Jalen Rose i historia pewnej koperty
Był słoneczny dzień 3 maja 1967 roku. Ówczesny komisarz ligi Walter Kennedy stał na podwyższeniu by za chwilę ogłosić kto zostanie numerem pierwszym w drafcie. Pewien młodzian z Providence był wtedy na ustach wszystkich kibiców basketu w USA. Jego gra oczarowała każdego skauta i trenera od Los Angeles po Nowy Jork. Pierwsi w kolejce po młodego sportowca ustawili się Detroit Pistons. Jimmy Walker, bo o nim mowa, był legendą swego uniwersytetu, najlepszym strzelcem uczelnianym oraz dwukrotnym członkiem NCAA All-American. Prezentował się tak:
Swą przygodę z NBA rozegrał solidnie, w najlepszych sezonie notując 21.3 punktów oraz 4 asysty. Nie poddał się ciążącej na każdym wysoko wybranym w drafcie zawodniku (Sam Bowie, Darko Milicić czy Greg Oden z pewnością dobrze znają to uczucie). Warto pamiętać, że Jimmym wybierani byli chociażby Earl Monroe czy Walt Frazier. “Providence Boy” choć nie stał się wybawicielem Detroit, robił co do niego należało, a za swe boiskowe poczynania dwukrotnie zasilił szeregi All-Star Game.
Nie zdobył pierścienia, jego nazwisko nie znalazło się na listach rekordów indywidualnych. Nie jest również kimś, o kim można powiedzieć, że się zmarnował. Ot tak, po prostu, zawodnik, jakich wielu. Dlaczego zatem przywołuję jego postać?
Otóż, zaledwie 6 lat po tym, jak dostał się do NBA, spłodził syna, któremu matka, Jeanne Rose, nadała imię Jalen Anthony. James Walker został jednak sprzedany do odległego Houston i tyle go widziano. Jeanne została więc z Jalenem i dwójką jego rodzeństwa zupełnie sama. Z trójką małych dzieci, w nieopłaconej czynszówce bez ciepłej wody, światła i ogrzewania.
Swą trójkę pociech kładła do łóżek w kurtkach i czapkach, by nie nabawili się zapalenia płuc w zawilgoconym, trzeszczącym i śmierdzącym stęchlizną budynku. Jeanne prosiła Jamesa by, jeśli nie ma zamiaru płacić za jedzenie na ich stole, chociaż od czasu do czasu spotkał się ze swoim synem. Nic z tego. Modląc się zatem do Boga o to, by Jalen odziedziczył po ojcu sportowy talent, Jeanne wysupłała ostatni grosz na gumową piłkę, mając nadzieję, że basket wyciągnie kiedyś ich rodzinę z nędzy. Nie było łatwo.
Kosze, na których młody J-Rose zwykł zgłębiać tajniki koszykówki, znajdowały się w niebezpiecznej okolicy. Z pewnością nie było to miejsce, w którym czarnoskóry nastolatek mógł bezpiecznie chodzić samemu (można to jednak powiedzieć o większości dzielnic Detroit w tamtym okresie). Kolega Jalena, Hamilton dopiero co zginął w jakichś ulicznych porachunkach idąc samemu na boisko, więc Jeanne trząsła się za każdym razem, gdy jej syn wiązał buty i zbiegał z piłką po schodach.
Oprócz koszykówki pasją młodego Jalena była muzyka. Nie było dnia by nie zahaczył o jakiś sklep płytowy i (słuchając na sklepowych słuchawkach hip-hopowych nowości) nie ruszał rękoma w rytm skreczujących DJ’ów. Wśród swoich ulubionych wykonawców wymienia chociażby Slick Ricka czy Father MC. Debiutancka płyta tego drugiego nosi tytuł “Father’s Day”, dlatego Jalen odebrał ją bardzo osobiście.
Żaden ze mnie DJ Clue czy Funk Flex, ale bycie DJ’em to coś, co ukochałem nad życie [Rose]
1
CZYTAJ DALEJ >>
Bardzo dobry art
Świetny artykuł! Co C-Webb zrobił wtedy z tym time-outem, cóż, nie wierże w takie rzeczy, ale to chyba karma, bo chwilę wcześniej zaliczył kroki.
Genialny art 10/10 , czekam już ze zniecierpliwieniem na historię Fab Five !!!!!!!!!!!
ale Webber miażdżył…
Artykuł bardzo ciekawy, jednak radziłbym zwracać uwagę na korektę, bo czasami “z rytmu” wytrącają literówki czy pogubione słowa 🙂
Czy tylko ja czytając tytuł, wiem już, że to artykuł BLC i że będzie on świetny? 🙂
PS. parę literówek w tekst się wkradło (na pierwszej stronie)
artykuły o fab five – koniecznie, czekamy!
Świetny artykuł, oby więcej takich
Oklahoma idzie po rekord punktowy tego sezonu, a KD po triple double 🙂
Co do artykułu to genialny, wspaniały. Piękna historia godna scenariusza firmowego
smutne… dobry artukuł!
Świetny artykuł, oby tak dalej ! Pozdrowienia od kibica NBA (tej z lat 90tych)
może mi ktoś wytłumaczyć o co chodzi z tym time – outem ?
@sad
mieli juz wykorzystane wszystkie time outy w meczu. w takiej sytuacji proszenie o time out jest karane przewinieniem technicznym. pzdr:)
Skoro majac fure hajsu jako zawodnik NBA nie mógł wesprzec syna to nei wiem czemu to dla was smutne 😀 Karma is a b%tch
Niesamowita historia
Raz piszecie Jimmy, raz James… zdecydujcie się…
Będąc w temacie Fab Five- Jimmy King zagrał w Spójni Stargard jeden mecz w styczniu 2003 roku przeciwko Prokomowi Sopot (6 pkt i na tym koniec przygody w PL)
Spoko artykuł , żałuję że go nie przeczytałem 6,5 roku temu😄
Jak to nikt już nie czyta retro? Świetny artykuł!
Wszyscy czytają retro!
Ciekawe
Retro się czyta, tylko nie zawsze dajemy znać w komentarzach o tym.
Nie ma to jak retro 😉
Super art. Dobrze, że był odnośnik w nowszym wpisie, bo bym nie trafił.