fbpx

Robert Swift: katastrofa z happy endem

23

Są gracze, których łatwiej zapamiętać ze względu na aparycję niż umiejętności. Nie mówię tu o przypadkach takich jak piłkarz Carlos Valderrama, którego fryzura była znakiem rozpoznawczym i dodatkiem do świetnej gry. Chodzi mi raczej o “przeciętniaków”, których na boisku, w porównaniu do reszty zawodników wokół, wyróżnia w zasadzie jedynie ich wygląd. Gdy myślę o takich gościach, pierwsze nazwiska, jakie przychodzą mi do głowy to Moochie Norris (chyba przez tego Valderramę), Popeye Jones, Matt Geiger i Robert Swift właśnie.

Gdy zobaczyłem go ostatnio w obsadzie turnieju 3×3 w Hiszpanii, reprezentującego barwy trzecioligowego Circulo Gijón, byłem mocno zaskoczony. Na tyle, że postanowiłem przypomnieć Wam jego historię. To nie do wiary, że gość ma dopiero 32 lata…

#New low

To było jakoś na wiosnę 2013, gdy nazwisko Swift znów pojawiło się w wiadomościach. Możecie się już domyślać, że nie za dobrych, ale jakoś tak się utarło, że doniesienia, które zaczynają się od słów “Former NBA player…” zazwyczaj nie wróżą nic pozytywnego. Te brzmiały mniej więcej tak:

Były koszykarz NBA, 27-letni Robert Swift, został eksmitowany ze swojego domu w Seattle. Na miejscu funkcjonariusze odkryli znaczne ilości śmieci i odchodów.

To, co uderza w tej notce, to po pierwsze fakt, że ktoś stoczył się aż tak, że żył pośród odpadków i ekskrementów, a po drugie, ze człowiek, który wchodząc do ligi robił wrażenie lepsze niż np. Al Jefferson, Josh Smith, JR Smith, czy Trevor Ariza, w wieku 27 lat był już na bruku.

Piękna posiadłość o powierzchni prawie 600 metrów kwadratowych kosztowała Swifta 1,35 miliona $. Gdy go z niej eksmitowano, nadawała się do gruntownego remontu i poszła pod młotek za mniej niż połowę tej sumy. Psie odchody były wszędzie, tak jak i śmieci, w ścianach roiło się od dziur, a w piwnicy… urządzano sobie strzelnicę, skutkiem czego walały się łuski i było pełno śladów po kulach.

Robert Swift to kolejna popsuta zabawka z piaskownicy zwanej NBA. Urodzony w kalifornijskim Bakersfield w 1985 i mierzący 217 cm zawodnik ma w sobie coś z Kevina Garnetta. Też przeskoczył do NBA prosto z ogólniaka i też pchnął ligę do pewnych zmian proceduralnych. Z tym że w przypadku KG był to lockout i nowe warunki płacowe, a w przypadku Swifta… wprowadzenie zasady “one and done”, żeby nikt nigdy już jego błędu nie popełnił.

#Droga NBA

Trudno było nie zwrócić uwagi na Swifta w liceum. W rozgrywkach międzyszkolnych notował blisko 19 ppg, 16 rpg i ponad 6 bloków na mecz. Powołanie do All-American dostał w 2004, gdzie wystąpił obok zawodników takich jak Josh Smith, Dwight Howard, Shaun Livingston, Al Jefferson, LaMarcus Aldridge czy Rajon Rondo. W drafcie, z numerem 12 wzięli go Supersonics, ale w debiutanckim sezonie ledwo powąchał parkiet. W drugim było już lepiej, coach Bob Hill, który przyszedł po McMillanie i Weissie, zdawał się jakoś wierzyć w Roberta. Jego statystyki skoczyły do poziomu 6.4/5.6/1.2, czyli całkiem przyzwoitego, jak na drugorocznego rezerwowego centra, który nie miał jeszcze ukończonych 20 lat. Od jego wyglądu nazywano go Napoleon-Dynamite.

Niestety, w meczu przedsezonowym, poprzedzającym rozgrywki 2006/2007, Swift doznał poważnej kontuzji. Zerwał więzadła w lewym kolanie, co spowodowało, że musiał opuścić cały kolejny sezon. Gdy wrócił, po Napoleonie nie było już śladu. Totalnie odpłynął w jakieś mroczne klimaty. Długie włosy, czarne paznokcie, tatuaże bez składu i ładu… W zasadzie jedynie orteza na kolanie pozwalała go rozpoznać.

