fbpx

Marquese Chriss: za dużo za szybko

14

Niewiele można napisać o grze Phoenix Suns w tym sezonie, a już na pewno niewiele dobrego. W zasadzie mogą przedstawiać się jako “Devin Booker z zespołem” i trochę tak się ich traktuje. Ich obecny skład składa się w większości z rozczarowań, trochę jak wakacje nad Bałtykiem przy deszczowej pogodzie. Czy Marquese Chris, na którego postawili w drafcie 2016 będzie kolejnym zawodem, czy może jeszcze zdoła się w tej lidze odnaleźć? Oczekiwania były bardzo wysokie. A czas ucieka…

  • pozycja: scoring forward
  • wzrost: 206 cm
  • rozpiętość ramion: 216 cm

PLUSY

  • dynamit w nogach, chwytne dłonie, doskonała koordynacja
  • rzuca, duży potencjał jako stretch four
  • chodzący mismatch: za szybki albo za duży
  • trudny do utrzymania na atakowanej tablicy

MINUSY

  • brak techniki i pomyślunku w obronie
  • beznadziejne koszykarskie IQ
  • otrzymawszy piłkę nie widzi nic prócz kosza
  • brak koncentracji
  • skacze do każdego zwodu
  • nie panuje nad emocjami
  • podania wołają o pomstę do nieba

W skrócie: twarz tęskniąca za rozumem, wyjątkowo słaby procesor, ale warunki fizyczne genialne [tu byłem admin]

#Life is football

Jego marzeniem “od zawsze” był football amerykański. Od zawsze aż do 15 roku życia, kiedy to na treningu uszkodził sobie ramię. Lekarze postawili diagnozę “to nic poważnego, na takim młodym cielsku to się goi jak na psie”, ale decydująca dla dalszej kariery obiecującego receivera była opinia jego mamy:

K***a zapomnij, że jeszcze założysz te korki.

Wiadomo, z mamą nie ma gadki. W ten sposób, chcąc nie chcąc, Marquese musiał poszukać sobie jakiejś alternatywy i wybór padł na koszykówkę. Choć do tej pory nie uprawiał basketu w żadnej zorganizowanej formie, zdecydował się pójść na trening do swojej licealnej drużyny Pleasant Grove. Akurat był początek roku i rekrutowali nowych członków. Konkurencja była wysoka, ponieważ w Pleasant istniały tylko dwie ekipy koszykarskie i na tryoutach pojawiło się aż 30 nowych adeptów basketu. Jak później stwierdził jeden z trenerów, Chriss załapał się do drugiego składu jedynie ze względu na swoje dobre chęci i trochę po warunkach. Trzy lata później grał już w NBA, ale nie uprzedzajmy faktów…

#Born in the USA

Marquese De’Shawn Chriss urodził się drugiego lipca 1997 w Sacramento, stolicy stanu California. W domu “ghetto classic”: dziewięcioro dzieci od dwóch ojców i jedna, zarobiona po uszy, matka. Chriss, najstarszy z czwórki chłopców, interesował się baseballem i footballem, ale wspomniany wcześniej uraz zakończył jego karierę. Zwróciwszy się w stronę kosza, w ciągu sezonu zmienił się z ostatniego zawodnika drugiego garnituru w gracza pierwszej rotacji. To wtedy, jak twierdzi, po raz pierwszy pomyślał o zawodowstwie. Poprowadził drużynę do bilansu 28-6 i tytułu stanowego. “Przyszła gwiazda NBA” pisano w internetach…

To mniej więcej w tym czasie zaczęły spływać pierwsze oferty stypendialne. Będąc w trzeciej klasie ogłosił, że wybiera University of Washington. Podczas ostatniego roku nauki w liceum notował 22 ppg, 11 rpg i 3 bpg. Zaliczano go do 50 czołowych prospektów w kraju, był numerem 8 na swojej pozycji i trzecim najatrakcyjniejszym młodym koszykarzem w Californi. Całkiem niezły progres, jak na trzy lata gry.

