fbpx

Po co nam koszykówka

34

Dlaczego Ja?

5:40 a ja budzę się pośrodku niczego po wieczorze kawalerskim. 12:00 – do tego czasu muszę przejść 10 kilometrów po górach, przejechać trzema różnymi środkami transportu publicznego z punktu A do B, ogolić się i w ciemnych okularach iść na Pierwszą Komunię cudzych dzieci, w głowie wciąż mając pójście na wybory. Leżąc na stacji PKP, otoczony żółcią rzepaku, oglądam na telefonie mecz Raptors versus Bucks i zadaję sobie pytanie: dlaczego w ogóle to robię?

Dopiero co się przebudziłem, a tu zaraz Anwil, wracający ze stanu 0:2, podejmowany będzie w Gdyni przez niegościnną Arkę. Ludzie ustawiają się od rana po bilety w kolejkach dłuższych niż na Marylę w Opolu. I znów trzeba obejrzeć. Ostatnio pisałem o propozycjach konwersacji około-koszykarskich dla Waszych ukochanych. Czy jednak ktoś z nas zadał sobie pytanie po co im to? Czemu kochamy akurat koszykówkę, a nie piłkę nożną albo szacho/boks? W oczekiwaniu na wielki finał warto zrobić sobie mały rachunek sumienia.

Dr Naismith – wiara, nadzieja i szef

James Naismith byłby dziś dumny, słysząc, że drużyna z jego rodzinnej Kanady awansowała do finału najpopularniejszej koszykarskiej ligi świata. Dlaczego ten chudy nauczyciel przybił do ścian dwa kosze po brzoskwiach i wymyślił sport dla którego wstajemy dziś po nocach? Nie zamierzam trzymać Was w niepewności czy budować wokół tego długiej narracji – Naismith chciał ewangelizować grupę znudzonych, dorastających chłopaków, którzy burzyli spokój jednej z placówek YMCA. W dodatku dziurę w brzuchu wiercił mu dyrektor, przykazując stworzyć grę interesującą, łatwą do nauki, możliwą do uprawiania na hali także zimą i przy sztucznym oświetleniu.

Idea i polecenie przełożonego – oto dwa fundamenty naszej kochanej dyscypliny. Proces kształtowania się koszykówki był jednak równie trudny jak sprowadzenie mistrzostwa do Filadelfii. Chłopcy wyrwani z bezczynności i radosnej degeneracji, słysząc polecenie umieścić piłkę w koszu, ochoczo wzięli się do roboty, w tak zwanym międzyczasie lejąc się po mordkach na środku boiska. Pobożny Naismith ponownie wziął sprawy w swoje ręce ustanawiając trzynaście zasad spisanych na dwóch kamiennych tablicach. Jak pisał w liście:

Problem nie leży w ludziach, tylko w systemie, który stosujemy…

Ciekawe co stateczny Naismith myśli o tym, że w galerii sław jego imienia zasiadają dziś wybitne koszykarsko, acz wątpliwe życiowo gagatki pokroju Allena Iversona.

Michał Ignerski – kibice i walka o medale

Anwil niczym Toronto Raptors wrócił z deficytu 0:2 i tyleż efektownie, co skutecznie, zakończył marzenia wyżej notowanego rywala o udziale w finałach ligi. Almeida przejął mecz celnymi trójkami, wiele efektywnych minut dał Simon. Igor Milicic spocił koszulę jak wujek na weselu, ale swoją drużynę ustawił po profesorsku. James Florence w poprzednim starciu rzucił 38 punktów, a dziś trafił okrągłe jajeczko. Cuda, cuda ogłaszają!

