fbpx

Mitch Richmond: skała, na której nie budowano

19

Autorem poniższego wpisu jest czytelnik imieniem Jędrzej. Tyle młodych talentów, chyba przyjdzie mi się niedługo wycofać z portalu…

Kiedy zapytasz doświadczonego kibica NBA o pierwsze skojarzenie / reakcję na hasło: “rzucający obrońca lat dziewięćdziesiątych” znakomita większość powie Michael Jordan. Co niektórzy, płynący pod prąd przypomną Reggiego Millera albo Clyde’a Drexlera. Młodsi zahaczą o Kobe Bryanta, Allena Iversona albo Raya Allena, ale umówmy się że ci swój najlepszy okres przeżywali w XXI wieku. Ja mam przed oczami kogo innego. Jest pewien gracz, który w tej grupce stoi nieco z tyłu, mimo że w swoim czasie był najlepszą “dwójką” NBA.

Co powiecie na średnie: 25.9 punktów 3.9 zbiórek 4.2 asyst 1.5 przechwytów 43% zza łuku przy wolumenie 477 trójek oddanych w 81 meczach? To dorobek 31-letniego Mitcha Richmonda w barwach Sacramento w sezonie 1996/1997. Można powiedzieć, sezon jakich wiele w jego wykonaniu.

The Rock

Mitchell James Richmond urodził się 30 czerwca 1965 roku w Deerfield Beach na Florydzie. Nie było internetu, komórki przyklejonej do dziecięcej łapy, w telewizji nadawano trzy kanały, więc zamiast siedzieć w domu, młode lata spędził na okolicznych boiskach rzucając z kolegami piłkę do futbolu amerykańskiego i grając w berka. Na koszykówkę przestawił się dopiero w szkole średniej, jednak szybko okazało się, że ma do niej większy talent. Szybko wyrósł, był nie tylko zręczny, ale i duży. Parametry 196 centymetrów wzrostu przy wadze sięgającej 100 kilogramów zapewniały mu zazwyczaj istotną przewagę fizyczną nad rywalami.

Gdy zamieniasz futbol na koszykówkę, gra w zwarciu z innymi zawodnikami nie robi na tobie wrażenia. Czujesz się większy i silniejszy niż reszta. Uwielbiałem obijać innych i samemu obrywać. Moja gra stawała się wtedy dużo twardsza [Richmond]

Nieustępliwość, pewna gra na kontakcie z rywale oraz twarde wejścia pod kosz cechowały Richmonda oraz spowodowały, że nadano mu przydomek “The Rock” na wiele lat przed tym, zanim owo miano przejął aktor Dwayne Johnson.

Pro athlete

Nie były to czasy zaawansowanego scoutingu, ale najbardziej wyróżniające się talenty odsiewały się same. Z liceum ogólnokształcącego Mitch trafił najpierw do lokalnego koledżu skąd po dwóch latach przeniósł się na uczelnię Kansas State. Dzięki fizycznym atrybutom i zabójczemu “jumpshotowi” Richmond prędko stał się gwiazdą I dywizji NCAA, przykuwając uwagę trenerów pracujących dla NBA. Ze średnimi 20.7 punktów 6 zbiórek i 3.2 asyst przystąpił do draftu w 1988 roku, gdzie z numerem piątym wybrali go Golden State Warriors. Co ciekawe, otrzymał też powołanie na igrzyska olimpijskie w Seulu skąd (jak pamiętacie) Amerykanie przywieźli brązowy medal.

Stoją od lewej: Stacey Augmon, JR Reid, Danny Manning, David Robinson, Charles D. Smith, Dan Majerle
Siedzą od lewej: Mitch Richmond, Hersey Hawkins, Vernell Coles, Charles E. Smith, Jeff Grayer, Willie Anderson


Warrior

Poprzedni sezon ekipa Golden State zakończyła fatalnym bilansem 20-62, lądując na przedostatnim miejscu konferencji. Wyraźnie potrzebowali pierwszej opcji i coach Don Nelson wiedział dokładnie, kto nim zostanie. W swym debiutanckim sezonie 23-letni Richmond zanotował średnią 22 punktów na mecz, co przełożyło się na bilans 43-39 i siódmą lokatę Warriors. Wpływ na grę Kalifornijczyków zaowocował przyznaniem mu tytułu Rookie of the Year. Dobrą passę kontynuował również w playoffach, gdzie Warriors rozprawili się najpierw z Utah Jazz, aby w II rundzie ulec w pięciu meczach Phoenix Suns prowadzonych przez Kevina Johnsona i Toma Chambersa.

