fbpx

Jeszcze jedna kwarta: wrócone życie Jeffa Greena

20

Grudzień 2011. Tętno przyspiesza. Serce bije arytmicznie. Umięśniona klatka piersiowa Jeffa Greena już nigdy nie będzie taka sama. Słysząc diagnozę lekarza oczy wychodzą mu na wierzch. Musi usiąść. A zaczęło się normalnie, rutynowy okres przygotowań do kolejnego sezonu w barwach Boston Celtics: badania, cardio, sesja rzutowa. Nic specjalnego, ale w jego przypadku lekarze dopatrzyli się tętniaka aorty. I dobrze. Bo gdyby tego nie zauważyli, pewnie już by nie żył.

Z tego rodzaju “usterką” można żyć nieświadomie. Oczywiście do momentu, kiedy tętniak nie pęknie. Kiedy tak się dzieje, zazwyczaj dochodzi do natychmiastowej śmierci, w najlepszym razie trafia się na stół operacyjny, jednak w 35% przypadkach zabieg nie kończy się powodzeniem.

#Operacja na otwartym sercu

Green miał szczęście. Od razu został objęty profesjonalną opieką. Operacji na otwartym sercu dokonał wybitny specjalista ze Skandynawii. W klatce piersiowej zawodnika musiał wykonać 20 centymetrowe nacięcie, a akcja serca została wstrzymana na okres półtorej godziny! Pacjent został podłączony do specjalnego urządzenia, które pompowało tlen zastępując operowany narząd. Chirurg umieścił nowy zawór w aorcie, następnie zamknął serce. Mission complete. Ostatnim krokiem operacji było zamknięcie klatki piersiowej Greena. Przeżył. Odmieniony. Z ograniczeniem aparatu ruchowego trafił na oddział intensywnej terapii.

Jak będziesz miał okazję, stań przed lustrem. Zobaczysz inną osobę [Lars Svensson, chirurg]

To były jeden z pierwszych słów, które Green usłyszał po przebudzeniu. Słowa, które wywarły wielki wpływ na jego dalsze życie.

#Pierwsze życie

Jeff Green przyszedł na świat w Cheverly, w stanie Maryland. Żył w normalnych warunkach, żadnej patologii. Postępował mądrze: uczył się przykładnie, nie robił głupot, wpatrzony był w matkę i dobrze grał w koszykówkę. Wysoki, żylasty, atletyczny, dynamiczny, dość szybki i z długimi rękoma. Do tego kumał grę. Takich szukano wszędzie, idealny materiał na point forwarda.

Trampoliną do kariery był uniwersytet Georgetown, gdzie współpracował z bardzo cenionym w środowisku koszykarskim Johnem Thompsonem III. Coach preferował koszykówkę mało spontaniczną, ale za to bardzo zdyscyplinowaną. Miało nie być strat, niepotrzebnej brawury i promowania indywidualności.

Szczerze? Nigdy nie współpracowałem z inteligentniejszym zawodnikiem niż Jeff [John Thompson]

Środowisko w sam raz dla młodego skrzydłowego, który chętnie dzielił się piłką, a przy tym miał wysokie umiejętności techniczne: niezły półdystans, gra na kontakcie, agresywny kozioł. Przeciętnie rzucał za to „trójki”, ale w okresie 2003-2007 nie było jeszcze takiego parcia na rzuty z dystansu. Green był liderem Georgetown wespół z ze znanym i lubianym środkowym Royem Hibbertem. Razem przeprowadzili swój zespół przez March Madness i odpadli dopiero w Final Four.

Była wiosna 2007 gdy Jeff zgłosił swój akces do draftu. Z piątym numerem wybrali go Boston Celtics, aby za chwilę posłać transferem do Seattle SuperSonics, jako pakiet za Raya Allena. Tym samym Green dołączył do innego pierwszoroczniaka, gościa o nazwisku Kevin Durant. To w ogóle był mocny rocznik jeśli chodzi o nabór do ligi.

#Koty za płoty

Pierwszy wspólny sezon nie był zbyt udany w ich wykonaniu. Seattle zaliczyli słabiutkie 20-62, a obaj rookies prezentowali się poniżej oczekiwań. Durant, który swą przygodę z NBA rozpoczynał jako rzucający obrońca, był typowym “jeźdźcem bez głowy” oddawał masę rzutów w najróżniejszych sytuacjach, a Green lawirował między ławką a pierwszym składem, nie potrafiąc odnaleźć się w systemie i rzucając jeszcze mniej efektywnie niż kompan. Nie przeszkodziło im to jednak trafić do NBA All-Rookie Team. Jeff zdobył też 13 punktów w 2009 Rookie vs Sophomore Challenge.