Cała Polska zachwyciła się Kubą Błaszczykowski ratującym finansowo i wizerunkowo Wisłę Kraków, a podobna historia z koszykarskiego podwórka przeszła niemal bez echa. Michał Ignerski to w mojej opinii jeden z najwybitniejszych polskich zawodników, liczyłem szczerze na jego grę w NBA, oglądałem na żywo w czasach przygody ze Śląskiem Wrocław. Niebawem skończy 39 lat. Marzec spędził na parkietach drugiej ligi, gdzie w barwach zespołu z Nysy dostarczał kosmiczne średnie na poziomie 32 punktów i 11 zbiórek, a niejeden kibic zamarzył o jego powrocie do najwyższej klasy rozgrywek… co też się stało. Dziś Ignerski wyszedł w piątym meczu play-off w pierwszej piątce i grał w kluczowych fragmentach meczu. Całość swojej wypłaty oddaje na cele charytatywne.

Przy stanie 2:0 dla Arki dziennikarz zapytał Igiego czy w zespole Anwilu tli się jeszcze nadzieja na odwrócenie losów serii:

Jesteśmy zmobilizowani. Seria jeszcze się nie skończyła. Nasza złość sportowa aż kipi. Chcemy wrócić jeszcze do Gdyni. Znamy swoją wartość.

Takich słów oczekuję od profesjonalnego koszykarza, co nie znaczy, że są one częste. Gdy Anwil wyszarpał dwa zwycięstwa we Włocławku, Ignerski znów stanął przed kamerami i powtórzył swoje deklaracje, w tle słysząc fanów skandujących własne nazwisko:

My nie przestaliśmy wierzyć. Dla kibiców i samych siebie. Znamy swoją wartość. Nie mieliśmy nic do stracenia i pokazaliśmy charakter.

W finale pierwszy raz w życiu będę kibicował Anwilowi. Panowie, podnieśmy nieco statystyki oglądalności, jak Polsat zobaczy całe GWBA przed telewizorami to złapie się za głowy.

Drake – drama

Nie mam pojęcia dlaczego Drake został samozwańczym ultrasem Raptors, ale i nie o tym wcale będzie ten akapit. Celebryta przy linii bocznej zdominował komentarze pod ostatnimi artykułami, zapewne uszy go pieką od polskich dissów, ale raper jednocześnie może zacząć liczyć dolary. Nieważne przecież jak mówią, ważne by mówili. Pod bardzo dobrym tekstem o synu Manute Bola pojawia się garstka opinii, informacja o tym, że Król polubił zdjęcie Irvinga w koszulce Lakers przyciąga mnóstwo komentatorów.

NBA to show i wiele osób równie mocno obchodzi to, co dzieje się na parkiecie, jak i plotki i ploteczki spoza niego. Lamar Odom ćpając z dziwkami przez chwilę skumulował na sobie uwagę podobną do Bryanta rzucającego 60 punktów w pożegnalnym meczu. Już nie tylko cheerleaderki, popcorn i konkursy w przerwach fascynują odbiorców, ale przede wszystkim drama. Pudelkowa odsłona najlepszej ligi świata jest równie ważna co wynik sportowy, czy tego chcemy czy nie. Pamiętajmy tylko, że pisząc o szalonym raperze, sami uprawomocniamy jego pozycje błazna klepiącego po plecach Nicka Nurse’a.

Chris Ford – rozrywka

Pewnie myślicie kto to w ogóle jest – też nie miałem o nim pojęcia, aż do dzisiejszego wieczoru, gdy zacząłem szukać informacji o linii trzypunktowej i jej początkach w NBA, która przypada na 1979 rok, kiedy to debiutowali twórcy pięknej rywalizacji – Larry Bird i Magic Johnson. To jednak żaden ze słynnych panów, a właśnie Chris Ford oddał ponoć pierwszy celny rzut za trzy w dziejach NBA.

Linia trzypunktowa została zaimplementowana przez NBA od swojej rywalki ABA, w której George Mikan nazywał zdobycze zza łuku koszykarskim odpowiednikiem home run, gdyż nic równie skutecznie nie podgrzewało atmosfery na stadionie. Wielu zawodników z trudem adoptowało się do nowych warunków, czego przykładem może być sam Michael Jordan, który w czasach uczelnianych grał bez możliwości oddawania rzutów trzypunktowych. W pięciu pierwszych sezonach NBA nie przekroczył 20% z dystansu!

