fbpx

Winning time: kluczowe fakty o Showtime Lakers

16

W chwili gdy siadam do klawiatury, HBO zdążyło wyemitować już wszystkie dziesięć odcinków serialu Winning Time: The rise of the Lakers Dynasty. Dla tych, którzy jeszcze nie oglądali albo chcieliby ugruntować sobie wiedzę na temat czasów, których ów serial dotyka, zapraszam do lektury. Oto niektóre kluczowe, być może nieznane Wam fakty o pamiętnej drużynie nazwanej Showtime Lakers. Skąd w ogóle wzięło się określenie Showtime Lakers? Oto dziesięć kluczowych powodów.

Od tamtych wydarzeń minęło już ponad 30 lat, ale pamięć o personach takich jak Magic Johnson, Kareem Abdul-Jabbar, James Worthy, Michael Cooper, Pat Riley wciąż rozpala wyobraźnie fanów złoto-purpurowych. Podobnie jak słynny slogan “The drive for five” wciąż jest istotnym elementem sportowej mitologii. Los Angeles Lakers lat osiemdziesiątych zawojowali ligę, zdobywając pierścienie w 1980, 1982, 1985, 1987 i 1988 roku. I, jak przystało na drużynę z Hollywood, zrobili to w spektakularnym stylu.

#1 Najbardziej zwycięski klub lat osiemdziesiątych

Zarówno pod względem liczby tytułów (pięć, wobec trzech Bostonu, dwóch Detroit i jednego Philly) jak i pod względem odniesionych zwycięstw (654 wiktorie w 902 spotkaniach) Los Angeles Lakers są najbardziej utytułowaną drużyną tamtej dekady. Tak się przynajmniej przyjęło to przedstawiać, chociaż okres brany pod uwagę jako dziedzictwo Showtime jest nieco dłuższy i obejmuje lata 1979-1990, czyli czas w którym Pat Riley najpierw był asystentem, a potem głównym trenerem zespołu. Przy czym pamiętajmy, że finały 1991 roku rozgrywane były między Lakers a Chicago, więc na dobrą sprawę można je jako pewnego rodzaju epilog doliczyć.

#2 Autostrada do finałów

Golden State Warriors, którym udało się awansować do pięciu finałów z rzędu (i sześciu w ośmiu sezonach) pobili w latach 2015-2019 brodaty rekord Lakers, czyli cztery finały w latach 1982-1985. Przed nastaniem ery Splash Brothers żaden zespół z konferencji zachodniej, poza Lakers, nie był w stanie wywalczyć awansu więcej niż trzy razy z rzędu. W całej dekadzie Lakers wywalczyli awans do finałów ośmiokrotnie, co miało niebagatelny wpływ na budowanie ich marki nie tylko w USA, ale i na świecie, gdyż czas ich ówczesnej dominacji zbiegł się mocno ze wzrastającą ekspansją NBA na rynek europejski.

NBA Retro: jak transmisje meczów NBA trafiły do Europy

#3 Rzadka gorycz porażki

Zaskoczeniem z gatunku tych niemiłych była niespodzianka, jaką rodzącej się dynastii Lakers zgotowali Houston Rockets w 1981 roku (główna reprezentacja to Moses Malone, Calvin Murphy, Rudy Tomjanovich) odprawiając ich z kwitkiem… w pierwszej rundzie. Był to pojedynek trzeciej i szóstej ekipy sezonu zasadniczego, w którym Lakers dysponowali przewagą własnego boiska. Był to ostatni, aż do 1992 roku raz, kiedy Lakers odpadli tak wcześnie. W tym okresie, za wyjątkiem 1990, kiedy odpadli z Phoenix, eliminował ich dopiero mistrz, albo przyszły mistrz.

#4 Szczyt dynastii

Sezon 1986/1987 jest uważany jako najlepszy w całej erze Showtime i był w swoim czasie porównywany do legendarnej kampanii 1971/1972, kiedy to Lakers ustanowili rekord 33 wygranych z rzędu. Bilans (65-17) jaki wówczas uzyskali, to trzeci najlepszy rezultat w historii klubu z LA, okraszony nagrodą MVP dla Magica Johnsona dostarczającego średnio 23,9 punktów 12.2. asyst i 6.3 zbiórek na przestrzeni całego sezonu. Zawodnikami mogącymi pochwalić się średnią powyżej 17 punktów byli jeszcze Kareem Abdul-Jabbar, James Worthy i Byron Scott, a Michael Cooper otrzymał nagrodę dla Obrońcy Roku. W defensywie dzielnie wspomagał go AC Green.

