fbpx

Retro NBA: kroniki pierwszego meczu w historii amerykańskiej ligi koszykówki

10

Obchody jubileuszu 75-lecia NBA sprzyjają wszelkiego rodzaju wspominkom i historycznym ciekawostkom. W związku z tym pomyślałem, że warto będzie przypomnieć na naszych łamach pierwsze spotkanie w historii Najlepszej Ligi Świata, które wyznacza pewien, nie tylko symboliczny, początek historii NBA. Pierwszy gwizdek, pierwsze punkty, pierwszy zwycięzca i przegrany. Oto mecz Toronto Huskies vs New York Knicks. Idę o zakład, że nawet uczestnicy tego wydarzenia nie zdawali sobie sprawy z doniosłości epizodu, który stał się ich udziałem.

Jednym z elementów obchodów 75-lecia NBA był listopadowy mecz pomiędzy Toronto Raptors i New York Knicks, rozegrany pierwszego listopada. Spotkanie w legendarnej Madison Square Garden odbyło się dokładnie, co do dnia, 75 lat po historycznym spotkaniu Knicks i Huskies, dając asumpt do uczczenia bogatej historii NBA. Gospodarze ulegli przyjezdnym 104:113, a głównym egzekutorem w drużynie przyjezdnej był OG Anunoby.

Spotkanie oglądało 16.5 tysiąca osób, czyli przeszło dwa razy więcej niż historyczny mecz numer jeden, ale nie uprzedzajmy faktów. Kronikarski obowiązek nakazuje jednakowoż odnotować, że Toronto Raptors nie są spadkobiercą drużyny Huskies. Owszem, skoszarowani są w tym samym mieście, ale na swą spuściznę pracują od sezonu 1995/1996, bez żadnej kontynuacji tradycji Huskies.

#A było to tak

Pierwszego listopada 1946 roku, w hali Maple Leaf Gardens, na oczach 7090 fanów, drużyna Toronto Huskies podjęła ekipę New York Knicks. Było to spotkanie rozgrywane pod egidą ligi BAA, która w 1949 roku przeflancowała się na NBA. Wszyscy, którzy chcieli zobaczyć potyczkę nowojorczyków z Kanadyjczykami musieli wysupłać zawrotne 75 centów. Trochę lepsze miejscówki szły po 1.25$ a na te naprawdę ekskluzywne trzeba było wydać od dwóch do dwóch i pół dolca (kanadyjskiego!) Wiadomo, to były inne czasy i inny produkt niż dzisiaj. Niemniej, jeśli jakiś kibic mierzył więcej niż najwyższy w drużynie Huskies George Nostrand (203 cm), mógł wejść na trybuny za darmo.

W końcu piłka poszła w górę i rozpoczął się mecz. Pierwszy historyczny kosz padł z ręki zawodnika Knicks, Ossiego Schectmana. Były to pierwsze dwa z jedenastu punktów, jakie ów zawodnik zdobył w tym spotkaniu. Jeszcze lepiej strzelecko wypadł Leo Gottlieb, zdobywca 14 punktów. Dla skromnego zwycięstwa ekipy nowojorskiej ważne były dwa kosze zdobyte przez Dicka Murphy’ego (5 punktów) w ostatnich dwóch i pół minuty, do których Tommy Byrnes (4 punkty) dołożył rzut wolny. Gdy zabrzmiał ostatni gwizdek, tablica wyników pokazywała 68:66 dla drużyny przyjezdnej.

Po stronie Huskies dobrze pokazali się zwłaszcza Ed Sadowski i George Nostrand, notując odpowiednio 18 i 16 punktów. Były to dwie najwyższe zdobycze na boisku, ale tym razem przeważył kolektyw oraz… skuteczniej bite wolne. Sadowski trafił 2/6 a Nostrand 2/7 i być może tu można by poszukać tych dwóch brakujących oczek. W kwestii ciekawostek wrzucam fotkę box score:

Uważne oko zauważy, że zawodnicy nie byli wówczas opisywani w sposób, jaki jest dla nas czytelny dzisiaj, z zastosowaniem nazw/skrótów PG, SG, SF, PF i C, ani nawet przy numeracji pozycji. Oznaczenia LG i RG oznaczają lewego i prawego obrońcę i analogicznie jest w przypadku skrzydłowych, gdzie mamy po prostu LF i RF. Center jak matka. Jest jeden i kropka.

