fbpx

Sacramento Kings: najstarsza organizacja NBA wraca do walki o pierścień

15

Przez siedemnaście lat żyli prawem lwa, a historia playoffs o nich głucho milczała. Nadszedł jednak w końcu dzień, w którym Sacramento Kings wracają do walki o pierścień. I wracają bez kompleksów.

Powiedzieć, że przez te siedemnaście lat, jakie minęły od ostatniego udziału Sacramento Kings w playoffs liga się zmieniła, to nie powiedzieć nic. W zasadzie, słaba postawa Sacramento była jednym z niewielu pewnych punktów, w obliczu trwających przeobrażeń. Dynastie rodziły się i upadały, mistrzowie przemijali, gwiazdy zmieniały kluby i odchodziły na sportową emeryturę. A Kings trwali w marazmie, niczym przestroga dla wszystkich koszykarskich eksperymentatorów. Aż żal było patrzeć, jakim pośmiewiskiem stała się najstarsza istniejąca organizacja NBA i jedna z tych, które pod kopułą sali prezentować mogą mistrzowski baner.

#Barnstorming

Początki klubu sięgają stu lat wstecz. Dokładnie w 1923 roku, w Rochester, w stanie Nowy York, powstała koszykarska drużyna pod patronatem producenta alkoholi Seagram’s. Aż do 1939 roku było to półprofesjonalne przedsięwzięcie, działające dzięki wysiłkom grupki zapaleńców.

Występowało wówczas zjawisko zwane “barnstormingiem”. Pod tą samą nazwą znane są również popisy pilotów samolotów ku uciesze gawiedzi, lecz w odniesieniu do koszykówki chodziło o zbieranie kilku drużyn (i kibiców) w jednej hali i rozgrywanie całej ligowej kolejki/miniturnieju jednego dnia.

Były to czasy, w których kibice bardzo zdecydowanie potrafili wyrażać swoje niezadowolenie, toteż dość powszechną praktyką było rozgrywanie meczów za siatką, by grających nie rozpraszały latające wokół pomidory czy szklane butelki. Odnosząc się do czasów o dekadę późniejszych niż opisywane w tym akapicie, George Mikan wspominał kiedyś, że podczas meczu z trybun szyto do niego z wiatrówki. Takie rzeczy miały miejsce jeszcze u progu lat pięćdziesiątych, tu mamy lata trzydzieste, gdy “dzicz” była jeszcze większa.

NBA retro: jak powstała NBA i co zawdzięcza hokejowi

#Basketball goes pro

W dwudziestoleciu międzywojennym było kilka inicjatyw mających uzawodowić rozgrywki koszykarskie. Najpoważniejszą z nich była ABL. Dopiero jednak powstanie w 1937 ligi NBL, do której chwilę później dołączył klub z Rochester, pchnęło historię dzisiejszych Kings na nowe tory.

Klub Seagram’s po raz pierwszy zaistniał na arenie ogólnokrajowej w roku 1939, biorąc udział w rozgrywkach określanych jako World Professional Basketball Tournament, w których zwyciężyli zawodnicy NY Rens. Rochester, w swoim debiucie na tym szczeblu, uznać musieli wyższość Sheboygan Redskins.

#Jak zwał, tak zwał…

Warto wspomnieć nieco o nazwie klubu z Rochester, gdyż na przestrzeni lat zmieniała się ona kilkukrotnie i łatwo się w tym wszystkim pogubić. Otóż trzeba Wam wiedzieć, że amerykańskie gazety w tamtych latach bardzo niechętnie publikowały jakiekolwiek materiały dotyczące alkoholu. Firmy zajmujące się tego rodzaju działalnością, biorąc się za sponsoring drużyn sportowych, dostawały się do prasy niejako bocznymi drzwiami. Sprytne posunięcie, gdyż ich nazwy figurowały w ten sposób w kolumnach sportowych, od których i tak większość mężczyzn lekturę prasy zaczynała.

Rochester Seagram’s występowali też jako Seagrams-Ebers, a kolejno jako Rochester Ebers, ale doszło do momentu, w którym właściciel klubu Les Harrison chciał go rozwijać w stronę zawodowej organizacji, lecz ani bracia Ebers, ani firma Seagrams nie byli zainteresowani zwiększeniem wkładu finansowego. Był rok 1945, NBL szybko się rozwijała. Rochester mieli w składzie bardzo rokujących zawodników: Johnny Moir, Paul Nowak, Jerry Bush, Gus Broberg, Jack Ozburn, Al Cervi… więc trzeba było kuć żelazo póki gorące. Les Harrison postawił wszystko na jedną kartę:

Bracia Eber i Seagrams nie chcieli się rozwijać, więc razem z bratem zadłużyliśmy hipotekę i wywróciliśmy kieszenie na jedną stronę, żeby móc mieć klub w NBL. Kosztowało nas to, o ile dobrze pamiętam, 25 tysięcy dolarów. [Les Harrison]

Klub potrzebował też nowej nazwy i w tej sprawie urządzono konkurs. Zwyciężył go piętnastoletni chłopak, który zaproponował “Royals” pisząc, że to oznacza rzeczy przynależne królowi lub koronie.