Dalej było bez zmian. KD okrzepł i powoli zaczynał wchodzić na poziom godny gwiazdy, ale Green żadnego spektakularnego progresu nie poczynił. Przeciętny role player i tyle. W ofensywie, choć był nieco jednowymiarowy, nie było się do czego przyczepić. Problem w tym, że w obronie pojawiały się problemy. Przy silniejszym fizycznie rywalu ulegał. Nie potrafił ustać na nogach w akcjach post up, brakowało mu też intuicji, by energię rywala obrócić przeciwko niemu.

Najważniejsze, że wciąż w niego wierzono. Jako starter notował średnio 15 punktów na skuteczności 41% z gry i 34% za trzy, a także 6 zbiórek i 2 asysty. OKC awansowali do playoffs, gdzie jednak prędko odpadli z szykowanymi na mistrza Lakers. Tak czy inaczej, Green pokazał się z dobrej strony ograniczając możliwości ofensywne skrzydłowych LAL. Ów fakt doceniono zwłaszcza w Bostonie dokąd został wysłany wraz z zamknięciem trade deadline 2011 roku.

Miał zostać następcą Paula Pierce’a. Przy nim uczyć się cwaniactwa, niuansów taktycznych, mechaniki rzutu z dystansu. Miał… bo wtedy przyszedł grudzień 2011.

#Wrócone życie

Młody czarnoskóry mężczyzna z trudem wstaje z łóżka. Ma problem z chodzeniem. Prowadzą go do łazienki. Tam zostaje sam. Kilka dni temu usłyszał pewne polecenie. Do tej pory bał się je spełnić. Obawiał się, że efekt może być wstrząsający, ale tym razem zaciska zęby. Wolno ściąga z siebie koszulkę. A właściwie szpitalny fartuch. Odwraca się do lustra… Zamiast korpulentnej klatki piersiowej, jego oczy ujrzały długą, postrzępioną, różową linię ciągnącą się od podstaw szyi do górnej części brzucha. Do tego tuż nad swoim brzuchem widzi trzy ogromne, zaszyte dziury, z których rury pompowały i wypompowywały płyny podczas operacji. Wyglądają jak ślady po kulach.

Stojąc przed lustrem, zacząłem płakać. Tak naturalnie. Bezradnie. To co zrozumiałem, dotknęło mnie bardzo mocno. To co widzę… jest na zawsze. Na zawsze [Jeff Green]

Blizna uczyniła go innym człowiekiem. Długo jej nie akceptował. Nie była częścią jego ciała. Traktował ją jak coś wstydliwego. Smarował ją nawet masłem orzechowym, bo znalazł informację, że takie działanie może przyspieszyć proces znikania bliznowaceń.

Nie chciałem patrzyć na bliznę. Nie chciałem jej widzieć. Bałem się jej. Miarka się jednak przebrała. Po tygodniach prób pozbycia się jej zrozumiałem, że blizna jest od teraz kompatybilną częścią mojego ciała

Postanowił więc, że będzie patrzył na nią jak najczęściej. Pobudka? Lustro. Trening? Bez koszulki. Mycie zębów? Bez koszulki i na wprost lustra. Walka o zaakceptowanie samego siebie. Inną decyzją, która pomogła Greenowi w rehabilitacji psychicznej było… ciągłe uśmiechanie się.

Ten facet ma jedną cechę, którą ja zawsze podziwiałem. Zawsze, ale to zawsze się szczerzy [KD]

#Z pokorą przed siebie

Rekonwalescencja, gdy nie możesz chodzić, gdy każdy wysiłek przyprawia cię o mdłości, a wokół ciebie znajduje się grupa seniorów (w ośrodku rehabilitacyjnym Waltham, gdzie wracał do zdrowia Green znajdowały się same osoby w podeszłym wieku z problemami serca) w lepszej kondycji od ciebie, potrafi podłamać.

Jego inspiracją stała się dwójka 60-latków, którzy codziennie truchtali na bieżni tuż obok niego. Uśmiech nie schodził im z twarzy. Mimo poważnych problemów zdrowotnych wciąż szukali pozytywów życia. Albo inaczej, doceniali to, że w ogóle żyją.

Ich postawa na zawsze mnie zmieniła. Inspirowało mnie ich szczęście z tego, że ktoś, u góry, wrócił im życie (…) mam talent. Dar od Boga. Na chwilę został mi odebrany w grudniu 2011 roku, ale… wypracowałem go znowu

Jeff Green szybko wrócił do zdrowia. Na treningach pracował ze szczególną determinacją. Zawsze też ćwiczył bez koszulki. Raz upomniał go nawet Kevin Garnett. Podobno nie przystoi. Green tylko się uśmiechnął. Dla niego miało to dużo większe znaczenie niż to, czy coś przystoi. Dla niego widok blizny był symbolem tego, co pokonał i co przeszedł.

