fbpx

Nie ma róży bez kolców: czyli kariery okupione frustracją – KG

15

Doskonale pewnie wiecie jakie zakończenie ma ta historia. Sealy zginął w wypadku samochodowym w drodze powrotnej z imprezy. Sprawcą kolizji był kierowca ciężarówki, który znajdował się pod wpływem alkoholu (dla chętnych szczegółów odsyłam do jednego z naszych tekstów: KLIK) Deja vu? KG stracił w podobny sposób przyjaciela jeszcze w szkole średniej. Chłopak nazywał się Eldrick Lemon.

Życie Garnetta runęło jak domek z kart, nic nie było już tak jak dawniej. Jedno jest pewne, gdyby nie to wydarzenie nie byłoby Garnetta jakiego znamy. Na całe szczęście KG nie popadł z tego powodu w żaden nałóg i pracował dalej na swoją legendę. Zmarłym przyjaciołom składa za to hołd, siadając przed meczem pomiędzy dwoma pustymi krzesłami i kontemplując przez chwilę.

Legenda Kevina nie miała się jednak spełnić wśród watahy Leśnych Wilków. Pomimo wspaniałej gry, KG nigdy nie wywalczył z Timberwolves miejsca w finale NBA. Najbliżej było w sezonie 2003/2004 (KG otrzymał wtedy statuetkę MVP), kiedy to w finale Konferencji Zachodniej Minnesota mierzyła się z Los Angeles Lakers uzbrojonymi w duet Bryant-O’Neal. Niestety podstawowy rozgrywający Minnesoty – Sam Cassel – nabawił się kontuzji pleców, a jego zmiennik Troy Hudson również pauzował z uwagi na uraz. W rezultacie rolę pierwszego rozgrywającego przypadła trzeciemu w rotacji Derrickowi Martinowi. Znacie? Ja też nie! Nie było komu klepać, a sam Garnett pełnił czasem rolę point fowarda! Jeziorowcy gładko wygrali serię 4-2. Był to początek końca Garnetta jako zawodnika Minnesoty. 

W kolejnym sezonie Wilki nie weszły do playoff, a po jego zakończeniu włodarze zdecydowali się rozbić trzon zespołu. Szalony Latter Sprewell odrzucił propozycję przedłużenia kontraktu, a Sam Cassel został wytransferowany. Osamotniony Garnett musiał zaciskać zęby i znosić porażki swojego zespołu. Na nic nie zdały się takie wspaniałe indywidualne występy, jak chociażby ten przeciwko Suns:

[vsw id=”hiTxC3gZ78M” source=”youtube” width=”690″ height=”420″ autoplay=”no”]

CZYTAJ DALEJ >>

1 2 3

15 comments

  1. Array ( [0] => subscriber )
    Odpowiedz

    Jedno jest pewne, już nigdy nie będzie drugiego Kevina Garnetta- taki zawodnik się zdarza raz w historii. A bostońska paczka? Cwaniacy- team znający basket od podszewki, gdyby wszyscy byli zdrowi sądzę, że mogli by ugrać nawet i cztery mistrzostwa. Sam sezon 10′-11′ kiedy to wygrywali w finale konferencji 3-2 z Miami, pamiętam jak płakałem jak Chris Bosh trafiał trójki z corner’a.. a Pierce, Garnett, Allen, Rondo- always in my mind.

    (13)
  2. Array ( )
    Doceń Wielkich 25 lutego, 2014 at 23:15
    Odpowiedz

    KG to esencja tego sportu, walczak niepowtarzalny ! Nie komentuje nigdy, ale tutaj nie mogłem się powstrzymać muszę dodać swoje 3 grosze.Facet myślący na parkiecie, znający tą grę na wylot, z doskonałymi fundamentami gry i sercem do walki, którym dziś mógłby obdarzyć połowo pierwszo, czy drugo roczniaków ! Każdy ma swoje gusta i do jednych trafia jego zachowanie na i poza parkietem, a do innych nie, ale nie znam i nie chcę poznać osoby, która nie doceni Kevina za to co zrobił i dalej robi dla tego sportu.Łzy po porażce odbieram, właśnie jako dowód na jego miłość do basketu i wygrywania.Wielkie Pozdro i Wielki Szacun Kevin !!! Obyś jak najdłużej jeszcze cieszył nas swoją obecnością w lidze !