Po zakwalifikowaniu się do playoffs Lakers gładko poradzili sobie z Nuggets (3-0), dwukrotnie gromiąc ich różnicą powyżej 30 punktów. Na kolejnym szczeblu rozgrywek rozłożyli Golden State Warriors (4-1), a potem wymietli SuperSonics. Finałowa kampania z Bostonem trwała sześć spotkań, Zielonym udało urwać się mecz numer 3 i 5. Łącznie Jeziorowcy wygrali 80 ze stu spotkań, jakie czekały na nich po drodze do pierścienia.

#5 Szał nagród

Siedmiu zawodników w drużynie otrzymywało nagrody indywidualne na przestrzeni lat 1979-1990. Byli to Magic Johnson, Kareem-Abdul Jabbar, James Worthy, Michael Cooper, Byron Scott, AC Green i Vlade Divac. Do tego Trener Pat Riley, wybrany Szkoleniowcem Roku za sezon 1989/1990. Statuetkę MVP sezonu regularnego otrzymali Abdul-Jabbar w 1980 i Magic Johnson w 1987, 1989 i 1990. W finałach natomiast wyróżniono Magica (Finals MVP w 1980, 1982 i 1987), Kareema (1985) i Worthy’ego (1988).

Nominacje do All-NBA również były w tym składzie dosyć powszechne. Kareem załapał się do pierwszej ligowej piątki w latach 1980, 1981, 1984 i 1986, a do drugiej w 1983 i 1985. Z kolei Magic otrzymywał nominacje do All-NBA First nieprzerwanie na przestrzeni lat 1983-1991. James Worthy z kolei skorzystał na ustanowieniu All-NBA Third Team, załapując się do niej w 1990 i rok później, u schyłku dynastii.

Jeśli zaś idzie o nagrody dla najlepszych defensorów, to tak, Cooper został DPOY w 1987, a w latach 1982, 1984, 1985, 1987 i 1988 brano go do pierwszej piątki obrońców ligi. Do drugiej zaś w 1981, 1983 i 1986. Dla Kareema znalazło się miejsce w First Team All-Defense w 1980 i rok później, a w 1984 załapał się na drugi skład. AC Green też do drugiej piątki, ale w 1989 roku. Do tego jeszcze aż sześciu reprezentantów Lakers trafiało w tym czasie do All-Star Game. Kareem i Magic opuścili tylko po jednej edycji: pierwszy już był na emeryturze w 1990, a drugiego nie wybrali w 1981. Reszta “gwiazdkowych” to Worthy, Green, Norm Nixon i Jamaal Wilkes.

#6 Młodzież

Nie byłoby tych wszystkich sukcesów, gdyby nie udana inkorporacja świeżej krwi do składu. Nie udało się nikomu w drużynie zdobyć w omawianym okresie nagrody Rookie of The Year. Ostatnim graczem klubu, który ją otrzymał był Elgin Baylor w 1959 roku. Magic w 1980 był blisko (przypadła Birdowi) a Worthy w 1983, Byron Scott w 1984 i Vlade Divac w 1990 trafiali do All-Rookie First Team.

#7 Rywalizacja z Bostonem

Boston zawsze był arcyrywalem Lakers a w latach osiemdziesiątych święta wojna trwała w najlepsze. Larry Bird trafił do NBA w tym samym roku co Magic, a innymi symbolami tej rywalizacji po stronie Celtics byli chociażby Kevin McHale, Robert Parish i KC Jones, jako trener. Z rozegranych w tym czasie 41 spotkań, w latach 1979-1990, Lakers wygrali 24, a Celtics 17. Na szczycie, czyli w rundzie finałowej, Boston wygrał 4-3 w 1984, Los Angeles odgryzło się 4-2 w 1985 i również 4-2 pokonali Celtics w 1987.

#8 Atak marzeń

Między sezonami 1979-1980 i 1989-1990, Lakers siedmiokrotnie dysponowali najlepszym atakiem w całej NBA, od sezonu 1985-1986 do końca 1989-1990 nie schodzili poniżej 113,1 punktów na każde 100 posiadań. Spora w tym zasługa Brylantynowego Pata i jego taktyki “career best effort”

Coach zbierał dane podstawowych kategorii statystycznych, stawiał plus lub minus przy każdej kolumnie, a następnie dzielił to przez ilość minut. Wyliczał wskaźnik dla każdego zawodnika i rozmawiał z nim, nakazując mu poprawę o przynajmniej 1% na przestrzeni sezonu [Jackie McMullan, książka When the game was ours]

Szerzej opisywałem to zagadnienie w tym artykule:

Pat Riley: cudotwórca branży NBA

#9 Bajkowe życie, bajeczne kontrakty…

Los Angeles to na mapie NBA stolica show biznesu, blichtru i luksusu, miejsce, w którym najlepiej czują się gwiazdy. Nic zatem dziwnego, że i pod względem wypłat dla swoich zawodników byli w awangardzie. Zawsze oferowali warunki, o których większość ligowców mogła tylko pomarzyć. Nie zawsze oznaczało to zdobycie upragnionego podpisu na kontrakcie zawodnika. Zdarzali się oporni, choć to akurat przykład jeszcze sprzed ery Showtime:

Im się wydaje, że dają gwiazdkę z nieba takiemu czarn%chowi z getta jak ja. Ale ja mam w dupie ich plaże i hajs. Opycham towar i gram na tutejszych boiskach odkąd skończyłem 10 lat. Pięćdziesiąt koła na koncie miałem w wieku 15 lat. Kiedy oni przyszli ze swoją ofertą trzymałem już 200 tysięcy zabunkrowane w swojej chacie. Zarabiałem krocie na koce, cracku i gandzi. Po cholerę mi było ich 50 tysięcy? W sumie to powiedziałem im, że nie mogą mi płacić tyle, ile swoim graczom, bo jestem od nich dużo lepszy. Oni jednak nie zgodzili się na więcej. Nie mogli zrozumieć, jakim prawem taki ktoś jak ja stawia im warunki. Ja też nie kwapiłem się, żeby im tę sytuację wyjaśniać [Joe Hammond o ofercie Lakers]

Joe The Destroyer Hammond: Narcos Harlem i ucieczka przed NBA

 

Za Magica i spółki było już inaczej.

Nie chodziło już tylko o pieniądze, ale udział w czymś wiekopomnym. Kareem Abdul-Jabbar był najlepiej opłacanym zawodnikiem NBA, z kolei Magic podpisał z Lakers kontrakt, który nawet dzisiaj zakrawa na absurdalny: 25 milionów dolarów za… 25 lat gry! I zrobił to na trzy lata przed końcem starej umowy, mając ledwie 21 lat! Tak, dobrze czytacie. Magic Johnson widniał na klubowej liście płac do sezonu 2009/2010 włącznie, chociaż ostatni mecz rozegrał w maju 1996 roku! Kwoty te dzisiaj nie robią wrażenia, ale pomyślcie że wtedy w NBA tylko trzech graczy miało siedmiocyfrowe wypłaty. Ta dwójka i przytoczony wcześniej Moses Malone.

#10 Showtime Lakers

Około 60 zawodników przewinęło się przez skład Lakers w omawianym okresie. Siedmiu z nich to członkowie Hall of Fame: Abdul-Jabbar, Johnson, Wilkes, Worthy, Divac, Bob McAdoo i Spencer Haywood. Jednak każdy, kto nosił wówczas złoty jersey miał swój wkład w budowanie tej dynastii. Z dzisiejszej perspektywy można powiedzieć, że rywalizacja Bostonu i LA, która za sprawą ery showtime nabrała kolorytu. Jest obok ery Bulls Michaela Jordana i dynastii San Antonio jednym z filarów, na których opiera się postrzeganie NBA większości z nas. Prywatnie, jako fan Celtów, mogę tylko powiedzieć, że nieco zazdrościłem zawsze Jeziorowcom tego “vibe”. Tej charyzmy, jaką mieli za sprawą właśnie Showtime Lakers. Kończąc ten wpis zachęcam do podzielenia się wrażeniami o serialu Winning Time.

[BLC]


Dziękujemy za wczorajsze wsparcie GWBA, panowie Arek Ko, Mariusz Sł Pozdrawiamy!

16 comments

  1. Array ( )
    Odpowiedz

    Serial super. Bardzo trafiony dobór aktorów i muzyki. To jak został przedstawiony Jerry West to jest REWELACJA nawet jeśli jest dość karykaturalnie i nie do końca prawdziwie zobrazowany. Bawiłem się przednio, dużo ciekawych anegdot (NIKE!!!), świetnie zobrazowane perypetie i relacje trenerów i Larry Bird oglądający finały gdzieś na przedmieściach Indiany. Myślę, że każdy miłośnik basketu będzie się doskonale bawił.

    Pozdrawiam cieplutko przed Game 5!