Niestety formy sportowej złapać nie mógł. Danny Ainge dał mu jednak szansę: wysoki, długoletni kontrakt, trochę na wyrost. Chyba na fali euforii jego spektakularnego powrotu. Nie będzie przesadą gdy napiszę, że stanowił czarną dziurę w obronie. Długie ręce nie wystarczyły. Trzeba było też trochę pograć na kontakcie. A on całkowicie unikał kontaktu fizycznego. Z rezerwą skakał do zbiórek. Poprawił za to rzut i stał się dużo mniej przewidywalny na atakowanej połowie. Miał jeszcze jedną, cenną cechę: w playoffs zawsze grał lepiej niż w sezonie regularnym. Na przestrzeni swych dwóch ostatnich lat w Bostonie był to całkiem niezły strzelec, gwarantujący około 17 punktów na mecz.

#Vagabond

A potem zaczęła się degrengolada. W Memphis grał nieregularnie i nierówno, w Clippers miał być zbawieniem na pozycji niskiego skrzydła, a okazał niewypałem z rozregulowanym celownikiem, nie mówiąc już o tankującym Orlando, gdzie o brak skuteczności nikt nie suszył mu głowy.

Koniec końców wylądował w Cleveland Cavaliers, z rocznymi zarobkami na poziomie 2.3 miliona dolarów. Niewiele, ale przynajmniej jego pojawienie się w Ohio zostało dobrze przyjęte przez kibiców, a i szansa na pierścień u boku LeBrona pojawić się mogła. Zaliczył bardzo dobry start. Zaskoczył dynamiką, odważnym kozłem oraz ustabilizowanym rzutem z półdystansu. Dla przykładu, rozegrał świetne zawody przeciwko Warriors, kryjąc swego starego kumpla KD.

Niestety później było już gorzej. Postać Jeffa Greena jest trochę symbolem tegorocznych Cavs. Mocni w izolacji, solidni rzutowo, zdolni ofensywnie, ale kompletnie pozbawieni kompetencji gry obronnej. Pokazują to playoffs, gdzie 32-letni Green jest zagubiony jak dziecko we mgle.

Jeff Green swoją walkę już wygrał. On już może się tylko uśmiechać. Wie, że sport to nie wszystko i nie można traktować go śmiertelnie poważnie. O swej bliźnie mówi jako o pozostałości po wojnie. Jeszcze wiele wojen czeka go też na boisku. Ta u boku generała LBJ wciąż trwa. Liczę, że jego moment jeszcze nadejdzie.

[autorem tekstu jest Jan Mazurek]

20 comments

  1. Array ( )
    Odpowiedz

    Brawo! Świetny artykuł. Sport to coś więcej niż statystyki i puchary.

    A tę trójkę, uznaną za jego najlepsze zagranie z top 10 to pamiętam jak dziś. Oglądałem tamten mecz.

    (12)
  2. Array ( )
    Odpowiedz

    Generala LeBrona? xD
    A kim on niby dowodzi?
    Woli sam wziąć pilke i cisnac na kosz a ruch pilki w Cleveland stoi w miejscu bo LeBron “rozgrywa”.

    Szacunek dla Greena który jak wielu innych swoje przeszedl by znalezc sie w NBA. Uwielbiam czytac takie historie… Dzieki za art.

    (-19)
  3. Array ( [0] => subscriber )
    Odpowiedz

    Nie w temacie, ale czy ktoś już myślał o tym, że jeśli (hipotetycznie) Kawhi odejdzie z SAS to mogą oni podpisać Lebrona w to lato? (chyba od zawsze chciał grać z Popem)

    (-3)
    • Array ( )

      To bylby piekne. Tyle ze jak lubie lebrona tak on nie da rady podporzadkowac sie. Nie ten wiek. Myslisz ze dlaczego w cavs trenuje ten co nad nim iverson przeszedl. No wlasnie.

      (0)
    • Array ( )

      Lebron na tym etapie kariery nie będzie szedł do zespołu w przebudowie, bez tożsamości (a takim są aktualnie SAS, w kolejnym sezonie LMA, Ginobilli, Parker, Gasol będą jeszcze starsi i jeszcze słabsi, wśród młodych nie widać nikogo kto miałby eksplodować z formą) – on mając 33 lata musi wskakiwać do contendera (typu Houston). O SAS mógł ewentualnie myśleć gdy miał tam grać Kawhi.

      (0)
    • Array ( )

      A taki scenariusz ze kawki mógłby zostać gdyby cavs udało się ściągnąć kogoś pokroju lebrona ?? Nie wiem jak to z salary cap mogłoby wygladac

      (0)
  4. Array ( )
    Odpowiedz

    Jeff Green jest jak ty czy ja.
    Znajacy swoje slabosci w najlepszej lidze swiata.
    Wie, ze nie jest i nie bedzie najlepszy.
    Wie, ze jego 2.3 baksa sa niczym w dzisiejszej NBA.
    On wie jak duzo mu brakuje ale cieszy sie gra.
    Jeff jest jak ty czy ja. “Maly” w swiecie “wielkich” ludzi.
    Badz jak Jeff ktory mimo ze codziennie ze szczytem piatki zbija, z usmiechem na ustach się do zycia budzi.

    Pozdro i milego weekendu?

    (2)

Komentuj

Gwiazdy Basketu