#Washington

Początek zanotował wymarzony: 29/10 już w drugim meczu wzbudziło euforię na trybunach, ale jak to się mówi “miłe złego początki”. Im dalej w sezon tym jego rola w drużynie malała, chociaż umówmy się, chyba nikt nie spodziewał się, że te 29/10 jest do utrzymania na stałe. Gorzej, że prócz braków warsztatowych pojawiła się też kwestia charakteru. Zmorą zawodnika były niepotrzebne faule. A to o jedno zdanie za dużo po gwizdku, a to ciśnięcie piłką w parkiet źle odebrane przez sędziego itd.

Doszło do tego, że za faule zaczął wylatywać z większości meczów, które rozgrywał, bo przeciwnicy umyślnie go prowokowali, wiedząc, że nie wytrzyma i w końcu coś głupiego od***rdoli. Chcąc ratować sytuację, interweniowała matka zawodnika. Wyprosiła u władz uczelni sesje z psychologiem. Pomogło, ale kolejnym etapem było nauczenie się obrony bez faulu, bo jednak koszykarskie boisko to nie murawa NFL. Gdy i to udało się oszlifować, Marquese zaliczył jeden z najlepszych sezonów ze wszystkich freshmanów w historii programu Washington.

Grając 24 minuty na mecz, notował staty na poziomie 14 ppg, 6 rpg i 2 bpg. Dało to asumpt do włączenia go w poczet czołowych pierwszoroczniaków Konferencji Pac-12. Jego drużyna odpadła w przedbiegach i nie awansowała do March Madness, ale to nie był dla Chrissa problem, który mógłby przeszkodzić mu w podjęciu decyzji o opuszczeniu uczelni i zgłoszeniu się do draftu NBA. Zawsze był w gorącej wodzie kąpany, przecież miał ledwie 18 lat i grał w basket od 3, ale do odważnych świat należy.

#Draft Combine

Sam proces poddawania się ocenie skautów, był dla Chrissa pełen emocji. Wiosną, na Draft Combine wzbudził uznanie wyskokiem, który zmierzono na 97,5 cm, co było czwartym wynikiem w całej generacji zawodników. Ciągnęły się jednak za nim braki w wyszkoleniu indywidualnym i nadużywanie siły w obronie jeden na jeden. Stawiany naprzeciw technicznie grających dryblerów był w zasadzie bezradny. Niemniej, jakimś cudem, przylgnęła do niego łatka “Boy wonder”, a tak zwany “hype” zaczął robić swoje.

Niektórzy widzieli go nawet w Top-3 rocznika, który może jakiś super mocny nie był, ale bez przesady. Simmons, Hield, Jaylen Brown, Ingram… jeszcze kilku by się znalazło. Chriss zamierzał wykorzystać swoje pięć minut w całości. Podpisał kontrakt z Nike i dalej pracował nad swoją grą. Gdy nadszedł draft, usłyszał swe nazwisko jako ósme w kolejności.

#w NBA jest inaczej

Niesiony falą euforii zawodnik bardzo szybko doświadczył tzw. “reality check”. Zderzenie z rzeczywistością nastąpiło już w Summer League, gdzie wszystkie jego braki zostały obnażone. Zwłaszcza te związane z podawaniem. Trenerzy łapali się za głowę widząc stosunek jego asyst do strat, wynoszący 1-10. W trzech rozegranych w Vegas meczach zanotował jedną asystę (!), 10 strat i średnio 10 ppg. Zgarnął też 16 fauli, ale pamiętajcie, że w Summer League można sobie pozwolić na więcej, bo gracze wypadają dopiero za 10 przewinień.

Najgorsze te asysty, ale problem nie był nowy. Podczas swego sezonu na uczelni zanotował 26 asyst (0.8 apg) i 69 strat (2.0 tov). Cisnące się na usta /charakterologiczne/ porównania w zasadzie stawiały więcej pytań niż dawały odpowiedzi. Michael Beasley, Al-Farouq Aminu, Anthony Bennett… widać w którą stronę to wszystko zmierza. Jego debiut w lidze też nie był jakiś wymarzony. Rzadkie przebłyski w przeważnie przegrywanych meczach. Trudno było jednak kategorycznie go potępić, bo na tle tamtej klasy draftu prezentował wciąż poziom powyżej średniej. W Phoenix powoli dochodzono jednak do przekonania, że Chriss albo wystrzeli się na orbitę All-Star,albo będzie określany jako bust. Ponieważ zdecydowanie korzystniejsza była opcja numer jeden, klub zrobił wszystko, żeby zawodnikowi jakoś pomóc. Earl Watson, nim opuścił Arizonę, mówił:

Jest jedyny w swoim rodzaju, umie rzucać za 3, grać w trumnie, dryblować…

W swoim pierwszym sezonie uskładał 9.2/4.2/0.9 grając średnio 21 minut. W dalszym ciągu wiele rzeczy przychodziło mu z łatwością. Gdy pewnego razu przyznał, że woli nosić Crocsy niż zamknięte obuwie, firma zdecydowała się docenić jego lojalność, wypuszczając model sygnowany jego inicjałami. Poprawcie mnie, jeśli się mylę, ale to chyba pierwszy zawodnik NBA z PE w Crocsach.

#zbyt szybko zbyt łatwo

Poza boiskiem szybko skumplował się z Bookerem, a także z pierwszoroczniakami Benderem i Jonesem, dla których był duszą towarzystwa i najlepszym kompanem. W wywiadach chwalili jego osobowość i poczucie humoru. To jednak trochę za mało, żeby spłacić kredyt zaufania po byciu wybranym z #8, dlatego przed Marquesem jeszcze długa droga. Wmówiono mu, że ma dokładnie to, czego potrzeba, by z sukcesem zaistnieć w NBA. Owszem, jego warunki fizyczne to ścisły top wśród młodziaków, ale jak mawiał Kevin Durant (jeszcze zanim przeszedł do GSW):

Hard work beats talent, when talent doesn’t work hard

W przypadku Marquesa, wszystko trafiło się jednak zbyt szybko i zbyt łatwo. Porównania do Beasleya dobrze ustawiają optykę. Ja dopisałbym jeszcze kilka nazwisk do listy “cudownych chłopców”: Stanley Roberts, Derrick Coleman, Eddy Curry… im też mówiono, że mają wszystko. Miejmy nadzieję, że Marques ma więcej zapału niż oni.

[BLC]

14 comments

  1. Array ( [0] => subscriber )
    Odpowiedz

    według mnie Terry jest idealnym przykładem tego, jak wiele można się nauczyć od kogoś tak utalentowanego jak Kyrie

    (6)
    • Array ( [0] => administrator )

      Terry Rozier miał kolega na myśl, tak sądzę. I ma trochę racji. Rozier to znakomity guard/zadaniowiec i świetnie wypełnia swe zadania w Bostonie.

      (31)
  2. Array ( )
    Odpowiedz

    Momentami odnoszę wrażenie, że każdy kto przychodzi do NBA musi być w 100% ulozonym chłopakiem. Gość ma trudny charakter ale jest jeszcze bardzo młody. Czy kariera Al Faruq potoczyla się źle? Co to za brednie, przecież on od początku mial być w NBA zadaniowcem więc on absolutnie spełnił pokladane w nim nadzieje. Do tego pamiętajmy że gość jest chudziutki. Może nie jak Ingram ale umówmy się, że pod koszem ciężko mu się bić i nadrabia wszystko motoryka. Jeśli chodzi o iq to trochę się zgodzę, ale tego też można się nauczyć. A jeśli nie, to wystarczy takiemu zawodnikowi dac proste zadania. W GsW nawet Javale zdaje się błyszczeć intelektem.

    (4)
  3. Array ( )
    Odpowiedz

    EJ chyba coś nie tak z czasem meczy jest, bo wszedłem na stronę streamów i pisze, że zaczynają się o 1, a tutaj napisane jest np.: że NYK – CHA o 00:00 :v

    (1)
  4. Array ( )
    Odpowiedz

    Mi tak postaciowo przypomina Hassana Białostronnego. Troche na wyrost, ale obaj z genialnymi warunkami, mozliwosciami, potencjałem i znikomą inteligencją.. zachowaniem takie duże dzieci – w towarzystwie ziomeczki.

    (1)

Komentuj

Gwiazdy Basketu