#Look good play good

Patrząc na urywki czy plakaty ze spotkania nie sposób nie dostrzec drogi, jaką wraz z rozwojem gry przeszła towarzysząca jej boiskowa infrastruktura i wszelkie związane z koszykówką utensylia. Zainteresowanych szerzej tematem chciałbym odesłać do artykułu, w którym historię koszykarskich koszulek opisywałem o wiele bardziej szczegółowo…

Krótka rzecz o historii strojów NBA

#Recap

  • był to pierwszy mecz w historii NBA, czy może raczej BAA
  • jedynymi prowadzonymi statystykami były punkty, rzuty z gry, rzuty osobiste i faule
  • spotkanie rozegrano w hali Maple Leaf Gardens w Toronto
  • Sadowski (196 cm) był nie tylko najlepszym graczem Huskies
  • był też ich trenerem i… pierwszym zawodnikiem w historii, który wyleciał z boiska za faule
  • ekipa Huskies trafiła 16/29 wolnych, lecz jej dwaj najlepsi zawodnicy tylko 4/13.
  • był to jedyny sezon ekipy Huskies na parkietach BAA. Zakończyli go z bilansem 22-38.
  • po 10 kolejkach Sadowski został wytransferowany do zespołu Cleveland Rebels
  • w owym sezonie zdobywał średnio 16,5 punktów
  • rok później dołączył do zespołu Boston Celtics, dla których rzucał 19,4 punktów
  • drugi z trenerów Huskies, Bob Fitzgerald, również pojawił się na boisku, zdobył 4 punkty
  • w spotkaniu brała udział rekordowa liczba rookies, bo byli nimi wszyscy uczestnicy zawodów
  • po jedenastu z każdej drużyny
  • Nowojorczycy w tamtym sezonie dotarli aż do półfinałów (35-25)
  • tam ulegli późniejszym mistrzom z Philadelphia Warriors

Do przeczytania!

[BLC]

10 comments

    • Array ( )

      jak to “pseudo”? Jak widać gatunek Homo Sapiens (człowiek rozumny) wymiera…

      (3)
  1. Array ( )
    Odpowiedz

    Jak wszedłem na boisko to powiedziałem:
    Pierwszy!…
    .
    .
    .
    .
    .
    Polak na parkietach BAA ktora sie pozniej przeflancuje na NBA

    (3)
  2. Array ( )
    Odpowiedz

    Jak się czyta historię basketu aż trudno uwierzyć jak długą drogę przeszedł ten sport od czasu kiedy Dr. Naismith wpadł na pomysł wrzucania piłki do kosza na brzoskwinie.
    Kiedyś, czytając historę Bad Boys Pistons – natknąłem się na epizod w historii kosza, gdzie gracze grali w klatkach, bo gra była tak intensywna a emocje tak duże że gracze zagrażali kibicom, a kibice graczom. Krew się lała po obu stronach 😉
    W sumie – to nowożytny basket definiują 2 daty.
    1 – wprowadzenie koszykówki na olimpiadę w 1936 i dzięki temu jako takie ujednolicenie przepisów (choć jak wiemy różnice miedzy USA a resztą świata zostały do dziś) oraz
    2. wprowadzenie zegara na czas akcji.
    Od tamtej pory gra wygląda już mniej więcej tak jak dziś a zmieniają się niuanse – jak rozłożenie linii, czy szczegóły przepisów – choć ramy pozostają praktycznie niezmienne.
    Oczywiście dużo zmieniło wprowadzenie rzutu za 3 -ale jak wiecie na rewolucję z tym związaną czekaliśmy do ok. 2014-2015 – czyli 35 lat “3” w NBA (w FIBA czy NCAA nawet mniej).
    Jednakże ślepy byłby ten, kto twierdziłby, że gra się nie zmieniła. Chociażby na przykładzie NBA widać to szczególnie ostro. Coś co 20-30 lat temu było niezwykłe dzis jest standardem. Poziom przygotowania zespołów i graczy jest niebywały. Ba zmiany są tak szybkie, że tylko najwybiniejsi nadążają. Przykład I. Thomasa jest tu aż nad wyraz jaskrawy. Gość 5 lat temu bijący się o MVP, dziś choć obiektywnie jest graczem na 80-90% “starego IT” (co pokazują jego absurdalne staty w CBA) , czyli teoretycznie powinien dalej być w czubie ligi – jest za słaby na swoją pozycję.
    Jak zaczynałem swoją przygodę z NBA – był renesans centrów. W top ten ligi było 5-6 gości ok. 213 cm wzrostu, a tacy mocarze jak Dwane Schintzius czt Todd McCulloch mieli pewne miejsca w składzie. Dziś świetny DeAndre Ayton – uważany jest za anachronicznego gracza, który w niektórych przypadkach może ograniczać zespół. A Howard i Jordan, trzęsący środkiem jeszcze 5-7 lat temu grają ogony w LAL. Za to ideałem centra jest serbski pączuś czyli 7 stopowy Chris Paul, lub super potężny Lew z Kamerunu, któremu bliżej do Granta Hilla niż do Shaqa.
    Ale to dobrze dla nas – bo wciąż jest ciekawie. Ja, pomimo sentymentu dla lat 90 na prawdę wolę obejrzeć mecze GSW vs Suns – gdzie nawet taki lajkonik jaj ja dostrzeże ogrom pracy zrobiony przez obie drużyny na treningach , urozmaicenie obrony, ataku, prób wykiwania przeciwnika, szukania przewag i niwelowania dołków. Wszak to co Suns zrobili w 1 meczu Stefkowi, a jak GSW poradzili sobie z Chrisem i Aytonem w kolejnych meczach to było pięknę. Dwie warte siebie drużyny. Dwaj trenerzy myślący ruchy (ba całe mecze) do przodu i grupa wybitnych adwersarzy bijąca się nie na atletyzm a na charyzmę, opanowanie i bb IQ na poziomie wprost kosmicznym.
    Z całym szacunkiem dla dawnych mistrzów – to ogląda się lepiej niż dreptanie w latach 50, szalejącego Wilta vs 10 Bostończyków w 60. Nawet piękne i szybkie lata 80 i twarde jak skała 90, czy szukające tożsamości lata 2000 skupiały się na przewagach indywidualnych liderów (vide era Jordanowska czy Shaq@Kobe). Dopiero drużyny takie jak Pistons 04 czy Spurs pokazały gdzie idzie basket. Przesilenie Hardenowskie, wsparte dominantą Currego-Duranta doprowadziły do kolejnej zmiany zarówno w przepisach jak i budowaniu drużyn.
    To co się wyłania – dla mnie jest mixem Pistons 04, Spurs 14 i Dubs 16 – bo z jednej strony drużynowa obrona wraca do łask, z drugiej strony mamy bezpozycyjny basket i wciąż wielką rola 3 w ofensywie.
    Myślę, że jak Dubs lub Suns wygrają ligę – kolejna rewolucja się dokona. Jak wygrają Nets – może doczekamy się renesansu półdystansu 😉 Generalnie będzie mega ciekawie. Bylebyśmy zdrowi byli!