Rzut Chrisa Forda oddany w Boston Garden rozpoczął stopniową ewolucję ligi, która swoje apogeum osiąga na naszych oczach. A wszystko po to by…

Adam Silver – pieniądze

Nie znam się na biznesie, nie poprowadziłbym skutecznie sklepiku szkolnego, ale większość graczy mówi, że NBA rządzą przede wszystkim pieniądze. Zastanawialiśmy się ostatnio nad losami Isaiaha Thomasa w Bostonie, piękne podsumowanie tej historii znajdziemy w ostatnim odcinku Game of Zones. Brak sentymentów trzydziestki menadżerów wynika z chęci osiągnięcia sukcesu sportowego i finansowego. Komisarze z kolei pilnują by pieniądze nie odchodziły nieproszone od Dużej Ligi.

Mecze w Chinach i Londynie, parytety sędziowskie dla kobiet, przepisy ograniczające poczynania obrony, kanonada trójek, maskotki strzelające koszulkami i Drake to wszystko stanowi element zarabiającej monety machiny.

Andrew Wiggins – pieniądze?

Przybywającego do Wolves Wigginsa traktowałem niemal jak zbawcę organizacji. Wierzyłem, że swoimi długimi odnóżami sprowadzi walkę o miejsca wyższe nawet niż mityczna druga runda. Żadne jednak wywiady i zapewnienia nie zmienią tego, że chłop nie ma po prostu serca do tej gry. Przychodzi do pracy, uzupełni tabelki w Excelu, wypije kawę kultywując odwieczne czy się stoi, czy się leży 2000 tysięcy się należy. Wraca do domu, pogra na konsoli i idzie spać. Właściwie nie jestem nawet pewien czy choć pieniądze cieszą do dziś tego młodego milionera.

Jordan, Bryant i inni – wygrywanie

Mamba Mentality i psychopatyczne zapędy Jordana są wszystkim doskonale znane, więc nie będę się w tym momencie rozpisywał. Jak rymował Pelson:

Idziemy po zwycięstwo i chwałę, plus nieśmiertelność mistrzów z motywacją większą niż trzystu.

Koszykówka jest dla nich sposobem spełnienia na tle rywalizacji z innymi ludźmi. Gdyby mieli predyspozycje do rybołówstwa, byliby na okładce Wędkarza Świata, smykałkę do muzyki – występowaliby w najlepszych operach, brak jakichkolwiek zdolności – zostaliby politykami najwyższego kalibru. Taki typ.

Ja – obrona i WF

W dzieciństwie wolałem grać w nogę, nie trzeba podrzucać nigdzie piłki, za cały sprzęt wystarczyły często cztery plecaki i puszka. Pewnego wakacyjnego dnia na zielonych blokach pojawiły się plakaty ogłaszające turniej koszykarski, zapewne zarząd osiedla postanowił wyciągnąć nas spod trzepaków. Grupy ośmiolatków stanęły naprzeciw siebie do morderczego boju.

80% posiadań kończyło się stratą na środku boiska, 10% brutalnym faulem, a 7% rzutem w stronę obręczy. Spotkania kończyły się wynikami 4:2, a sędzia musiał później długo płakać w domowym zaciszu. Nasze FC Buraki 5000 przegrały turniej z kretesem, a z koszykówką znów pogodziłem się dopiero w liceum. Pierwszy rok tylko biegaliśmy testy Coopera, a kolejne dwa próbowaliśmy grać w basket. Do dziś cała ta zabawa wychodzi mi trzy po trzy i bynajmniej nie chodzi o trafienia zza łuku. Coś tam zbiorę, obronię, dobiję półhakiem. Zarówno z punktu widzenia gracza jak i widza kocham tę dyscyplinę za obronę i odpowiedzialność, szczególnie w kryciu 1 na 1. Za jersey Cartera. Za Boston 2008. Za Detroit Pistons. Za Dennisa Rodmana. Za dobre historie. Za zadanie domowe na angielski o Karlu Malonie. Części składowych jest wiele.