    (11)
  3. Array ( [0] => contributor )
    PATRON
    Odpowiedz

    młody garnett to był kozak. długa szczapa z dobrym rzutem i grą tyłem. swego czasu timberwolves byli mistrzami odpadania w pierwzej rundzie PO. chyba z 6 sezonów pod rząd,aż do wspomnianego sezonu z LAL w WCF. z tym,że nie do końca było tam gładko dla lakersów. zaczęło sie od 2-1 dla wilków z tego co pamiętam. potem już faktycznie podrażnieni LAL nie zostawili złudzeń. zawsze lubiłem gościa i cieszyłem się jak dziecko gdy pojechali z kobasem w finale,ale ostatnio garnett przegina. zaczęło się od łokciowych zasłon i sapania do mniejszych od siebie. jak doczepił się charliego villanuevy to stracił u mnie duuuużo. jeśli nie wiedział o jego przypadłości tzn że głupek,a jeśli wiedział,to perfidny cham. można powiedzieć, od miłości do nienawiści jeden krok. no i cała masa sytuacji gdzie sapie i stroi te swoje groźne miny… nie lubię takiego pajacowania. no ale podsumowując, kevin swoje miejsce w historii tej gry ma, długie lata grał wyśmienicie. pamiętam też jak świetnie bronił w mistrzowskim sezonie i jak bardzo żałowałem kontuzji w następnym. potem spsprane finały…szkoda

    (4)
  4. Array ( [0] => subscriber )
    Odpowiedz

    Swojego czasu mój ulubiony zawodnik, Hall of Famer bez dwóch zdań, jego statystyki na przestrzeni całej kariery mówią z resztą same za siebie: 25k+ punktów, 14k+ zbiórek, 5k+ asyst, 2k+ bloków i 1,8k przechwytów, 50% z gry i 80% osobowe ( gdzieś chyba była o tym mowa, że to jedyny zawodnik w historii, który ma takie wszechstronne osiągi) A wychodzą z tego średnie: 18pkt, 10zb, 4as, 1,5bl, 1,3 prz. Tylko jedno pytanie mnie nurtuje, dlaczego w przypadku Kevina nie ma takiego hejtu jak wobec decision LBJ?? Dla jasności dla mnie obaj gracze postąpili prawidłowo, lojalność lojalnością, ale liczą się tylko pierścienie 🙂 Sytuacja bardzo podobna, nieudana próba tworzenia zespołu wokół wielkiej gwiazdy, w następstwie przenosiny do innego klubu, gdzie czekali już inni gracze wielkiego pokroju. Tak czy inaczej jarałem się Bostonem w tamtym okresie, niestety nabrechtali sobie u mnie przegrywając 7 mecz finałów z LAL w 2010, gdzie przy stanie 3-3 prowadzili w 4 kwarcie 13pkt… Z takimi zawodnikami i takim doświadczeniem nie powinno się to było po prostu wydarzyć.

    (3)
  5. Array ( [0] => contributor )
    PATRON
    Odpowiedz

    lasero – dlaczego pytasz? bo kevin nie pajacował z przejściem jak bronek. cyrk się z tego zrobił i tyle. kevin długo dawał szanse wilkom, za długo. zmarnował kilka lat ze swojego najlepszego czasu. zobacz ile stracił w oczach kibiców howard. też pajacował, inaczej ale jednak.

    (2)
  6. Array ( [0] => subscriber )
    Odpowiedz

    @kmn
    masz w tym rzeczywiście trochę racji, bo z przejścia Lebrona do Miami zrobił się niezły cyrk. Ale czy to do końca wina samego zawodnika? Z mojego punktu widzenia było to po prostu bardziej rozdmuchane przez media. KG w momencie przejścia mimo wszystkich swoich zasług, nie był aż tak wysoko w hierarchii ligowej jak LBJ. Z Jamesa na siłę próbowano zrobić drugiego Jordana, dlatego było tyle hałasu gdy zdecydował się przenieść swoje talenty na Florydę. Oba przypadki są dla mnie jednak bardzo podobne.

    (0)

Komentuj

Gwiazdy Basketu