Run TMC

Prawdziwa zabawa zaczęła się w następnym sezonie, gdy do Chrisa Mullina i Richmonda dołączył wybrany z numerem czternastym wybiegany streetballer Tim Hardaway. Mimo fatalnego początku (4 zwycięstwa w pierwszych 18 meczach) tercet, ochrzczony mianem Run TMC (biegali jak dzisiejsi Lonzo i Zion) stał się jedną z najbardziej efektownych ekip NBA. Grali szybko, krótko i dużo rzucali. Jak zapisano w annałach ligi: ówcześni Warriors zdobywali średnio 116.3 punktów na mecz. Jak na tamte czasy imponujące, prawda? Jedyny problem w tym, że tracili średnio przeszło 120 punktów, w totalu wygrali 37 spotkań, a playoffs przyszło im oglądać w telewizorze.

Mimo to w oczach kibiców Run-TMC urośli do rangi bohaterów. Takiego widowiska nie było w Bay Area od czasów Wilta Chamberlaina. Bilety rozchodziły się w niesamowitym tempie, a w kolejnym sezonie wszystkie domowe mecze były wyprzedane. Do tego Don Nelson wpadł na pomysł, by kibiców częstować darmową pizzą, jeśli Warriors zdobędą przynajmniej 120 punktów.

W sezonie 1990/1991 Golden State jeszcze bardziej podkręcili tempo. Tercet gwiazd dostarczał średnio 72.5 punktów, z czego 23.9 punktów było dziełem samego Richmonda. Mimo bałaganu w defensywie panowie osiągnęli bilans 44-38 i zajęli siódme miejsce w konferencji. W pierwszej rundzie playoffs rozstrzelali San Antonio (3:1) ale w następnej musieli uznać wyższość Lakers dowodzonych przez Magica Johnsona.

Lepsze jest wrogiem dobrego

Wysoka frekwencja na meczach nie satysfakcjonowała jednak włodarzy Warriors, którzy (w odróżnieniu od Michaela Jordana w roli dzisiejszego właściciela Charlotte Hornets) liczyli na coraz lepsze wyniki zespołu. Zapadła wówczas decyzja o lepszym zbilansowaniu ról w zespole, nawet kosztem rozmontowania Run TMC. Ostatecznie coach Nelson (pełniący także funkcję menedżera) w dzień otwarcia sezonu 1991/1992 dogadał się z Sacramento Kings, którzy w zamian za prawa do wybranego z numerem trzecim Billy’ego Owensa zyskali Richmonda, środkowego Lesa Jepsena oraz daleki pick draftu. Jak po latach ocenia się ów transfer?

Ta wymiana nie powinna była się wydarzyć. Niepotrzebnie dałem się namówić. W organizacji była presja, by wznieść się na wyższy poziom po tym, jak przegraliśmy w playoffs. To wszystko nie skończyło się najlepiej [Don Nelson]

Po transferze Warriors dwukrotnie odpadali w I rundzie, a ulepiony wówczas skład nie przetrwał długo. Zawodnicy, w tym nasz dzisiejszy bohater, nie kryli początkowego szoku. Richmond nie chowa jednak żadnej urazy do Golden State:

W duchu wciąż związany jestem z tym klubem. Bycie częścią tamtej drużyny dostarczyło mi największej frajdy, jaką miałem grając w koszykówkę [Richmond]

Wojownik staje się Królem

Mitch udał się na zesłanie do stolicy Kalifornii, gdzie od razu stał się czołową (a w zasadzie jedyną) gwiazdą Kings. Spokojny, unikający rozgłosu i niezwykle życzliwy poza halą, na parkiecie zmieniał się w bestię. Niejednokrotnie przyćmiewał absolutną śmietankę ligi. Dla przykładu, w 9 meczach przeciwko Jordanowi czterokrotnie zdobywał więcej punktów niż His Airness, a w pamiętnym meczu z lutego 1996 roku obaj zakończyli zawody z dorobkiem 33 oczek.