A Wy – ?

Ten artykuł ma być w domyśle tylko wstępem oraz zaproszeniem do Waszych opowieści. Zróbcie rachunek sumienia i zastanówcie się za co właściwie kochacie koszykówkę? Co skłania Was do zarywania nocy, ściskania kciuków i obgryzania paznokci? Czemu przejmujecie się Drake’m przy linii bocznej i po cóż śledzicie Instagram Duranta? Jak doszło do tego, że realizuje się w Was moje ulubione hasło ligi – I love this game!

Pozdrawiam, Grzegorz S.

34 comments

  1. Array ( )
    Odpowiedz

    Całe dzieciństwo grałem w piłkę nożną, siatkówkę i masę innych sportów. Koszykówką zainteresowałem się w liceum jak tato kupił dostęp do canal+ i obejrzałem pierwszy mecz. Następnie założyłem się z kumplem, że w ciągu miesiąca uda zrobić mi się pierwszy wsad (miałem wówczas i nadal mam 1.94 cm wzrostu). I wiecie co? Wygrałem ten zakład i miłość do kosza przetrwała do dziś, AZS, gierki na orlikach, wynajmowane hale i zarywane nocki…
    I love this game!

    (12)
  2. Array ( )
    Odpowiedz

    Pierwsze zetknięcie z koszykówką: finały NBA w 1990 r. Rodzice oglądali ze zdumieniem popisy zza dopiero co odsłoniętej żelaznej kurtyny, a ja z ze złością czekałem kiedy to się skończy bo końcówki retransmisji zachodziły o początek serialu Robin Hood na drugim dostępnym kanale.
    Potem przerwa do 1995. Zobaczyłem O’Neala w Orlando. Wow. Co za gość. Atleta. Podblokowi znawcy studzili emocje i bezczelnie wmawiali łebkowi, że Houston ich pojedzie. Ech.
    No i zaczęło się. Kosz na każdej przerwie lekcyjnej. Nawet tej 5 minutowej. Niezrozumiałe teksty Nauczycielek na lekcjach: ” Co tak śmierdzi?!?” Gry na automatach-taka koszykówka dwa na dwa, zawodnicy mieli duże głowy! Pan właściciel budy pozwalał obkleić “kącik plakatami z MagicBasketball i ProBasket. Odkurzane na pc Boston vs Celtics.
    Piłka z łapą O’Neala z jakiejś stacji.
    DSF, Szaranowicz i taki śmieszny koleś z TVN. Nagrywanie spotkań na kasety (!)
    Wieczna niechęć do Bulls i nawet kibicowanie obciachowym wtedy Jazz (z pocierającym gębę Hornackiem, któremu nawet jego syn nie kibicował bo wolałJordana).
    A z polskiej ligi, prze….gość Igor Griszczuk w Anwilu. Mecze ze Śląskiem-to było coś.
    Ostatni akord: 1999 r. i magia Knicksów. Potem studia bez tv i rozbrat z NBA do 2011 r. Mistrzostwo Dallas i znowu jestem 🙂 Nie marudzę, że to nie to. Mam NBA League Pass-oglądam jak dzieci są na jakiś zajęciach i cieszę gębę.

    (39)
    • Array ( [0] => contributor )
      PATRON

      też mam sentyment do lat 90 😀
      na TVN był jeszcze taki program “Rzut za 3” w którym występował młody Bartek Obuchowicz, a prowadzący robił dwutakt w slow motion zanim to się stało modne ;D
      I love this game!