    (21)
    • Array ( [0] => subscriber )

      Przypomnij sobie drużynę Portland z lat 1999 i 2000, tam była mega zespołowa gra i w ataku i w obronie. Oczywiście punktów było mniej , tempo było wolniejsze. Ale Arvydas Sabonis był takim supportem Jokica , a z całej reszty wiekszość mogła rzucić po kilkanascie punktów co mecz.

      (0)
    • Array ( )

      Bardzo fajny komentarz. Gratuluje wiedzy oraz bystrego spojrzenia na sama grę. Ja jednak tęsknie za czasami kiedy taki zawodnik jak Steve Kerr, Jud Buschler, Jef Hornacek czy Grag Ostertag w dzisiejszej koszykówce nie mieli by czego szukać. Chodzi mi o to, że koszykówka osiągnęła tak niebotyczny poziom pod względem fizyczny, że ciężko znaleźć gracza, który nie został obdarzony przez naturę tak hojnie i identyfikować się z nim, że skoro jemu się udało może i Ja bym mógł. Poza tym te ciągłe rzuty z dystansu, tego po prostu nie da się oglądać

      (3)
  3. Array ( )
    Odpowiedz

    Masz racje – ale niebotyczność dotyczy każdej dziedziny sportu. 60 lat temu Emil Zatopek wygrywał, bo jako jedyny ze stawki trenował biegi w ciężkich butach wojskowych. Jak na zawody zakładał lekkie buty miał +10 do szybkości. Ale zaraz każdy tak trenował, aż znalazł się kolejny innowator. Do tego dodajmy gigantyczny skok w wiedzy o biomechanice, odżywianiu, planowaniu treningów itp.
    25 lat temu też myślałem, że będę grał w NBA. Jak trafiłem do zespołu z prawdziwego zdarzenia – okazało się że jestem średniakiem z niskim sufitem. Niezależnie od włożonej pracy, wysiłku i poświęcenia. Genetyki nie oszukasz, ciężkiej pracy nie zastąpisz genetyką. Szczególnie na najwyższym poziomie.
    A szczególnie, szczególnie w USA, gdzie system niemalże eugeniczny pozwala na przefiltrowaniu na setkach poziomów graczy. Pomimo tego też na finale (draft do NBA) trafiają się A. Bennety.
    Niestety nie ma od tego ucieczki. Nawet taki Stefek – niby taki “nasz” – proponuję obejrzeć jego treningi. To co on tam wyczynia jako “daili routine” to kosmos – nieosiągalne dla 99,999 % populacji świata.
    Tak samo Kerr, Buchler czy inni “kelnerzy” byli lata świetlne przed nami – choć może nie wyglądali jak atleci.
    Na koniec historyjka. Sto lat temu miałem okazję jako 17 latek trenować z I ligową drużyną (przypadek – trenowali w tym samym ośrodku, i trener po znajomości “wkręcił” nas na kilka treningów . My graliśmy w okręgowych ligach juniorskich na pomorzu.
    Wydawało się nic – ale my byliśmy lata świetlne za nimi. Najlepsi z nas mieli by problem z załapaniem się do drużyny. Co więcej – na chwilę wpadł kumpel trenera z wojska, aby poprowadzić z nami 1-2 treningi – który wówczas mając ze 40 lat i wagę Shaqa – jeszcze pogrywał ogony w Ekstraklasie.
    W meczu z I ligowcami był w “naszej drużynie” i pozamiatał ichniejszym centrem parkiet. Różnica miedzy nami – juniorami z okręgówki a I ligowcami to była przepaść. Ale różnica między dziadkiem z ekstraklasy a średniakiem z I ligi – to przepaść podobna.

    (5)

Komentuj

Gwiazdy Basketu