wzrostu. Jego największy atrybut to rzuty z dystansu, w minionym sezonie trafiał 48.1%.

Z kolei dziadek Henry zakupił swego czasu satelitę by oglądać wszystkie mecze Mike’ w barwach Kings. Zamiłowanie do TV pozostało mu do dziś. Aha, mecz w 1997 roku wygrała USC prowadzona przez Henry’ego.

[Grzesiek S]

 

22 comments

  1. Array ( )
    pan panparanpan 31 lipca, 2019 at 16:58
    Odpowiedz

    to że przy.. mięsa to jest news sprzed +/- 6 miesięcy. Widzę, że redakcja śledzi zagraniczne media korzystając z internet explorera.

    (-15)
    • Array ( )

      Mylisz się bo już o tym tutaj pisali. Chciałeś zabłysnąć, ale Ci się nie udało gałganie.

      (27)
  2. Array ( )
    Odpowiedz

    Ogolny szanun dla mike’a. Wielu niedzielnych kibocow go nie zna a byl kawal goscia. Stal z boku, dawal gwiazda blyszczec i byl wazna posracia

    (1)
  3. Array ( )
    Odpowiedz

    Pamietam tamta serie .mam nawet kilka meczy na vhs .to kings powinni byc w finale .liga wcisnela na sile tam lakersow .to najwieksze oszustwo w koszykowce .potem wyszlo na jaw ze sedziowie byli przekupieni.

    (6)
    • Array ( )

      Tu muszę się nie zgodzić. Przed korektą było zaznaczone kursywą, która fragmenty pochodzą z wywiadów, a które zostały dopisane by powstała forma pamiętników. Nigdy nie skopiowałem cudzego tekstu i nie zamierzam. Dobrego wieczoru.

      (8)
  4. Array ( )
    Odpowiedz

    Master/bachelor of arts nie oznacza magistra/licencjatu ze sztuki. To po prostu taka nazwa tytułów zdobywanych w obszarze m.in. nauk humanistycznych czy społecznych.

    (0)

Skomentuj pan panparanpan Anuluj pisanie odpowiedzi

Gwiazdy Basketu