      (8)
  3. Array ( [0] => subscriber )
    Odpowiedz

    pierwsze zetknięcie, kumpel jarał się Jordanem, ja Ronaldem. były powody do dyskusji. ja jak każdy dzieciak na osiedlu, kopałem gałę, bo co tu innego robić.
    następnie NBA Live 2000, Kobem i Shaqiem rozwalałem każdego kumpla, wciąż jednak piłka i PES dominowały.
    zaczęło się ok 2003, chłopakom brakowało ludzi do gry więc z braku laku zagrałem. zapach asfaltu rozgrzanego w słońcu do dziś mnie napędza. przyszedłem na kolejną gierkę, i kolejną, i kolejną. w końcu całkowicie zaprzestałem interesować się piłką. dorosłem. co ja w niej widziałem? nuda jak cholera! to w baskecie są emocje, fizyczność, te przepychanki. nigdy nie byłem kozakiem więc musiałem dawać z siebie 120%. w międzyczasie Kobe sam niósł Lakersów do zwycięstw. to jest mój człowiek! #8 forever. do finałów 2008 z NBA to tylko highlighty i sporadyczna powtórka zassana z torrenta. Boston vs Lakers w finale, pierwsze zarwane nocki, zaczęło się. na studiach z ziomkiem przechodziłem męczarnie, wieczorami seanse w NBA Live (ile ja przez 3 lata wymieniłem padów to masakra, samochód bym sobie kupił), w nocy ujarani oglądamy mecze, co time out to 3-4 reklamy fast foodów, w lodówce? dobrze jak na tosta było. do teraz kobieta i znajomi pytają się co mi to daje, czemu powtórki sobie nie obejrzę.
    próbowałem wielu sportów, większość z nich okazjonalnie uprawiam i śledzę wyniki (nadal nie pojąłem fenomenu piłki nożnej), ale nic mi takich emocji nie przynosi jak koszykówka. najbliżej ręcznej do basketu ale nadal to nie to. zwody, wsady, fade’y (jak ja tego próbuję to jest to tak łatwe jak chłopakom na ekranie), bloki, fizyczność (choć tej coraz mnie), plastry w obronie, awruk, z każdym meczem jaram się tak samo. co mi z powtórek jak wynik znam. o 2 w nocy lepiej się ponosi emocjom, faul, aut! sędzia ciul! a że w pracy niewyspany? pf, wyśpię się po śmierci. Love this game

    (32)
  4. Array ( )
    Odpowiedz

    U mnie podstawówka…. finału orlando houston , od tego się zaczęło na TVP 2 , potem kemp, payton, hakeem, ale przede wszystkim David Robinson ….. wieczna niechęć do bulls i jordana za przywileje na kazdym kroku …..96 , 97 i dalej potem przerwa bo kobego nie dało się oglądać …. potem przyszedł lbj i od 2003 chyba bez przerwy …. ? kawał historii

    (4)
  5. Array ( )
    Odpowiedz

    Chris Ford? Pamiętam, że Celtics mieli trenera o takim nazwisku, to ten sam gość? Ja wsiąkłem w basket wraz z pierwszym obejrzanym w życiu meczem a było to spotkanie Jazz – Suns w 89 roku. Pamiętam to jakby to było wczoraj. Dalej zaczęło sie granie na lokalnej sali z rodzicami kolegów, pierwszy turniej na poznańskiej Malcie w okolicach 92-93 roku i tak do dziś walczymy 2x w tygodniu z niedobitkami kolegów, których jeszcze doszczętnie nie zjadły kontuzje. Pozdro dla wytrwałych dziadów 😉

    (4)
    • Array ( [0] => contributor )
      PATRON

      siema dziadu
      tak,to ten sam ford
      na Malcie grałes?? z pyrlandii jesteś..?
      i pewnie byłeś na meczu biofarmu z astą??

      a tak w temacie toświetny art i komentarze

      (0)
  6. Array ( )
    NiePierwszy Komentarz 27 maja, 2019 at 17:12
    Odpowiedz