Po latach MJ przyznał, że Richmond był jednym z najtrudniejszych do upilnowania graczy, a także jednym z najlepszych strzelców i trash-talkerów w historii. Na dowód szacunku, po swoim odejściu Michael uczynił Mitcha ambasadorem marki Air Jordan.

Na przestrzeni siedmiu lata spędzonych w barwach Sacramento, Richmond notował średnio 23.3 punktów rokrocznie będąc najlepszym strzelcem drużyny. Pięciokrotnie nominowany do All-NBA Team, sześć razy w Meczu Gwiazd, gdzie największy popis dał 1995 roku: 23 punkty, zwycięstwo 139:112 oraz statuetka MVP.

Rok później, Mitch stał się częścią Dream Team III, sięgając na igrzyskach w Atlancie po olimpijskie złoto. Niestety, indywidualne sukcesy nie szły w parze z wynikami zespołu. Lata niepowodzeń (jedna runda playoffs przez siedem lat) nie zaimponowały zarządowi Kings, którego cierpliwość w końcu wyczerpała się. Choć Richmond nadal dostarczał fury punktów na dobrym procencie, w maju 1998 roku Kings wysłali go w pakiecie z Otisem Thorpem do Washington Wizards w zamian za młodego, gniewnego Chrisa Webbera.

Wizard

Sacramento z miejsca poszli w górę, za to Wizads stali się “chłopcami do bicia”. W skróconym przez lockout sezonie 1998/1999 Richmond wciąż notujący w okolicach 20 punktów w meczu podpisał 4-letni kontrakt na kwotę 40 milionów dolarów. Tym samym stał się najlepiej opłacanym rzucającym obrońcą NBA jednak był już na torze spadkowym. Jego średnie spadły, w sezonie 2000/2001 opuścił większość meczów z powodu urazu kolana, a jego miejsce z powodzeniem zajął młody Rip Hamilton. No i co? Wizards zdecydowali się wykupić ostatnie dwa lata umowy 36-latka, który jako cień samego siebie, latem 2001 roku dołączył do Los Angeles Lakers.

Koniec zwieńczył dzieło

Latem 2001 roku Lakers ruszali po trzeci z rzędu tytuł mistrzowski. Choć nikt nie mówił tego głośno, oczekiwano, że Richmond jako zmiennik Kobe Bryanta wciąż zdolny będzie dostarczyć paru punktów na wysokim procencie. Tak się jednak nie stało. Mitch spędzał na parkiecie średnio 11 minut, a jego średnie wyniosły marne 4.1 oczek. Lata później coach Phil Jackson w swej książce zatytułowanej “11 pierścieni. Istota zwycięstwa” stwierdzi:

Jednym z moich największych niepowodzeń było nie wpasowanie do drużyny Mitcha Richmonda. Mitch był świetnym strzelcem (…) ale miał kłopoty z adaptacją do trójkątów (ofensywa trójkątów była podstawą myśli szkoleniowej Jacksona – przyp. red.) Słabo też sprawdzał się w grze z ławki, bo potrzebował wiele czasu na rozgrzanie nóg.

Nic to. Lakers sięgnęli po tytuł, a Mitch mógł założyć na palec mistrzowski pierścień. Po latach “samodzielnej” walki i liderowania swym zespołom Richmond patrzył jak robotę odwalają inni zawodnicy. Choć w playoffs rozegrał łącznie 4 minuty, razem z resztą drużyny cieszył się z końcowego sukcesu. A zasłużył na niego jak mało kto, podobnie jak na zastrzeżenie numeru przez Sacramento Kings i włączenie do Hall of Fame. Szkoda tylko, że jeśli Warriors zawieszą pod sufitem Chase Center baner z numerem #23 będzie na nim nazwisko Draymonda Greena.

