Nie mają szczęścia w tym sezonie kluby nowojorskie. Kontuzja Tysona Chandlera srogo wyeksponowała słabości i można powiedzieć, wystawiła obronę podkoszową Knicks na pośmiewisko. Nie inaczej na Brooklynie: Andrei Kirilenko nie gra z powodu urazu pleców, Jason Terry ma kłopoty z lewym kolanem, wiekowi Paul Pierce i Kevin Garnett ledwo powłóczą nogami w ograniczonym czasie gry, ledwo Deron Williams wyleczył swe papierowe kostki, a przed momentem gruchnęła wieść, że kość w stopie złamał center Brook Lopez.

Jak gdyby kontuzji nie było dość. 213-centymetrowy Lopez, choć borykał się z kontuzją skręconej kostki, stanowił solidną opcję podkoszową Nets, o czym niech zaświadczą statystyki: 20.7 punktów, 6 zbiórek, 1.8 bloku przy 56% skuteczności z gry. Chłop może robić kroki przy każdym manewrze na low-post, rzuca z półdystansu nie odrywając się na centymetr, ale ofensywnie trudno go zatrzymać.

Nets z bilansem 9-17 są największą (negatywną) niespodzianką ligi, a mimo to zajmują drugie miejsce w absurdalnie słabej dywizji atlantyckiej NBA. Do prowadzącego w tabeli Bostonu tracą jedynie 2.5 meczu.

I pomyśleć, że miał to być zespół aspirujący do mistrzowskiego tytułu… Rosyjski miliarder Mikhail Prokhorov na gaże zawodników w tym sezonie wyda absurdalne 190 milionów dolarów. Co gorsza, to nie pierwsze pęknięcie stopy 25-letniego Lopeza. Jego przyszły stan zdrowia budzi coraz większe wątpliwości, zwłaszcza w obliczu 60 milionów USD, które zarobi do 2016 roku. Ech….

[vsw id=”BwSbHuDJOTs” source=”youtube” width=”690″ height=”420″ autoplay=”no”]