    Nigdy nie byłem specjalnie zainteresowany sportami. Raz na tydzień albo dwa jeździłem porzucać sobie do kosza. Gdy miałem ok 18 przeżyłem bolesne rozstanie co sprawiło że poczułem że muszę coś sobie udowodnić. To złożyło się czasowo z większym zainteresowaniem Basketem, zacząłem oglądać NBA. Więc trenowałem ciężko we wiosnę, lato, jesień i zimę, żeby pokazać że mogę “outwork” każdego. 3 lata później trafiłem do amatorskiej drużyny. Początki były bardzo trudne bo mierzyłem się z ludźmi którzy grają w kosza od dzieciaka i od dekady rywalizują na pewnym poziomie, podczas gdy ja miałem za sobą tylko 3 lata pracy i zero doświadczenia. Po wielu porażkach i upokorzeniach zacząłem dorastać do wymaganego poziomu. Nie przestaję ciężko pracować żeby pewnego dnia utrzeć nosa tym wszystkim wyrobnikom którzy śmiali się kiedy zaczynałem. Gdzieś z tyłu głowy mam przekonanie, że jeśli jako ktoś kto zaczął grać w kosza tak pozno, nie jest jakoś specjalnie utalentowany, doznał tak licznych porażek wypracuję sobie szacunek i miejsce wśród najlepszych lokalnych zawodników, mogę odnieść sukces ze wszystkim innym czego się podejmę.
    I poza tym lubię grać w kosza.

    (9)
  7. Array ( )
    Odpowiedz

    Tez kiedys tylko w pilke nozna tluklem, az przejrzalem na oczy pod koniec gimnazjum i zaczalem nalogowo grac w kosza, na ta chwile nie widze lepszej dyscypliny. Działa na cale cialo, jest wiele emocji, jest jednym z najtrudniejszych sportow technicznych, trzeba działać w druzynie, jest atmosfera sztos i przewaznie nie ma chlania jakiegos ordynarnego po meczu lub przed, bo w pilce jak to trenerzy mowia “gaz robi gaz”

    (2)
  8. Array ( )
    Odpowiedz

    Cóż…Jak każdy w noge się grało…Do czasu kiedy wziałem pierwszy raz piłke do kosza do ręki, nie wiedziałe co i jak, gdzie rzucac…Ale stała się magia, patrząc na te piłkę było takie WOW, to jest to 😀
    Później pierwsze mecze w 92 roku na TVN, Chicago- Ryszard Łabędz opowiadało o jakimś Jordanie, totalna pasja i miłość. Asfaltowe boiska…Któż wtedy nie chciał byc jak Mike 😉

    (6)
  9. Array ( )
    Odpowiedz

    Nie pamiętam ile mialem lat ale już chyba naście. Kiedyś siedziałem w chacie, za oknem deszcz i włączyłem TV na program drugi i powitał mnie okrzyk Szaranowicza “Hey, hey tu NBA”. Zacząłem oglądać i na końcu programu byľo top 10 akcji tygodnia. Szczena mi opadła z wrażenia. Parę dni później zakupiłem. Kosz z kumplem zrobiliśmy z dykty i z koła od roweru, z rafki. Parę gwoździ i gotowe. Co prawda obręcz długo nie wytrzymała ale dało się ją prostować. Później nasi ojcowie zrobili nam porządny kosz z grubej dużej dechy i obręczy z hamulca od lokomotywy. Do tego wsporniki po bokach obreczy. Powiesili nam to na latarni na podwórku i mecze nie miały konca. To trwało parę lat. Później zrobili pełnowymiarowe boisko przy gimnazjum i wtedy, mając 15 lat wiedziałem że to mój ulubiony sport. Byłem całkiem niezły. Spedzałem tam każdą wolną chwile w roku szkolnym i praktycznie całe wakacje. Nawet jak padało, nawet w zimę przychodziłem z łopatą do odśnieżania, odgarniałem śnieg i dopóki czułem palce, rzucałem. Prawie pół roku uczyłem się rzutu z wyskoku i z odchylenia, dopóki nie osiągnąłem takiego poziomu jaki chciałem. Codziennie setki rzutów z każdej pozycji. Z hedym kolegą codzienna rywalizacja w rzutach za 3 punkty. Mieliśmy paczkę kilku kumpli i codzień gralismy. Do tego trening biegowy i rzutowy 2 razy dziennie. Rodzice mówili mi że walniety jestem ale ja kocham koszykówkę. Potem była liga powiatowa i mecze co tydzień, trenerem był nasz nauczyciel wf-u który grał kiedyś jako rozgrywający w II lidze. Był też sponsor, były stroje, buty, kibice:) Czad:) Jest co powspominać. Kosz zawsze dawał mi wewnętrzny spokój. Mogłem padać na twarz ale na boisku spedzałem godziny bo dawało mi to szczęście i odgrywało od rzeczywistości. Ucieczka od nudnej codzienności w małym miasteczku. Koszykówkę mogę oglądać jako kibic bez końca bo to najciekawszy soort drużynowy jak dla mnie. Emocje, nieprzewidywalność, dramatyczne końcówki meczów i gracze którzy pod koszem wyczyniają cuda. Polskiej Ligi zbytnio nie śledzę za to w NBA siedzę po uszy. I love this game 🙂