Pozdrawiam i dziękuję wszystkim, którzy wytrwali do końca, Jędrzej.


[admin] skoro już wspominamy postać 54-letniego dziś Richmonda, dodajmy że w zeszłym tygodniu spotkała go niewyobrażalna tragedia. Zmarł najmłodszy z trójki synów, 20-letni Shane. Przyczyn śmierci nie podano do wiadomości publicznej. Wiemy, że jako czternastolatek Shane zniknął z domu na kilka dni. Być może chodziło o narkotyki, być może o problemy natury psychicznej, domyślać się nieelegancko. Niech spoczywa w pokoju. Mitchowi i rodzinie życzymy siły i wytrwałości.

Aktualnie Richmond pracuje jako asystent trenera nowojorskiej uczelni St. John’s. Głównym szkoleniowcem ekipy jest jego stary kumpel Chris Mullin. Nie żeby obu panom fucha była potrzebna do przeżycia, po prostu chcą się czuć potrzebni.

19 comments

  1. Array ( )
    Odpowiedz

    Jeden z wielu świetnych zawodników którzy nie potrafili być liderami drużyny i nie doprowadzili do mistrzostwa, albo chociaż przyzwoitych wyników. Kręcić statystyki i być widowiskowym to jedno, wygrywać z drużyną to już co innego. Dlatego Melo nie może znaleźć angażu a Westbrook nic poza średnimi tripledouble nie osiągnął. Mimo to propsy za artykuł i nie żebym hejcił, highlighty Mitcha wciąż na propsie

    (6)
  2. Array ( )
    Odpowiedz

    Jego styl i wizerunek to kwintesencja tamtej koszykówki, za którą tak tęsknię: ogolona na łyso głowa, kolczyk w uchu (poza boiskiem rzecz jasna), masywna budowa ciała, nawet jego rzut taki “toporny”. Jakoś dla mnie to było bardziej widowiskowe niż te sarenki biegające dzisiaj.

    (5)
  3. Array ( )
    Odpowiedz

    Nie nazwałbym jego rzutu “topornym”. Wręcz przeciwnie to był bardziej protoplasta Raya Allena. Nawet Jordan w jednym z wywiadów stwierdził, że to był jeden z najtrudniej dla niego do krycia zawodników. Zdobywanie punktów przez niego było tak naturalne, jak chyba dla Stephana Curry w obecnym stylu. Pozdrawiam

    (4)
  4. Array ( [0] => subscriber )
    Odpowiedz

    NBA lat 90 , chyba większość z nas wtedy pokochoła te rozgrywki wlaśnie za takich graczy 🙂
    trash talki miedzy nim z MJem musiały być epickie 😀

    (5)
  5. Array ( )
    Odpowiedz

    @Łukasz1984 – Chodzi mi o samą formę rzutową. Curry porusza się lekko, jego rzut też jest jak bańka mydlana w powietrzu. U Mitcha to była bardziej kula armatnia rzucana z dużą siłą.

    (0)
  6. Array ( )
    Odpowiedz

    Na pytanie o SG z lat 90 oczywiście odpowiedziałbym, że Jordan a zaraz po nim Mitch Richmond. Jak byłem koszykarłem (dzieciakiem) to zbieraliśmy Uper Deck, Fleer itp. Czasami graliśmy tymi kartami i każdy wiedział, że jak masz Mitcha to dajesz średnia pkt i wygrywasz 🙂 stare dzieje ale tak było.

    Ale ja nie o tym taka ciekawostka, której mi zabrakło – wszystkie chłopaki z Run TMC zdobyli złoty medal na 3 kolejnych IO

    Chris Mullin 1992 Barcelona
    Mitch Richmond 1996 Atlanta
    Tim Hardaway 2000 Sydney

    P.s bardzo przyjemnie się czyta, czekam na kolejne artykuły o grajkach z lat 90- może coś o takich graczach jak Buck Williams, Otis Thorpe, Horace Grant

    (3)

Skomentuj paszko Anuluj pisanie odpowiedzi

Gwiazdy Basketu