    (14)
  2. Array ( )
    Odpowiedz

    *błąd w tym fragmencie że “już do 1992 odpadali tylko w rywalizacji z mistrzem lub przyszłym mistrzem”- w ’86 znowu mieli wpadkę z mocarnym składem Rockets, którzy przegrali potem w celtami

    (2)
  3. Array ( )
    Odpowiedz

    Cześć Robert, jak zwykle z przyjemością przeczytałem Twój artykuł przy kawusi:)
    Od schyłku ery ShowTime zaczęła się moja przygoda z koszykówką i do dziś lubię popatrzeć na basket z tamtych lat… Sentyment do zawodników z tej epoki też już w sercu został na zawsze, a James “BIG GAME” Worthy #42 to mój pierwszy idol, którego podpatrywałem….
    Dzięki za przywołanie wspomnień i mam nadzieję, że niebawem do zobaczenia….
    Pozdrowienia z Konina:)

    (4)
  4. Array ( )
    Odpowiedz

    Serial kapitalny. Zresztą to Hbo. Poziom gwarantowany. Kapitalnie zmontowany. Doskonały doktor Buss ( C. Reilly stworzony do takich ról). Wywiady z Larrym dają dużo frajdy. Nie wiem ile w tym wszystkim prawdy ale ma się oglądać przyjemnie i tak jest. Czekamy na opinie o Hustle.

    PS. Polecam również They call me Magic – 5 odcinków uzupełniających historię z serialu.

    (0)
    • Array ( )

      No właśnie z tym HBO to tak nie do końca. Trochę się gorsze robi, konsekwentnie od paru lat. Mimo to, wciąż bije na łeb konkurencję 😉

      (-2)
  5. Array ( )
    Odpowiedz

    LAL to była pierwsza drużyna, na którą się kierowało uwagę oglądając NBA, albo chociaż śledząc wiadomości. Koniec lat 90-tych i charakterystyczny KAJ w tych swoich śmiesznych okularach. Wiadomo, przy bliższym poznaniu trącili już myszką i każdy się przerzucał na MJ i jego Bulls, którzy bez wątpienia byli symbolem początku szału na ligę w Polsce.
    Ja już oglądałem LAL bez Jabbara, potem pojawili się Van Excel, Seadale Treat, Elden Campbell. Po tym serialu już wiem czemu nigdy mi nie pasował Boston. Nie mogłem patrzeć na McHalla, Byrda i Parisha, optycznie to była rak z przerzutami, takie europejskie obrzydliwe granie w porównaniu do Showtime LAL.

    (0)
    • Array ( )

      O samym serialu pisałem wcześniej w innym temacie, więc nie będę się powtarzał, ale odniosę się tylko do kwestii antypatii do Boston Celtics – mam tak samo, podświadoma antypatia od zawsze, a po latach i poznaniu wielu faktów i wydarzeń tylko się w niej utwierdziłem 😉

      Takie rywalizację jak Lakers-Celtics są dla mnie solą NBA, dodającą smaczku kibicowaniu jednym lub drugim. Także czekamy teraz na kolejne finały LAL-BOS!

      (2)
    • Array ( )

      A ja wręcz przeciwnie.
      Właśnie taki hype na Lakers sprawiał że wolałem i do dziś wolę Boston.
      Boston, który na wszystko musiał sobie zapracować ciężką pracą, a nie pieniędzmi i atrakcyjnym rynkiem. Zdecydowanie bardziej lubię gniewnych Celtics z Kevinem, Birdem czy Dannym niż Lakers który robili show pod publiczkę, pod bilety, pod oglądalność, pod pieniądze. To się sprzedawało i ludzie do tego lgnęli. Wtedy każdy chciał być fanem Lakers. Dlatego ja zmierzałem pod prąd. Zostałem fanem Celtics i jestem nim do dziś.

      Jedyne co podobało mi się w tamtych Lakers to radość z gry. Celtics nie mieli tego co ma dzisiaj Stephen, co miał wtedy Magic. Celtics nakręcała złość, rywalizacja, im brudnej się grało tym bardziej to Celtics pasowało. Byli jak jing i jang. Tak różni od siebie, a tak bardzo podobni.

      (1)
  6. Array ( )
    Odpowiedz

    Serial fajny, naprawdę. Myślalem po pierwszym odcinku ze bedzie kupa. Dziwnie krecony , bohaterowie gadaja do nas a nikt poza odbiorcą tego nie słyszy. Dobrze, że nie ma aż tak dużo tego.
    Jery West zostal lepiej pokazyany niż Larry Bird. Niestety Lary zostal pokazany jak jakis zje… bez mózgu. Serial fajny polecam chcialbym kolejne sezony nawet do Shaq i Kobe.

    (0)
    • Array ( )

      Jak koles do Ciebie gada z ekranu,to nazywa sie to burzeniem czwartej ściany.Juz starozytni grecy mieli to opatentowane,wiec troche masz do nadrobienia 🙂

      (4)
    • Array ( )

      A jak ktoś ma AppleTV to można polecić do obejrzenia 4-odcinkowy serial “They call me Magic” .

      (1)

Komentuj

Gwiazdy Basketu