    (19)
  10. Array ( )
    Odpowiedz

    Rocznik 77 się kłania. Za co kocham basket? Za to że w żadnym sporcie nie ma takich widowiskowych akcji. Sam nie wiem skąd zaczęła się moja miłość do basketu. Pamiętam tylko jak koledzy wychodzili grać w nogę to brałem piłkę i próbowałem kozłować . nawet nie wiem skąd o tym wiedziałem bo wtedy nie było koszykówki w telewizji. Ale jak już się pojawiła to tylko pogłębiało moja miłość. Na początku knikcs i Patrick Ewing…a potem do nba przyszedł shaq i pozamiatał. Oczywiście sks-y, później klub (skra Warszawa forever :-). W miarę dorastania serce skłaniało się ku celtom i tak zostało do dziś. Uwielbiam ta drużynę za charakter, dlatego uważam że Irving tu nie pasuje co pokazał ten sezon. Pozdrawiam wszystkich sympatyków tej wspaniałej drużyny. (Przeciwko ignerskiemu miałem okazję grać jak ten był w sms Warka. Już wtedy był bardzo dobry)

    (10)
  11. Array ( )
    Odpowiedz

    Lata 90′. Pierwszy mecz na żywo jaki obejrzałem to chyba ASG 1995. Wcześniej tylko powtórki w soboty na TVP2. A nie , sorki, eurosport pokazywał MŚ 1994 – Dream Team 2 a w nim mój ulubiony Shaq. Kibicowałem mu aż do końca jego kariery. Podobnie jak Kobemu. W latach 90′ mecze gwiazd to były rarytasy , pojedynki wielkich zawodników , czas i miejsce żeby pokazać ryzykowne zagrania , na które nie można sobie pozwolić w meczach RS. Jeszcze na początku 21. wieku było co oglądać. Dziś ASG to niestety już tylko targowisko próżności (konkurs wsadów , rzutów za 3 w jednym) – kosmiczne wyniki i zero obrony. Zerknę na wynik i statystyki na drugi dzień ale nawet skrótu nie oglądam. Pozdro dla wszystkich fanów NBA lat 90′ 🙂

    (5)
  12. Array ( )
    Odpowiedz

    W pokoju w akademiku, na małym 14-calowym, ale już kolorowym telewizorku marki Westa, gdzieś o 3-4 nad ranem kończył się mecz. Ptaki już coś tam zaczynały skrzeczeć za oknem. Kto zarywał noc przed egzaminem, zna te odgłosy.

    Bryonowi Russellowi poplątały się nogi.

    Jeden z kolegów wstał i uroczyście oświadczył pozostałym zebranym:
    – Panowie! Właśnie skończyła się nasza młodość. Czas dzieci robić!