#Pierwsze koty za płoty… i medal złoty

Royals bardzo udanie przedstawili się kibicom NBL, osiągając bilans 24-10 i zajmując drugie miejsce w swojej dywizji. Pokonawszy Redskins i Pistons zdobyli pierwsze klubowe mistrzostwo. Po tym triumfie nastąpiły suche lata. W roku 1947 przegrali walkę o mistrzostwo z Chicago American Gears George’a Mikana, a rok później już z Minneapolis Lakers.

Jeśli chodzi o poziom sportowy, to w NBL był on dość wysoki, ale to BAA stała lepiej finansowo i w roku 1949 doszło do fuzji, która objęła kluby takie jak Lakers, Nationals, Royals, Pistons, Blackhawks i Redskins. W 1950 roku z rozgrywek wyeliminowali ich późniejsi triumfatorzy, Lakers, ale w 1951, pokonawszy w playoffach kolejno Pistons, Lakers i Knicks, zdobyli mistrzostwo NBA.

Ich niewątpliwy sukces określono jako “przedwczesny”, gdyż drużyna w zasadzie nie zdążyła zapłacić frycowego na zawodowstwie. Tryumf zawdzięczali grupie młodych zawodników, którzy sumiennie wykonali swoją robotę i włożyli całe serce w to, żeby wykonać mityczny “kolejny krok”, przechodząc z gry za siatką po stodołach na profesjonalną koszykówkę. Nie mieli w sobie ani krzty gwiazdorskiego sznytu, cechującego Lakers ery Mikana, z którymi to musieli się mierzyć. Byli po prostu grupą oddanych sprawie marzycieli, którym dobry los pomógł pięknie napisać swoją historię.

#Telewizja to zło

Niestety, proza życia szybko wróciła i kopnęła ich w tyłek. W 1955 roku w Rochester powstała drużyna hokeja, Americans, która skutecznie odciągnęła tamtejszych fanów od koszykówki. Do tego wielu mieszkańców aspirujących do klasy średniej i wyższej, stanowiących podstawę tamtejszego fan base’u Royals, dzięki awansowi ekonomicznemu, przenosiło się na przedmieścia. Coraz rzadziej pojawiali się w hali, schodziło coraz mniej biletów. Do tego rozwój telewizji. W sezonie 1950/51 odbiornik znajdował się w co czwartym amerykańskim domu. Pięć lat później w co czwartym go nie było.

Graliśmy we wtorki i czwartki. Widownia stopniała nam po tym jak zdobyliśmy tytuł. Było tylko kwestią czasu aż wyniesiemy się z Rochester. [Les Harrison]

Klubowi nie pozostało nic innego jak przenieść się do Sin City, przepraszam… do Cincinnati. Poniżej logo Royals, do którego nawiązuje kształt nowego logotypu zespołu.

#Cincinnati i Kansas

Pozwolisz, Drogi Czytelniku, ze daruję sobie, przynajmniej w tym tekście, dokładniejsze opisywanie dalszych kolei Kings z perspektywy historycznej, ale naprawdę przez długi czas nie działo się w klubie nic spektakularnego. Ot, był i grał, to awansując do playoffs, to znów szorując po dnie tabeli, zwyczajna ligowa szarzyzna. Lata 1957-1972 to okres Cincinnati, a potem aż do roku 1985 zespół występował jako Kansas City, w początkowym okresie Kansas City-Omaha Kings. Nazwę Royals zarzucono, by odróżnić się od klubu baseballowego. Z tamtego okresu z pewnością warto wspomnieć Nate’a Tiny Archibalda, największą gwiazdę zespołu.

Przenosiny do Sacramento rozpoczęły okres posuchy. Sezon 1985/86, pierwszy w nowym miejscu, był zarazem ostatnim aż do roku 1995/96 w którym zespół awansował do playoffs. Trzeba jednak uczciwie przyznać, że los ich nie oszczędzał.

Bobby Hurley: za szybki nawet na Dream Team

Pisaliśmy kiedyś o tym, co spotkało Bobby’ego Hurleya, przykrym incydentem było też samobójstwo zawodnika Ricka Berry’ego w 1989 roku.