Zmiana w wyglądzie to jednak nie wszystko. Mentora Swifta, Boba Hilla, zastąpił PJ Carlesimo, który po perypetiach z Latrellem Sprewellem nie lubił takich “wydziwiaczy”. Nie wierzył w Swifta, nie miał do niego podejścia, więc statystyki poleciały na łeb na szyję. W sezonie po kontuzji rozegrał 8 spotkań, łącznie niespełna 100 minut. Później nastał Scott Brooks i zespół przeprowadził się do Oklahomy. Swift odpłynął w jakieś odjechane klimaty jeszcze bardziej, dalej grał okazyjnie, ogony, w 26 spotkaniach sezonu. Znowu przytrafiła się kontuzja, tym razem łąkotka, kolano prawe. Nie było o czym gadać, na dwa dni przed wigilią 2009 Thunder podziękowali mu za usługi. Merry Christmas, Robert.

#Tokio drift

Kolejnym przystankiem na drodze Swifta byli Bakersfield Jam z NBA D-League (teraz G-League), ale długo tam miejsca nie zagrzał. Po raptem kilku meczach opuścił drużynę z powodów osobistych. Wówczas pojawiło się światełko w tunelu. Jedyny trener, który miał do niego rękę, Bob Hill, złożył mu propozycję nie do odrzucenia:

przyjeżdżaj do Tokio, mam dla ciebie miejsce w Tokyo Apaches.

Niestety, los znów nie okazał się dla Swifta łaskawy. Cenił sobie grę w Japonii, w szczególności pod okiem Boba Hilla, co więcej, jego ojciec miał korzenie na Okinawie. Niestety, w 2011 Kraj Kwitnącej Wiśni nawiedziło tragiczne w skutkach trzęsienie ziemi, po którym ogłoszono, że liga nie wystartuje. Swift wrócił do USA i słuch o nim zaginął, aż do momentu gdy 2 lata później w mediach zaczęto pokazywać jego zapuszczoną chatę. Po 11.5 mln $ zarobionych w NBA nie było śladu, kiedy komornik siadał mu na garb.

Losy chałupy były przesądzone już od roku, ale eksmisję wyegzekwowano dopiero gdy udało się znaleźć kupca na tę nieruchomość i, jak widzieliście na fotkach powyżej, raczej nie było to łatwe zadanie. Była wiosna 2013, Swift miał 27 lat.

#Jak Feniks

W zasadzie to już zdążyłem zapomnieć, że był taki koszykarz, aż tu nagle, w lutym tego roku, z otchłani wyciągnęli go włodarze Circulo Gijón.

W ostatnich dniach natrafiłem nawet na wywiad ze Swiftem, oto co miał do powiedzenia:

O Westbrooku i KD:

Od pierwszego roku widać było, że są fenomenalni, zwłaszcza Westbrook. Już miał ten power, ten wk%rw, i nie zatrzymał się aż do teraz. Wszyscy mówili “przecież tak nie ujedziesz, tak nie można grać cały czas” a on im pokazał, że można.

Na pytanie “Co poszło nie tak w NBA?”

Musiałem wszystko sobie poukładać, przewartościować, zdecydować, kim tak naprawdę chcę w życiu być, nie tylko koszykarzem. Teraz jestem tutaj, uwielbiam Guijón i nie mogę na nic narzekać.

O drafcie:

Ze mną było trochę inaczej, nie byłem na testach, nie rozmawiałem z drużynami, nie odbywałem pokazowych treningów. Sądziłem, że mam szansę, ale nie widziałem czy na 100% wejdę do ligi. Miałem już oferty z uniwerków, więc nie bałem się zaryzykować. […] Nie mogłem uwierzyć, że poszedłem tak wysoko, że zdecydowała się na mnie drużyna z loterii […] Gdy wybrali mnie Sonics, pomyślałem tylko, że nie znam tego miasta, że nigdy tam nie byłem.

O NBA:

Grając w NBA miałem 18 lat i stawałem naprzeciwko weteranów z 10-15 letnim doświadczeniem. Na początku byłem zdenerwowany przez cały czas, ale nauczyłem przekuwać się to w motywację by nauczyć się jak najwięcej. […] Największą bestią był Shaq, był strasznie silny. Nene i Erick Dampier też wryli mi się w pamięć, byli bardzo silni i dobrze wyszkoleni. Doskonale wiedzieli, co chcę zrobić, bardzo trudno się z nimi grało.

O planach na przyszłość:

Przyjechałem ledwo przed czterema dniami (wywiad z 12 sierpnia) chcę się zaaklimatyzować, poduczyć hiszpańskiego. Nie mogę doczekać się kolejnego sezonu, trenuję każdego dnia.

No cóż, na zakończenie wypada napisać jedno: z NBA do trzeciej ligi hiszpańskiej, to brzmi jak przegrana, ale jeśli Swift odnalazł swoje miejsce, to może być jego największe zwycięstwo. Z ciekawości spojrzę czasem na wyniki Circulo Guijón, bo póki co nic nie wiem o hiszpańskich trzecioligowcach…

[BLC]

23 comments

  1. Array ( )
    Odpowiedz

    Super naprawdę art

    Kojarzę pewnie ze tak zawodnika ale co się dzieje na zapleczu.. co za historia..

    Pozdro więcej takich art!!

    (7)

Komentuj

Gwiazdy Basketu