    (6)
  13. Array ( )
    Odpowiedz

    Od dziecka kochałem piłkę nożną, ale byłem w niej zwykłym przeciętniakiem. Moi koledzy grali gdzieś po klubach, więc różnica poziomów była nad wyraz widoczna. Mieszkam tak naprawdę na wsi więc dojazdy na treningi wymagałyby trochę wyrzeczeń. Dlatego dzień w dzień wstawałem i ćwiczyłem sam ze sobą. Dopiero w liceum moja gra zaczęła przyzwoicie wyglądać, ale jeszcze wtedy nie rozumiałem sportów. Na studiach zacząłem chodzić na darmowe treningi futsalowe, 3h tygodniowo i dopiero wtedy zaczaiłem o co chodzi nie tylko w piłce, ale i we wszystkich sportach. Mój tata od zawsze lubi oglądać NBA, ale nigdy mnie to tego nie ciągnęło. Zmieniło się to dopiero kiedy w połowie studiów kuzyn (miłośnik kosza) przyjechał do mnie w czasie playoffów. On też zaczynał od piłki nożnej, a skończył na koszu. Pogadaliśmy trochę w międzyczasie oglądając serie Bulls vs Boston. Obiecałem mu, że będę chodził na boisko i ćwiczył tak, żeby przy następnym spotkaniu sprawdzić progres i tak jak codziennie wychodziłem przed dom i grałem w piłkę, tak wtedy szedłem na boisko, biorąc jedną piłke do nogi, drugą do kosza i ćwiczyłem 3h dziennie. Nie mogę tego nazwać miłością tylko do kosza, bo kiedy rozumiesz na czym polega sport, nie jesteś w stanie odrzucić całej reszty, ale to właśnie dzięki tej koszykówce pokochałem ją i całą resztę. Wkrótce lato, a ja nie jestem pewny jak zaplanować tydzień, żeby znaleźć czas na piłkę, kosza, tenisa i basen ;/

    (3)
  14. Array ( )
    Odpowiedz

    Tak jak większość grałem w nogę i kosza ale to basket zdominował moje dzieciństwo. Zaczęło się od “Hej hej tu NBA!” a potem kultowy Magic Basketball, na który trzeba było niejednokrotnie polować przed wysprzedaniem. Eh niezapomne jak wycinalem z niego te małe loga drużyn oraz wszystkie artykuły o Orlando Magic. Na ścianach brak wolnego miejsca i dylemat który plakat ściągnąć by nakleic następny… Piękne czasy! Nba przestałem śledzić po tym jak Jordan ostatecznie zakończył karierę. A wróciłem w 2011 by zobaczyć jak Kidd&Nowitzki leja jakiegoś LeBrona którym świat się zachwycał:-) Gra się zmieniła życie się zmieniło ale ciągle “I love this game”

    (1)
  15. Array ( )
    Odpowiedz

    Kto grał na amidze w TvBasketball czy jakoś tak? Gra była chyba na dwóch dyskietkach i można było szpilać prawdziwymi drużynami NBA, prawdziwi gracze, podział na dywizje i konferencje. Od tamtego czasu wierny kibic Utah Jazz.

    (2)
    • Array ( )

      TV Sports Basketball. Tam były fikcyjne nazwiska graczy, ale można było je edytować, więc Chicago Bulls z miejsca dostali prawdziwy roster.
      Styki połamały się w joystickach, to rozkręciliśmy i dorobiliśmy ze żyletek przeciętych na pół i odpowiednio wygiętych.

      (2)
    • Array ( )

      no pany!! pewnie,że na dwóch dyskietkach 🙂
      całe lato 92 w to pykaliśmy z kumplami. liga, pełne mecze… czad
      wtedy mieliśmy ekipę w lidze amatoeskiej “cinemaware”
      to intro przed meczem… time outy na odświeżenie zawodników…
      pamiętacie najwyższego rozgrywajka ze seattle??
      rekordy trójek, rewelacja
      mike jordache, warner cofman… się pamięta
      pozdrawiam

      (2)

Komentuj

Gwiazdy Basketu