#Mitch i Showtime

Największą gwiazdą drużyny był w tamtych latach, przynajmniej z mojej perspektywy, Mitch Richmond. Pamiętam jak Mario Elie mówił kiedyś o tym, że odebrał telefon od Richmonda, po tym jak Rockets zdobyli mistrzostwo. Mitch gratulował i zazdrościł zarazem:

Jesteście mistrzami świata, człowieku! Bycie All-Starem, to wszystko, to nie ma znaczenia. Ja marzę tylko o pierścieniu. [Richmond]

Richmond zrealizował swoje marzenie, ale dopiero w Lakers. Sacramento za jego czasów nie było w gronie pretendentów. Trochę lepiej było w kolejnym etapie, gdy Kings byli określani jako Showtime Kings i grali najszybszą koszykówkę NBA:

Retro NBA: dlaczego Showtime Kings pozbyli się Jasona Williamsa

Ich potyczki z Lakers w 2002 roku czy Timberwolves dwa lata później z miejsca stały się klasykami. Ostatni raz zagrali w playoffs w 2006 i tak rozpoczął się okres posuchy, który kończy się właśnie teraz.

#Czasy obecne

Miejsce, w którym Kings znajdują się obecnie to wypadkowa powolnego rozkładu zespołu po zakończeniu ery trenera Adelmana, której symbolami byli tacy zawodnicy jak Williams, Bibby, Webber, Divac czy Stojaković. Do tego dorzucić należy garść słabych wyborów w drafcie (Spencer Hawes, Jason Thompson) i nieumiejętnego budowania zespołu wokół wartościowych zawodników jak DeMarcus Cousins czy Tyreke Evans. Nie pomogło też małe zaangażowanie właścicieli w sprawy klubu, którego nie zakończyło również nabycie klubu przez Viveka Ranadive w 2013. Vlade Divac na stanowisku generalnego managera był, delikatnie mówiąc, średnio skuteczny. Dopiero jego ustąpienie i objęcie stanowiska przez Monte McNaira pchnęło przemiany klubowe w dobrą stronę.

Od tamtej pory sprawy potoczyły się bardzo szybko. Gdybyśmy dziś spojrzeli na skład zespołu na campie w 2020, to nazwiska tamtych zawodników pokrywają się z dzisiejszymi jedynie w czterech przypadkach. Są to De’Aaron Fox, Harrison Barnes, Richaun Holmes i Terence Davis.

New era

McNair, który był podkomendnym Daryla Moreya w Rockets, spróbował w Sacramento emulacji założeń z tamtego procesu, czyniąc z Foxa “Hardena tego projektu”. Po tym jak sprowadził Sabonisa, pozbywszy się Hielda i Haliburtona, na jego głowę sypały się gromy, ale czas pokazał, że było to słuszne posunięcie. Podobnie zatrudnienie trenera Browna, czternastego szkoleniowca w ostatnich osiemnastu latach. Od czasów trenera Adelmana jest on pierwszym szkoleniowcem, któremu udało się awansować do playoffs. I to w jakim stylu!

Na zakończenie sezonu 2022/2023 Kings są drużyną z najlepszym ratingiem ofensywnym w historii NBA (118.9)! Wyprzedzają Nets z rozgrywek 2020/2021 i aktualnych Celtics.

Nie powiem, że nie mogę uwierzyć w to, gdzie się obecnie znajdujemy, ale przeszliśmy długą drogę. Wiele musiało się wydarzyć. Wiele rzeczy po drodze nie wyszło. Ale zawsze mówiłem, że jedyne, czego ten zespół potrzebuje by wygrywać to trochę czasu i zaufania. [Fox]

Z bilansem 47/31 Kings są trzecim klubem Zachodu i szykują się do playoffs z przewagą własnego parkietu. Gdyby udało im się osiągnąć 50 zwycięstw, uczyniliby to po raz pierwszy od czasów Chrisa Webbera i trenera Adelmana, ale czas w końcu w Sacramento przestać oglądać się za siebie. Bo przyszłość może być ciekawsza, niż wszystko, co tu do tej pory widzieliśmy.

[BLC]

15 comments

  1. Array ( )
    Odpowiedz

    Oby SAC rozwaliło gsw ‼️ mam nadzieję, że pokażą im gdzie raki zimują i tym cholerym sezonowym kibicom ich bleee. GO GO GO SAC 2nd PO Round <3

    (-11)
  2. Array ( )
    Odpowiedz

    Webber Peja Vlade Jason później Mike ale to się oglądało, głowę na zawiasach trzeba było mieć żeby niczego nie ominąć 😁

    (5)
  3. Array ( )
    Odpowiedz

    To doprawdy jest paskudny chichot losu że Kings w początkach XXI wieku nie zgarnęli pierścieni. Wspaniale było podziwiać tę drużynę. W moim idealnym uniwersum Kings są majstrami w 2002, Iverson z 76ers w 2001, a Lakers nadal w 2000, nie hejtuję.

    (0)

Komentuj

Gwiazdy Basketu